niedziela, 2 grudnia 2012

Game 15 vs. Oklahoma City Thunder




Wynik przewidywalny (najprzewidywalniejsze -21) , przebieg meczu przewidywalny, czwarte kwarty pojedynków Thunder z Nowym Orleanem wyglądają jak mecz D-Leauge, czyli także przewidywalne. OKC dali Ornetom łupnia, zlali na kwaśne jabłuszko... I do tego zbytnio się nie zmęczyli. Durant musi nienawidzić takich meczy, kiedy rzuca tylko 20 punktów w trzy kwarty, a całą czwartą spędza na ławce. Może nie dogonić już Karla Malone'a.

Ogólnie wiało nudą, na szczęście końcówka Portland wszystko wynagrodziła. BATUM ŁOBUZIE!

Start meczu jeszcze jako taki, trzymali się do pewnego czasu. Nawet całą pierwszą połowę można było nazwać jako taką. Udało się im trzymać w miarę blisko. Do przerwy tylko -10, jakoś to wyglądało w obronie, ciężej w ofensywie, bo tracili piłkę w bardzo głupi sposób. Wtedy też przyszła trzecia kwarta i Thunder odpłynęli daleko. Po prostu brak argumentów, brak talentu i brak odpowiedzi na każdej pozycji... Cud, że w ogóle było komu brać, bo miał wypaść Roberts. Zatruł się jakąś niemiecką kiełbaską, ale chyba tuż przed meczem udało mu się ją strawić.

I trzeba coś zrobić z tymi trójkami i stratami od razu po wznowieniu gały z autu. Mecz z Clippersami odbył się już dawno, a Horneci chyba dalej skarżą się na to, że mają gorące rączki. Niestety, nie do rzucania trójek. 6/24 i tyle pozycji zmarnowanych... Smutek

PRZEJŚCIE

AMINU - Nie dawał rady Durantowi, a nawet nie próbował dawać. Przeszedł zupełnie obok tego spotkania, rzucał z dupy, dawał się blokować (jak go Durant zablokował, to Aminu po prostu opuścił głowę i pokręcił nią z niedowierzania... i głupoty). Nie chcemy takiego smutnego, głupiutkiego, Afrykańczyka. 
ANDERSON - 21 punktów z 17 rzutów... A do tego 6 z osobistych. Prawie coś zbudował z tych cegieł. Nie czuł się pewnie nigdzie, choć to on otworzył celnym rzutem pojedynek. Nawet te dwa spudłowane osobiste wyglądały na efekt niepewności. Chwilowy przestój? Ewidentnie gra w S5 mu nie służy. 
LOPEZ - Takiego Lopeza można oglądać, choć i tak był na boisku za długo. Agresywnie na atakowanej desce, wyrastał tam nad K-Perka i Ibakę. Trafiał co miał trafiać i nie irytował. Powinien podawać pewniej i musi przed podaniem się rozglądać, bo niepotrzebnie podnosił ciśnienie. 
MASON - Przyzwoicie, wreszcie chyba zagrał cokolwiek od kiedy jest w S5. Nie bał się wbijać pod kosz, trafiał trójki. 
VASQUEZ - Ofensywnie ciężko, Westbrook go zdominował, a do tego kiedy MUSIAŁ trafić, no nie było opcji, żeby tego nie zrobić, to wtedy się mylił. Czyżby jadł tą szwarcwaldzką z Robertsem?
HENRY - Wszedł już w pierwszej kwarcie. Chyba prezent z okazji pierwszego grudnia. Od razu rzucony na głęboką wodę, bo do bronienia Duranta. Te 11 minut to chyba limit na kilka meczy i do świąt go nie zobaczymy. Dalej musi siedzieć nad rzucaniem osobistych. 
RIVERS - Wyborowe dwa bank shoty za 3... DRAMAT... No czy on musi zawsze mózgu zapomnieć. Wbitek ciąg dalszy...
SMITH - Jeśli nie trafia rzutów, to jest w takim meczu zupełnie nieprzydatny. I Monty nie widział potrzeby w trzymaniu go na boisku. 
ROBERTS - Zielony od tej bawarskiej kiełbaski, ale grał. Jaka organizacja taki flu game. Niestety, choć i tak z ławki spisuje się jak zwykle lepiej niż poprawnie. 
THOMAS - Też szybko wywołany do gry. Sporą część grał na centrze. On, ze wzrostem 6-8. Thabeet 7-3 to wiadomo. Ich pojedynki wyglądały komicznie, a i tak Thomas wychodził z nich zwycięsko. 3 zbióry w ofensywie. 
MILLER - Niestety nie włączył trybu Reggiego w tym meczu... Włączył za to tryb Magica Johnsona. Ten no look pass całkiem przyzwoity. Może to on powinien grać na PG zamiast Riversa?


Durant na kompletnym luzie, nie to co za ery D-Westa, Paula i Arizy. Ibaka dostarczał highlity tymi blokami. Perkins nawet dobił do 10 punktów, a to wiadomo, że oznacza coś niedobrego. Thabo nawet nie musiał się wysilać w obronie, a Westbrook, poza stratami, rozegrał wreszcie normalne spotkanie przeciwko Hornets... Martin znów karcił, z drugimi garniturami radzi sobie sam. Dobrze, że nie siedziało mu tak, jak ostatnio. Collison to menda społeczna w wymuszaniu offensów... Thabeet dalej nie zmył kupska, ale jego gra zaczyna wyglądać. Jackson, Liggins i Jones weszli już na sam koniec. Nawet Liggins ten marniaczyna zaliczył and1. Bo jak idzie to idzie. A Lamb, wybrany z 12 pickiem zesłany do D-Leauge... Niech ucieka stamtąd!

Gwizdki jak zwykle smutne. Perkins tak płakał sędziom w ramiona, że w końcu dostał wymarzony gwizdek. Nie uśmiechnął się jednak z tej okazji. Do tego beka z technicala dla Andersona, za to, że Thabeet go złapał w pół. Może sędzia to jeden z rasistów? No i jak jest Ibaka to zawsze są wątpliwości, czy aby przypadkiem akurat nie było goaltenda. Przy blokach Jasona nie było żadnych...

Znów Bucks na rozkładzie... Ostatnio ograli Bostony, a Larry Sandwich blokuje wszystkich... No ale kłeszczonebyl jest Dunleavy, to choć jeden marniak z głowy będzie!


I coś do posłuchania:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz