poniedziałek, 10 grudnia 2012

Game 18 vs. Memphis Grizzlies




No i zaczynają się czasy nieoglądanych na żywo meczy... Tutaj niestety wolałem sobie odpuścić i zająć to drugie miejsce w Polsce ;) Musiałem unikać moich ziomków jak ognia, żeby nie sprzedali mi wyniku... W końcu jednak sprzedała mi osoba, po której najmniej się tego spodziewałem... :D.

Co do samego meczu, to nie spodziewałem się, że Hornets pozostaną z najlepszą drużyną w lidze tak długo w grze. A na pewno nie spodziewałem się tego po samym początku, gdzie podczas trzech pierwszych akcji zaliczyli trzy straty... Mimo to, walczyli do samego końca o zwycięstwo. Ba, walczyli praktycznie przez większość meczu rezerwowym składem (punktowo S5- 41 i ławka -48)! Monty cały czas żongluje minutami, szczególnie, gdy gra back2backi. I robi to mądrze.

Wiadomo, ławce zabrakło talentu, co było widać przede wszystkim po tej głupiutkiej końcówce spotkania, ale już za chwilę, już za momencik ma wrócić Anthony Davis. To już będzie coś. Dalej nie ma co się już spuszczać nad tym spotkaniem, bo ciężko pisać o czymś piątkowym, szczególnie po mocnej sobocie :D. Także krótko i na temat.

I ten mecz zdecydowanie można nazwać pojedynkiem byłych zawodników. Vasq i Cegiełka na Q-Pona i Baylessa.

PRZEJŚCIE

HENRY - Nie to nie błąd. Serio zagrał w pierwszym składzie! A Aminu nie zagrał ANI minuty. Coś nieprawdopodobnego. Co to się dzieje się... Byłby hejt, gdyby nie to, że Henry na serio wybronił się swoją grą. Mógł oczywiście ograniczyć trochę swoje błędy, ale to może przyjść z czasem Bronił solidnie, a szkoda, że nie dołożył do tego skuteczności spod kosza. A co do Aminu, to myślałem że wejdzie z ławki, postara się dodać swojej defensywy do drugiego garnituru, ale nic z tych rzeczy. Ciekawe. 
ANDERSON - Wydawało się początkowo, że Z-Bo nie będzie na nim nadążał, że Ryan porzuca sobie sporo, ale tak nie było. Do tego Zach skutecznie wyleczył Andersona ze zbiórek. 
LOPEZ - Tak jak zazwyczaj początki meczy miał przyzwoite, tak teraz zaczął rzutem, który nawet ciężko nazwać airballem... W ogóle mecz zagrał fatalny... 
MASON - Pograł króciutko, bo Monty wolał ogrywać świeżaków. Prawidłowo. 
VASQUEZ - Poza wiadomą dystrybucją pokazał wreszcie, że potrafi naprawić swój błąd po stracie. Dawno czegoś takiego u niego nie widziałem, a w tym meczu zrobił to aż dwa razy. No ale niestety, z nim na parkiecie Hornets wyglądali tej nocy słabiutko...
RIVERS - Marny człowieku, osobiste! I znów panika, gdy ktoś broni na nim agresywnie, albo, co gorsze, gdy go przypadkowo (zaznaczam PRZYPADKIEM TOTALNYM) podwoją. Poza tym, to jestem w szoku. Szczerze. Wreszcie można go za coś pochwalić. I to właśnie w tym meczu pokazał wszystko, czego od niego oczekuje. Wszedł z ławki to raz. Dwa to trafiał rzuty. I z dystansu i z bliska. Do tego bronił. Beka z tego, że nie ma jego bloku na Rudej Mejozie w TOP10... NA GŁOS!
ROBERTS - Pograł sobie dłużej od Vasqueza, ale w pełni na to zasłużył. Dowodził wszystkim na boisku, gdy Hornets spisywali się lepiej. Ładnie zakończył też tą trójką trzecią kwartę. Jest pewniak w tym co robi. Niemiecka precyzja.
THOMAS - Żadna piłka nie jest dla niego piłką straconą. ŻADNA! Szkoda, że Monty gra nim tak krótko, ale widać jak liczy na trójki od Andersona. 
SMITH - 14 punktów przy 14 rzutach. Ale występ zdecydowanie na plus. MASA energii. Cztery, czy pięć paczek z góry, do tego pięknie blokowane rzuty (szkoda, że jego też łatwo zablokować...). Walczył z wysokimi Grizzlies jak mógł. Co mnie zaskoczyło, to to, że nie bał się grać w post. To do niego niepodobne. 
MILLER - Wspaniały matchup Miller na Pondexterze. W ogóle, gdyby tylko Miller był pewniejszy w ofensywie, to już w ogóle szefowałby z ławki. Cóż za agresja w obronie, pięknie odcinał od podanek, do tego jak wyłapał to podanie do Gasola. Do tego te 3 asysty, w tym jedna stadiony świata. Horneci all-arounderami na SF STOJO!

Rudy zawsze z Ornetami sobie radzi, strasznie ciężko go zatrzymać. Z-Bo to najstarszy lis. Wąż łysy. Dobrze, że oszczędził tych 38 punktów. Marc zaliczył słaby start, a potem po prostu statystował. Tony Allen nie powinien był trafić tych 3 rzutów. Nie po tym bekowym osobistym co to ledwo doleciał do obręczy. Conley piękne staty 7-9-5-5. Niby cichutko, ale robi wrażenie. Arthur, Ellington i Speights grali króciutko i tylko ten ostatni na coś im się przydał. Bayless został pięknie przechwycony, pięknie broni, niziutko na nogach i na każdym wywierał presje. A Q-Pon po prostu pogrążył swoją byłą ekipę. 6/6 z gry i 4/4 za trzy. Monty chlipał w swoją chusteczkę. Quincy czapki z głów, zawsze w Ciebie wierzyłem KOCIE!

Sędziowie jeszcze nie będą dawali gwizdków Austinowi, ale on tego niestety nie wie. Była taka jedna smutna akcja, gdzie Rivers był faulowany i obyło się bez gwizdka, a na kontrze wątpliwie faulowano Rudą Mejozę. Młody Doc musi to zapamiętać i NIE WBIJAĆ DZIEŃ W DZIEŃ.


I coś do posłuchania:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz