czwartek, 28 lutego 2013

Game 59 vs. Oklahoma City Thunder



Ja pierdykam, ależ Hornets zostali zmiażdżeni... szkoda gadać... Ale takie mecze też muszą się zdarzać. Kiedy Hornets poznają swoje miejsce w szeregu. Thunder wcale nie zagrali na swoje 100%. Mimo tego Hornets musieli uciekać od jakże kompromitującego wyniku -50. Ależ to byłby dramat. Dlatego nie ma co się o meczu zbytnio rozpisywać. Dali im łupnia.

Pierwsza kwarta jeszcze nie zwiastowała najgorszego, tylko Westbrook miótł wszystko i wszystkich. Gdyby chciał mógłby się ścigać z wczorajszym wyczynem Curry'ego. Ale nie musiał tego robić. W następnych odsłonach dołożył tylko 10 punktów. Druga kwarta też nie była najfatalniejsza, ale szkoda jej samej końcówki. Thunder uzyskali wtedy swoje największe prowadzenie. Po przerwie nastąpiło dzieło zniszczenia, spadła atomówka i mecz zakończył się na trzeciej odsłonie właśnie. Bo odsłona 4 to już  mecz rezerwowych, a więc bez szału.

PRZEJŚCIE

AMINU - Hornets mieli trzy zbiórki w pierwszej kwarcie. Wszystkie od Aminu. Przecież to jest jawna kompromitacja... 
ANDERSON - Andy wystartował mocno, w końcu jakoś musiał wyglądać w miejsce Mewy Kochanej. Szkoda, że on nie potrafi być gorący dłużej niż przez dwa rzuty. 
LOPEZ - Robin przeciwko dobrze blokującej drużynie nie istnieje... Miał mega problemy ze zdobywaniem punktów, z zastawianiem przeciwników i przede wszystkim ze zbieraniem... 
RIVERS - Z nim na parkiecie Hornets byli -38. A więc bez szału. Jak to on. Jednak wrażenie robi jedna statystyka, a mianowicie był 2/2 z linii osobistych. Propsowany w mediach z tego powodu. 
VASQUEZ - Ależ miał ciężkie życie w tym meczu. Chciał narzucić swój pomysł na grę, ale nie wchodziły mu rzuty spod samego kosza. Z asystami nie najgorzej, kreował nawet przyzwoicie, ale grał tylko 25 minut. Monty oszczędził go od dalszych kompromitacji. 
THOMAS - Perfekcyjny mecz w ofensywie. Miał jednak ekstremalne zadania, jak np. bronienie Thabeeta, bo nie wiedzieć czemu nie zagrał także Smith... Lance jedynym wysokim... Nie dało się tego wygrać. Przez lwią część swojego czasu antenowego grał na pozycji centra. I on udowadnia, że zawsze gra na pełnym zaangażowaniu. 
HENRY - Zdziwiłem się, że wszedł przed Millerem. Miał wolną rękę, więc porzucał te swoje głupie i nieprzygotowane rzuty. Za to imponuje wciąż jego ciąg na linie osobistych. Tym razem nawet wychodziło to z jakimś pożytkiem, więc 5/6. 
ROBERTS - Chłodna ręka... Wszedł dość prędko, grał prawie dłużej od Vasqueza. Był na boisku już w pierwszej i bardzo szybko w trzeciej kwarcie. Niestety bez pozytywów. Nie trafił żadnej trójki, choć nie był wybitnie broniony. 
MASON - Mason najlepszy na boisku! Z nim Hornets tylko -5. A więc klasa. Ale wciąż nie ogarnął się z osobistymi. Tym razem 0/1, a więc KARYGODNIE! 
MILLER - Miller wszedł w drugiej kwarcie, od razu zebrał piłkę (szósta zbiórka drużyny) i trafił po dwutakcie na kontrze. Więc jarałem się jak pochodnia! Bronił nawet na Ibace. Potem wszedł dopiero na czwartą kwartę. A więc na pojedynek rezerwowych. Bez wielkiej ambicji (choć powinien dać z siebie 101%) oddawał rzuty za trzy i niestety nie pobił swojego rekordu punktowego. Ale kurna, zebrał 4 piłki z 25 całej drużyny. Wieczny props. 

Durant miał jedno z najszybszych TD w ostatnim czasie. W 27 minut 18 punktów, 11 zbiórek i 10 asyst. I nawet on nie poleciał mocno w ofensywie... Ale te podania najwyższa klasa. Ibaka 9/11 z gry, pozbierał, poblokował. To co do niego należy. Perkins miał zero punktów, ale te jego bloki robiły wrażenie. Nie istniejąc w ofensywie był częściej na ekranie niż Ibaka. Sefolosha jednym wygarnięciem piłki, która pewnie zmierzała poza boisko zaskarbił sobie moją miłość. Każdy inny gracz OKC miałby na nią wyje*ane, ale nie Szwajcar. Np. Westbrook, po efektownej akcji, która znalazła się w top10 tak cieszył się z ziomeczkami, że nikt nie wrócił do defensywy i Aminu miał czystą drogę do kosza. Tak nie można. Poza tym Russell śmigał tylko na linie osobistych, jak to zwykle w meczach z NOH. Bo rzutowo kupa. Martin od zawsze działa na nerwy tymi rzutami, w tym meczu wbijał nawet pod kosz... No nic mną tak nie nosi... Collison i Thabeet jako rezerwowi wysocy nie mieli za wiele do roboty, bo nawet nie musieli grać w ostatniej odsłonie, gdzie obie drużyny preferowały small ball. Reggie Jackson pobił swój rekord kariery jeśli chodzi o punkty. Nie za dobrze świadczy to o Hornets, że taki ufok leci... Fisher największy sęp na mistrzostwa (numer na koszulce LOL) nie trafił żadnej z trójek, a podawali mu USILNIE! Nie wiem czemu wzięli go z powrotem. Perry Jones wreszcie z jakimiś minutami. Ronnie nie musiał szaleć w defensywie. Liggins również wbijał na euforii pod kosz. To i tak lepiej niż pan Lamb, który na bank nie spodziewał się, że nic nie zagra w NBA. Siedział smutny za ławką w garniturze... 

Po takim blowoucie i po karnym kutasie czas na odkupienie w meczu z Pistons. Dwie ukochane drużyny grają naprzeciw siebie w piątkowy wieczór. Hornets raczej nie wygrają pięćdziesięcioma, ale jakiekolwiek zwycięstwo będzie mile widziane. 


I coś do posłuchania:


środa, 27 lutego 2013

Game 58 vs. Brooklyn Nets



Pierwszy mecz w historii między tymi drużynami. I w sumie, to przedostatni. Wiadomo czemu. Mam nadzieję, że przyszłości mecze między Brooklynem, a Pelikanami nie będą żadnymi klasykami. W końcu te lamerskie nazwy zabijają ligę... Stanowcze NIE dla tak gwałtownych i nieodwracalnych zmian!

Zapowiadało się wspaniale, bo liczyłem na pojedynek Lopezów wreszcie na przyzwoitym poziomie, bo wreszcie Robin zaczyna odgrywać jakąś rolę na boisku. I myślałem, że będzie chciał roz*ebać swojego braciszka, według wielu tego lepszego. Według mnie też. Kudłatszy (LOL) z braci jednak zbytnio nie odstawał, ale i tak w domu dostanie zj*bke od swojej matki, która wygląda, jakby była jednym z braci. STRASZNA KOBIETKA! A obok niej w sumie ch*j wie kto, albo ich ojciec, który wygląda jak kolejny brat, lub ich brat, który wygląda jak brat. Fajna rodzinka...

Sam mecz przegrany na własne życzenie. Już od początku wszystko zapowiadało porażkę, jeszcze w pierwszej połowie Hornets przegrywali nawet 22 punktami. W większości meczy jest to coś nieodwracalnego. Ale nie z Nets, którzy są jedną z najgorzej statystycznie grających drużyn podczas trzecich kwart. Więc standardowo, zagrali wielkie gówno. Hornets zmniejszali dystans, dochodzili najbliżej jak tylko mogli (czyli na 4 punkty, broń Boże podejść bliżej...). A szkoda, bo mieli multum szans przy tak miernie grających Bruklinach. Wyglądało, że będzie przełom w ostatniej odsłonie, ale to właśnie wtedy Nets się ogarnęli, a przede wszystkim Deron i nie wypuścili zwycięstwa z rąk. WIĘC GÓWNO.

Sędziowanie to w ogóle odrębna sprawa. I jeden z poważniejszych czynników dlaczego Ornety przegrały. Dawno się na ten temat nie wyżalałem, ale kiedyś trzeba wrócić do korzeni i do korupcji w tej lidze. Widać ten Rusek i Jay-Z załatwili drużynce parę spraw poprzez $$$. Wiele gwizdków TOTALNIE z dupy, wiele rzeczy TOTALNIE nie gwizdniętych. Najchętniej korzystał na tym CJ Watson, który raz po prostu wyskoczył do góry, został sfaulowany, wszyscy rozeszli się, żeby wznowić z autu, bo nie było rzutu, ale sędziowie kazali stanąć mu na linii. Faule 22-14 dla Hornets, więc też easy. Ogólnie, mecz sprzedany...

I beka z Wesleya, bo mówił, że Stackhouse ma 76 lat i dlatego nie gra w tym meczu. BEKA Z FRAJERA!

PRZEJŚCIE

AMINU - Bloki zaprzątnęły mu cały umysł (raz co zablokował pięknie Brooksa, ale gwizdnęli faul LOL). Nie robi już na boisku nic innego. Więc gra falami. Najpierw zbiórki na potęgę, teraz odnalazł się w blokach. Czas na asysty, przechwyty, a przede wszystkim punkty (tej nocy rzucił nawet od tablicy!). Bo znów Aminu nie nadał się w crunch. 
DAVIS - Ciężkie życie w tym meczu. Oklepywany z każdej możliwej strony, raczej niewidoczny bo obu stronach parkietu do czasu, kiedy oberwał z całej siły w bark i zszedł do szatni. Nie pojawił się do końca meczu, a wcześniej, tuż po samym incydencie wyglądało to tak, jakby ktoś mu ten bark wyrwał. Szybka interwencja Hornets i Davis powędrował na leczenie.  
LOPEZ - Nie można mu odmówić ambicji. Chyba po raz pierwszy zagrał tak przyzwoicie przeciw bratu (o ile w ogóle wcześniej się spotykali LOL). Start nie był najlepszy, wyglądało to tak, jakby spalił się już od pierwszego gwizdka (zablokowano jego zabójczy hak), ale z czasem grał coraz lepiej i parę razy ograł nawet brata. Solidarnie zebrali po 7 piłek, więc powyżej swojej średniej! 
GORDON - Gordon znów pobawił się w rozgrywającego, ale tym razem o dziwo popełnił tylko jedną stratę. Po prostu był tak odcinany od głupich zagrań, że nawet nie próbował użyć inwencji twórczej. Rzutowo paskudnie 4/15, ale i tak kto niby ma mu zabronić rzucania w crunch? W tym się pośpieszył... 
VASQUEZ - Generał chyba nie przepada za meczami w których musi rzucać po 20 razy. Tu był zmuszony do tego wysiłku od samego początku, kiedy nikomu nic nie wpadało. No i miał najwięcej w drużynie: punktów, zbiórek i asyst. Bez pomocy niestety nie ma gry... Propsowany za to jak przechwycił Williamsowi piłkę, gdy ten chciał wziąć czas. Beka z tego! 
ANDERSON - Andy jest je*aną zagadką. Jak już rzuci w crunch to wtedy, kiedy połowa ludzi dawno już wyszła z hali nie spodziewając się tak emocjonującej końcówki, kiedy Hornets napędzili sporego pietra Nets. Ale to była jego jedyna trójka z tej nocy, z pięciu prób. Więc LIPA, pozytywnie tylko na tablicach. 
RIVERS - Już w pierwszej kwarcie grał jako PG. I nie wyglądało to zbytnio obiecująco, ale jako pierwszy rzucił przed blokiem Lopeza. Więc OK! 
MASON - Mason nie trafił osobistego. To był gwóźdź do trumny. JAK TO MOŻLIWE? Nici z rekordu wszech czasów. 
SMITH - Smith zagrał na 50% z gry, więc jeden mid-range wpadł, a drugi się wykręcił. Szkoda, że tylko 8 punktów. 
THOMAS - Lanca chwilowo miał odciążyć Aminu z pozycji SF, ale Monty Montana chyba za bardzo tego nie spropsował i zdecydował się grać z Masonem na SF. Czy zrobił dobrze? Chyba nie, na ławce siedzi przecież Miller! 
ROBERTS - Znów za krótko. Ja nie rozumiem czemu Monty nie daje mu więcej minut. Na pozycji SG. Chodzi o to, żeby sprawdzić na samym starcie czy siedzi mu rzut. Tej nocy siedział, a Brian nie zagrał nawet 10 minut. Zrobił więcej w tym czasie niż Gordon przez 30 minut. I nawet zagra back2back z Oklahomą. Nie to co ERYK!

Wallace cicho przez cały mecz, ale kiedy trzeba było trafił z dystansu... Po kim jak po kim, ale po nim się tego nie spodziewam... Nie na takim luzie... Reggie na kozaku, puszczany na szczęście w defensywie i nie zdobył żadnych punktów. Nawet nie kazali mu rzucać osobistych! Brook wydawało się przeciętnie, ale i tak zdobył 20 punktów. Na pewno wygląda lepiej niż Robin, jeśli chodzi o grę z dala od kosza. Ale te 4 bloki robią wrażenie, potrafił wpłynąć na rzucających. CJ podobnie jak w Bulls, rzadko kiedy dostrzegany. Ale trafił w ważnych momentach. Deron nie chciał się pomylić z linii osobistych, no nie chciał dać nadziei. Przejął mecz w samej końcówce. Klasa. 33 punkty i 8 asyst. Brooks nie pogrążał Hornets podaniami do siebie od tablicy. Humphries JE*ANY jak walczył o te 3 ofensywne zbiórki. Dawno nie widziałem czegoś takiego. O każdą walczył z co najmniej dwoma przeciwnikami. Bogans JE*ANY MARNIAK raptem przypomniał sobie jak lecieć za 3 i trafił tak te rzuty w 4q. No kawał złamasa... Bogans... Ależ pech... Blatche miał momenty gdzie był przydatny w ofensywie (nabierał na pompki), ale zbytnio się nie nagrał. Teletovic miał być chyba jakimś asem z rękawa i wszedł dopiero w 4q. Co to w ogóle za decyzja. Z tą trzydziestką trójką na plecach wyglądał jak Anderson :D. 

Czas na pojedynek w b2b, z OKC. Mam nadzieję, że nie będzie ohydnego pogromu, bo nie zagra Gordon (wiadomo), ale przede wszystkim Davis. Także MILLER TIME!


I coś do posłuchania: 

poniedziałek, 25 lutego 2013

Game 57 vs. Sacramento Kings



YESSIR! NO PROBLEMO! Wiadomo już kto nie jest najgorszą drużyną na zachodzie NBA. Hornets odbijają się od dna i notują dwudzieste zwycięstwo! No i oczywiście uciekają 'czołówce' i gonią play-offy. Ale troszkę się namęczyłem, bo był tylko jeden, do tego szwankujący, stream na CAŁY WSZECHŚWIAT... Jak to możliwe?

Początek jednak nie był tak kolorowy jak wynik. Kings wchodzili w pomalowane jak do dużego pokoju w swoim domu, a Ornety wcale nie chcieli im w tym przeszkadzać. I te dwie drużyny, które są na wylocie z NBA, badały się tak cały mecz. Obyło się bez pobierania krwi, a ekipka z Luizjany odskoczyła dopiero w 4q. Oczywiście próbowali uciec wcześniej, ale KAŻDA, nawet najmniejsza próba spalała na panewce...

Po raz kolejny z bardzo dobrej strony zaprezentowała się ławka Hornets (to wciąż nie jest Jarrett Jack, no ale w sumie prawie dorównają mu statystykom). Andy Anderson sam zdobył tyle punktów ile cała ławka Kings. A ich ławka ma nie byle jakich graczy, żeby wspomnieć tylko Thorntona, Divaca czy Francisco Garcie. Oczywiście żartuję z tym ostatnim.

PRZEJŚCIE

AMINU - Ch*j w te bloki od Mewy Kochanej. To Chief jest w tym aspekcie on fire ostatnimi czasy i idzie mu to lepiej niż zbieranie piłek z tablic, a przede wszystkim lepiej niż trafianie do kosza. 3 przechwyty, 3 bloki, 4 punkty i 8 zbiórek. Szkoda, że patrząc za trzy mamy 0/1... On rzuca z mid-range TYLKO po podaniach od Gordona... Od Vasqueza parzy w rączki? DOBRZE!
DAVIS - Mewa ostatnio z monopolem na wsadzanie piłki z góry. No i skoro to mu wychodzi, niech tak robi cały czas. Bo coś może człowieka strzelić, kiedy on zabiera się za rzuty z dystansu. Szczególnie cegłówkami... 
LOPEZ - Cousins na samym starcie wyleczył go z jakichkolwiek zbiórek, ale Cousins nie grał wiecznie! Więc Robin się cieszył i mógł coś tam pokazać w ofensywie i coś nawet pozbierać. 
GORDON - Taki w sumie przeciętny mecz. Coś tam wjechał (LOL plecami wchodził nawed, ale raz też zapakował), nie istniał na dystansie. Ale miał moment, kiedy rozgrywał, bo nie było Vasqueza i Robertsa, a Rivers już nie ma prawa tego robić. I zaliczył niby 8 asyst, choć prawie przegonił to stratami (przez majka z Sacramento nazwany TO Machine - TRAFNE! raz jak nieumiejętnie podawał Davisowi na alleya, to mało. On myślał, że Mewa Kochana serio lata nad obręczami...). Ale jak mówię, norma od niego. 
VASQUEZ - Generał Greivis > CP3? Już przeskoczył Chrisa w asystach w tym sezonie! Coś niesamowitego. Jeszcze do szczęścia brakuje mi wycofania Ufoka Ronda z tych statystych. NIE ZAGRAŁ ODPOWIEDNIEJ LICZBY MECZY! Zresztą Rondo to piSSSda, nie to co Wenezuelczyk. Tej nocy 13 asyst, na pełnym luzaku, do tego na początku nie musiał rzucać, ale kiedy reszta patrzyła na niego ze łzami, to spinał dupsko i leciał na kosz (za mało pleckami na Thomasie). KLASA. 
ANDERSON - Andy, och Andy. Cóż mam o tobie myśleć. Tej nocy przyzwoicie nawet bardzo, ale grałeś ze słabeuszami. BEZ PODNIETY!
RIVERS - Mecz w którym Rivers oddaje 2 rzuty za 3 punkty nie może być meczem przegranym. Inaczej dostałby taką zj*bę od trenera i od przyjaciół z boiska, że głowa mała. Ale trafił raz spod kosza w trafficu. LOL. COŚ NIE TAK! Problem jego jest taki, że każdy z Kings chciał z nim zagrać 1 na 1. Aż tak go nie lubią? Dobrze, tępić gnoja. 
MASON - Mason jak zwykle odpala w najmniej spodziewanym momencie. Oczywiście z mid-range, albo za 3, bo layupy są jego największą udręką. BEKA STEGO. 
SMITH - Smitty na luzaku, blokuje wtedy kiedy Aminu, więc razem dają odpocząć w tym aspekcie Mewie Kochanej i Lopezowi. Ale ofensywnie na razie ustabilizowany, oby jak najdłużej. 
ROBERTS - Czyżby już miał odpoczywać po zbytniej eksploracji ofensywnej z ostatnich meczy? Tylko 7 minut na parkiecie, więc za wiele nie mógł zrobić. 
MILLER - W sumie to...
HENRY - ...zagrali po 59 sekund każdy, więc...
THOMAS - ...to zawsze więcej od Francisco Garcii. 

Salmons JEB*NY napędził mi takiego stracha w 3q, że głowa mała. Już Hornets odskoczyli na 13 punktów, żeby potem nastąpił run 11-0 Kings, a Salamons w sumie trafił 6 trójek w 3 kwarcie. WUT. Thompson JE*ANY naparzał tylko spod samego kosza i nabijał sobie punkty jak szalony. Na szczęście, skończyło się tylko na 16 punktach... Cousins JEBA*Y na samym starcie sprawiał wrażenie, że zbierze ze 100 piłek. No Lopez to się od niego odbijał. W ofensywie na szczęście zachciało mu się rzucać z półdystansu... Uff... Evans *EBANY z wybitnym procentem, nie słucham wymówek, że ogarniał Gordona w defensywie. Thomas J*BANY na swoim poziomie, strasznie się jaram tym, jak ten karypel wbija pod kosz i unika bloków. KLASA. Thornton jest po prostu JEBAN*M kotem. Co to za Kings, skoro Marcus rzuca przez 30 minut tylko 7 razy. WTF? Marnowanie talentu... Johnson, Fredette i Hayes zdobyli w sumie 3 punkty. Także JEBAN* koty z ławki! No i mieć Pattersona na ławce i dać mu zagrać tylko 2 minuty na sam koniec. Trzeba być ZJE*ANYM, żeby robić takie rzeczy. Taka perła, w tym meczu powinien grać! I cud, że nie zagrał Toney Douglas, JEBANA świnia, która mnie prześladuje... 

Czas na mecz z Bruklinami. Modlę się tylko o to, żeby nie było crunch. Bo wtedy wiadomo, że JJ (nie Jerzy Janowitz) dojedzie każdego. Ale o zwycięstwo jestem pewny. EASY.


I coś do posłuchania:

sobota, 23 lutego 2013

Game 56 vs. Dallas Mavericks



Wynik na własne życzenie... Dallas znów odskoczyli w tabeli... Przykro się robi po takich porażkach, kiedy jeszcze na minutę przed końcem prowadzi się 4 punktami i jest się na fali i na wsparciu od fanów po trafieniu trójki... No, ale młodość wyjdzie zawsze, nie da się, będąc takimi świeżakami pokonać takich weteranów, którzy nawet jako rookiego wybierają weterana. Choć z drugiej strony, patrząc na radość Bensona, który był w hali nie jest mi tak smutno. Ten wielbiciel pelikanów, po rzucie jednego z zawodników, który wygląda jak pelikan, poczuł się tak pewnie, że utarcie nosa było czymś wskazanym. Thanks Vince. A może Benson cieszył się ze zdobycia setnego punktu i liczył na darmowe frytki?

Jednak zostawiam wątek właściciela i skupię się na HORNETS. Szkoda porażki tym bardziej, że Hornets dostali tak dobre wsparcie z ławki, bo niezwykle rzadko się zdarza, żeby dwóch zawodników rezerwowych zdobyło po 20 punktów każdy. Albo po prostu takie rzeczy tylko w Nowym Orleanie są rzadkością. Albo nie występują NIGDY W ŻYCIU. Kroku dotrzymał im tylko Komisarz Gordon, ale było to za mało, nawet na marnych Mavs. Szkoda też strat w drugiej połowie. Liczyłem na jakiś rekord w najmniejszej ilości strat, ale się rozczarowałem...

Pachniało mi dogrywką. A wszyscy mają jeszcze w pamięci poprzedni mecz tych drużyn, w którym to popisową partią popisał się Eric Gordon na samym finiszu pieczętując zwycięstwo. Nic z tych rzeczy w tym meczu. Hornets przegrywając dwoma punktami wzięli czas, wznowili z boku (Andy LOL) i stracili, próbując podać do Gordona (wina także po stronie sędziów, podjęli wątpliwą decyzję, a do tego nie na korzyść gospodarzy... JAWNA KPINA). Ch*j, w sumie mogłem na to postawić spore pieniążki, bo to było bardziej pewne niż to, że Ziemia jest okrągła. KLASYKA GATUNKU, KLASYKA SPIER*OLENIA. ZAWODOWCY.

I BREJKING NEWS. JUŻ NIE KOCHAM ORLANDO, A SWOJE TALENTY KIBICOWSKIE PRZENOSZĘ DO BUCKS! GOOSE AYON ZAWODNIKIEM TEGO MAŁEGO MIASTECZKA! BĘDZIE MIAŁ CIĘŻKO Z WYGRYZIENIEM PRZYBILLI VANILLA GORILLI, ALE WIERZĘ, ŻE ALBO TAM ZNAJDZIE SWOJĄ PRZYSTAŃ, ALBO JUŻ NIEDŁUGO W CHARLOTTE!

PRZEJŚCIE

AMINU - Niedługo będę spodziewał się po nim co mecz takich statystyk. Wszystko robi! Bloki z pomocy to już powoli tradycja. Szkoda, że na tak przemarnym procencie z gry, co w jego przypadku powinno być niedopuszczalne. On żyje tylko pod koszem!
DAVIS 
- Bardzo szybko dobił do double double, ale nie będąc zbyt przydatnym w ofensywie, zasiadł na ławce zamrażając swoje statystyki. Na osłodę ma to, że pojawił się w TOP10, choć to Gortat zjadł Pierce'a, a nie on Nowitzkiego. No i znów miewa niepokojące problemy ze swoimi szczudłami... Wrócił na ławkę z szatni, ale stamtąd się już nie podnosił.
LOPEZ 
- Robin znów w dołku, na boisku zagubiony. I pewnie przez kilka meczy będzie w takim stanie. Wszystko teraz w rękach Monty'ego Montany co zrobi z tym fantem i kiedy pozwoli Lopezowi na dłuższą grę. 
GORDON 
- Wrócił Gordon i nawet zaczął biegać sporo do kontr. Wyglądało, że już się w tym meczu nie zatrzyma (mega start!), że znów pogrąży Mavs, ale nic z tych rzeczy. Zgasł w drugiej połowie, miernie rzucając trójki, a przede wszystkim dając się blokować. Zablokowany SZEŚĆ razy. Zakładam jednak, że połowa z tego była faulami, a James Harden w tym samym przypadku stanąłby na linii osobistych 10 razy. Tak to działa. Oczywiście znów musiał zje*ać w końcówce paląc się do przejęcia meczu. 
VASQUEZ 
- Generała nie było rzutowo. Zajął się kreowaniem kolegów, ale tego było za mało niestety. No i co to za mecze, kiedy rzuca 5 punktów przeciw chucherkowatym przeciwnikom. A był potrzebny jak mało kto... te kilka punktów od niego byłoby zbawiennych. Do tego ta decyzja podjęta w samej końcówce, że weźmie na siebie jeden z rzutów w crunch. Chyba poczuł się za pewnie, bo ten 'rzut' ledwo doleciał do obręczy... SHAME. 
SMITH 
- Klasa! Smith zagrał tak, jak powinien robić to co mecz i na spokojnie powinien walczyć o 6th mana w lidze. Czyli tak, jak gra w 2k. Co ma, to trafia (z czasem już się rozluźnił i rzucał nieprzygotowany...), czasem coś zbierze (zastawia się do zbiórek już!), zaczyna blokować. W końcu był go-to-guyem i w końcu ekstra grą wywalczył sobie minuty. Oby było ich jak najwięcej. 
ROBERTS 
- Roberts wcześnie wbił, jeszcze niesiony na niemieckiej fantazji, ale tym razem się nie poszczęściło rzutowo. I zamiast dać Montanie solidną lekcje, że jednak się nadaje, to znów niezbyt szło... No, ale może Monty daje mu grać, bo Roberts zaczął dostrzegać koleżków? To Brian podawał na top10 Mewy Kochanej. I to Brian co mecz wynajduje gdzieś Smitha. 
RIVERS 
- Powiedzcie mi drodzy czytelnicy, gdzie znajdę statystyki najczęściej blokowanych zawodników w lidze? Jestem całkiem przekonany, że Rivers byłby w czołówce, zważywszy na jego krótki czas przebywania na boisku. Młody siurek bije jakieś rekordy! 
ANDERSON 
- Andy, Andy, cóż mogę powiedzieć. Przyszedł moment, kiedy trzeba było trafić trójkę, to trafiłeś dwukrotnie. Szkoda, że trafia trójki tylko z nożem na gardle. Lepszy jednak wróbel... Poza tym wreszcie znów powalczył na tablicach, a dwucyfrowy wynik dwójek miał ostatnio dwa miesiące temu. Oczywiście musiał dodać kretynizm i faulować Nowitzkiego za 3, kiedy NIE BYŁO żadnej potrzeby...
THOMAS
- Lanca znów oddelegowany do defensywy i znów przypadkowo musiał rzucać dwa razy. Ze znanym skutkiem. Raz zablokowany pod koszem (czemu tam dostaje podania?), raz trafił z mid-range. Ale swoje zrobił, ta strata Matrixa, to na konto Lancy. 

A Marion właśnie mecz w swoim stylu, ale dziwne to, że tak łatwo pakował piły z góry. Gdzieś został popełniony błąd... Standardowo rozśmiesza trójkami. Nowitzki niby bez szału, a rozgrywa bardzo dobre zawody i na totalnej wyje*ce zdobywa 25 punktów. Bernard James wymiatał pod koszami. Te 7 bloków to WUT, co za stat. A szczególnie piękny ten na Smithcie, aż dziw, że brak go w top10. OJ MayoNEZ na szczęście przeszedł zupełnie obok meczu, nie trafiał otwartych rzutów i Gordon nie musiał udowadniać swojego kunsztu obrońcy LOL. DC2/4 przeciętnie, ale przydał się w końcówce pogrążając osobistymi... Eltonik Brand jak zwykle czeka do meczu z Hornets, aby odpalić ofensywnie. Co oni mu zrobili? 13 punktów przy 12 rzutach, ale walczył jak lew na tablicach. Vince totalny kozak. SWAG za 3 że ojeju. Bliski double-double. Nie było na niego mocnych. Do tego przeskoczył Birda w All Time Scoring List. I podsumował to takim meczem, w którym trafił game winnera. Zabrakło morderstwa wsadem. KLASA. Skoro teraz tak gra, to chyba nigdy nie pójdzie na emeryturkę. Mike'a Jamesa nie powinno być w tej lidze. Wielki LOL, że właściwie gra. Jest za stary, żeby biegać 20 minut. Na bank coś brał przed meczem i jakoś cudownie obszedł wszystkie kontrole. I jak ten mały chu*ek mógł trafić tak ważną trójkę. Kto właściwie pozwolił mu rzucać... Jae cichutko, przy tak grającym Carterze nie ma co liczyć na minuty. Uszaty Wright gra malutko. A i tak napier*ala blokami jak dziki. 

Przełknąć tą porażkę i szykować się na mecz z Kings. Dwie drużyny, które niedługo (?) znikają z mapy NBA. Choć to pelikany nie powinny nigdy powstać. Mecz o północy w niedzielę, czyli nie ma szans na sen przed... Więc w poniedziałek na uczelni będzie zdychanko... ALE JAZDA I TAK! Wcześniej na rozgrzewkę derby Mediolanu MILAN-Inter. SOM NA FALI PO ROZJECHANIU GIMBAZY Z BARCELONY I ZLIKWIDOWANIU MESIEGO! WESZŁO CHLIPAŁO CAŁOM NOC! 


I coś do posłuchania:

czwartek, 21 lutego 2013

Game 55 vs. Cleveland Cavaliers


Gettin' Buckets on those young-blood Pelicans.

Pozwoliłem sobie zacznąć cytacikiem z Uncle Drewa, który najlepiej podsumował całe spotkanie, a przede wszystkim 4q. Wujaszek rozegrał swoje standardowe zawody, a mimo wszystko tego się nie spodziewałem. Z jaką łatwością wjeżdżał i w 4q robił różnicę.

A przez cały mecz nie było źle. Oscylowało to cały czas w okolicach remisu, ze wskazaniem jednak na Cavs. Częściej potrafili wypracować sobie przewagę no i mieli przewagę tego jednego zawodnika. I mimo bardzo dobrego wsparcia z ławki nie udało się uszczknąć zwycięstwa. A więc porażka... z Cavs... W tej drużynie sporo czasu grał Luke Walton. No błagam... Choć porażka pewnie przez to, że mecz był na ESPN. Komentarz przyzwoity, ale miliard przerw...

Mogłem mieć jeszcze ciche nadzieje, jeśli chodzi o rzucanie osobistych przez Cleveland, ale akurat wtedy kiedy musieli, to się ogarnęli (Thompson...) i wyciągnęli ten paskudny procent (chwilę gorzej niż trójki) na 71. Do tego ten mecz był zapowiadany jako pierwsze starcie dwóch pierwszych wyborów ostatnich draftów. Pewnie gdyby było to potrzebne, Kyrie na luzie mógłby się matchupować z Mewą Kochaną. Nie ten kaliber. Do tego mógł śmiać się Riversowi w twarz, bo razem są przecież po Duke, po jednym sezonie. Powiedzieć różnica klas to jak skłamać. Szkoda, że wokół Irvinga takie gówno... I nie bardzo widać wyjście z tej sytuacji.



PRZEJŚCIE

AMINU - Na początku meczu miał każdą możliwą zbiórkę, udało mu się wywalczyć każdą piłkę która przelatywała akurat w okolicy. Zaczął już na dobre blokować z pomocy (nie Irvinga ma się rozumieć, choć nawet Aminu krył go przez chwilę), zauważyłem też progres w przeprowadzeniu przez niego kontrataku. Podał i zrobił to dobrze! Do tego jeden mega wsad, którego jak zwykle zabrakło w top10... Tak jak nie było żadnego zagrania Irvinga... Kpiny!
DAVIS - 0/5 z gry do pewnego momentu. Nie ma się czym chwalić. Na swoje szczęście dostawał się na linie osobistych i przede wszystkim trafiał te rzuty. No, ale jak na 30 minut gry, to zdecydowanie za mało. D tego strasznie irytujące są te straty od razu po wznowieniu traconych punktów. Największa głupota jaka może być...
LOPEZ - Gdyby nie miliard fauli, to byłoby całkiem przyzwoicie. Jak był na boisku, to każda akcja przechodziła przez jego ręce. A Robin uczył Zellera jak największego świeżaka. 15 minut i 15 punktów. I 6 fauli. Ostatnie przewinienie wymusił Irving...
RIVERS - Pierwszy raz od dwóch miesięcy przekroczył granicę 10 punktów. I ogląda się go coraz lepiej, bo zdarza mu się podejmować coraz lepsze decyzje. Nadal jest gównem, ale już zdecydowanie mniejszym. Mecz w którym nie ma go na linii osobistych i zalicza mecz bez straty jest meczem przyzwoitym, a w skali Riversa jest meczem bardzo dobrym! I ta trójka na starcie!
VASQUEZ - Ciężkie życie Generała. Jeszcze nie odżył po długim weekendzie. Ciężko mu idzie w ofensywie, a w D miał mega ciężko już w ogóle. 5/13, do tego musiał, po prostu musiał szukać punktów na własną rękę. Ze średnim skutkiem niestety... Przez co nie zagrał nawet w samej końcówce, kiedy były jeszcze szanse! OOO
ANDERSON - Andy nadal gra gówno. Im czystsza trójka tym większa pewność, że spudłuje. Miał w sumie jedno fajne zagranie, na koniec 1q gdy zakończył wszystko buzzerem. Cofnęli mu wtedy tą trójkę i dali tylko dwa punkty. A jedyny raz za trzy trafił na sam koniec meczu (poza tą ostatnią trójką którą doje*ał do pieca, matko co to był za gówniany rzut...tyle czasu a Andy odpala takie gówno...)... I grał dłużej od Smitha...
SMITH - ...który ostatnio gra pięknie! Może J.Smith o którego tak wszyscy walczą w Trade Deadline to właśnie on? Pięknie chodził z góry, dystans jako tako. Nawet coś pozbierał, więc na niego przyzwoicie. Chu*owo osobiste, ale ostatnio zniżka formy w tym aspekcie. No i grał zdecydowanie za krótko... Przy gównie od Davisa i Andersona a przy problemach Lopeza... 
HENRY - Ponoć zagrał w tym meczu. Czemu on, a nie Miller? Dariusa chociaż widać na parkiecie, bo jest czarny, a Henry taki nijaki strasznie. Nic nie pokazał, no poza tym jednym blokiem. 
MASON - Roger większość rzutów trafił jako trójki, ale z wdepnięciem na linię... W innym przypadku byłby miód, a tak było tylko dobrze. Ch*j już wie kiedy on lepiej gra. Z Gordonem, czy bez Zordona? 
ROBERTS - Niemiecka precyzja strikes again. 17 punktów na totalnym wyje*aniu, chłopak się nie czai. Rzucał to tak z dupska, jakby nie sprawiało to dla niego problemu i jakby mógł tak rzucać codziennie. Pomylił się tylko raz, którąś desperacką trójką... Tylko 11 minut i aż 17 punktów! To jest to. Nawet nie musiał imać się rozegraniem. 

Gee zasypał trójkami na początku, a nikt po nim się tego nie spodziewał... Liczyłem na jakieś wsady... Thompson zupełnie słabo w ofensywie, ale wywalczył multum piłek i przyczynił się do jednej pozycji Cavaliers w samej końcówce 4q, która trwała z minutę po tysiącu ponowień... Zeller rzutowo przyzwoicie, ale w D zupełnie marnie. Waiters zagrał połowę meczu Irvinga. Bardzo ładne wjazdy, rzuty z mid-range po własnej kreacji. Irving z kolei zmiażdżył totalnie, fajnie że nie rozje*ał Andersona trójkami w tym meczu. Jeszcze tego by brakowało. Rozkręcał się z kwarty na kwartę i aż dziw, że nie ma nic od niego w top10, a znalazł się tam choćby gówniany wsad LBJ i to na 1 miejscu! HITOWO! MGK pewnie płacze... Speights po cichutku, ale też udało mu się nazbierać garści w ofensywie. Livingston kochany bez szału. Walton to gówno i wstyd przyznać, że miał aż 6 asyst. CJ Miles jeszcze niesiony na skrzydłach ostatniego wsadu. Bardzo przyzwoicie z ławki. Ellington przydał się szczególnie w kwestii osobistych z samej końcówki. 

Czas na piątkowy mecz z Dallas i mam nadzieję na przebudzenie się z weekendowego letargu. Może zagrają w nowym składzie? Czy Dell Demps zaskoczy wszystkich? Pewnie nie! 


I coś do posłuchania:

środa, 20 lutego 2013

Game 54 vs. Chicago Bulls



OLE! Wracam do świata żywych! Udało się obejrzeć mecz na żywo! Ależ mi tego brakowało... tych budzików o drugiej w nocy, wybudzających z najlepszego momentu snu :D. Niby tylko tydzień, ale chodziłem jak wrak, snułem się smutny w smutnym Gdańsku... I już nieważne, że była to porażka. Dobrze było obejrzeć coś nie z odtworzenia!

Niestety nie udało się wygrać drugiego spotkania z Bulls w tym sezonie. Nie było źle, ale ostatecznie bez wyniku pozytywnego... Jacyś tacy wymęczeni po tej przerwie na Houston. Chyba balowali w ten wolny weekend, bo najlepiej wypadła Mewa Kochana, aktywna w mieście Rakietek.

Czikago miało zrywy, kontrolowało większość spotkania, ale jakoś nie potrafili odskoczyć na spokojną odległość. Oscylowało to wokół 10, 5 punktów w zależności od kaprysów Ornetów. Mecz w końcówce wyglądał jeszcze jakby był do wygrania po szybkim zjechaniu z 10 do 5 punktów straty, ale zabrakło trochę szczęścia w końcówce i zabrakło złego rzutu Denga... Do tego doszły nieszczęsne straty, których Hornets tak dobrze unikali w pierwszej połowie...

No i jak można przegrywać z tym Chicago bez Rose'a, nadal nie pojmuje tego fenomenu. Boozer sobie radzi, Robinson zostaje graczem tygodnia, razem mają przenieść się do Raptors. ŚWIAT STAJE NA GŁOWIE! Do tego te sędziowskie kurwiszony zmieniły na 2 minuty do końca jeden gwizdek... A ten gwizdek mógł dać wszystko...

PRZEJŚCIE

AMINU - Toczył naprawdę ładne pojedynki afrykańskie z Dengiem. Starał się nie opuszczać go na krok, kontestować jego każdy rzut. Aminu był dosłownie wszędzie. W obronie bardzo ładnie, wszędzie wpychał te swoje długie łapska i robił to z przyzwoitym skutkiem, blokował z pomocy. Ofensywnie coraz pewniej wygląda z mid-range. Nie ucieka od tego rzutu i odpala całkiem śmiało. 
DAVIS - Mewa Kochana pojawiła się nawet w TOP10, ale nie z tym zagraniem którego się spodziewałem. To był alley jakich wiele. Zabrakło alleya zza połowy, od Generała, który to Davis ledwo utrzymał, cudem trafił i jeszcze był faulowany. Robił co mógł na parkiecie, grał z dużym kredytem zaufania i wyglądało to przyzwoicie. Mid-range wpadało choć nie zawsze. No i kolejne double double oraz zaskoczył dwutaktem od połowy. Ma długie nogi! 
LOPEZ - Ostatnio zdecydowanie ciszej. 21 minut na parkiecie, tylko JEDEN! oddany rzut. Lopcio nie do poznania. Noah totalnie go zdominował w kwestii zbiórek. Dlatego Robin był zupełnie nieprzydatny. Przynajmniej pojawił się na zdjęciu UP, bo innego nie znalazłem...
GORDON - 8/17 z gry (na starcie zablokowany przez obręcz...), więc na Gordona przyzwoicie. 4 straty od niego to i tak mało. A to mogą być ostatnie chwile, kiedy widzimy Komisarza w koszulce z Nowego Orleanu. Wjazdy pod kosz jako takie, dystans jakoś się trzymał. I w końcu jakieś 20 punktów. Szkoda, że znów w 4q trochę holował piłkę... Z wiadomym skutkiem.
VASQUEZ - Malutkie double double, ale to dlatego, że Hinrich krył go jak cień. Wpływał na każdy rzut Greivisa z często bardzo dobrym skutkiem. 
ANDERSON - Andy z Houston wracał chyba slalomem. W sensie sobie zachlał! Ale jest dorosły, nie mam mu tego za złe. Totalnie wystrzelany! Celownik rozregulowany! Żadnej trójki, nawet najczystszej. Pod koszem Gibson nie dawał mu żyć. A i tak był na parkiecie 28 minut...
RIVERS - Rivers nie wie, że w meczu z takim przeciwnikiem ucieka się z pomalowanego. Przecież tam czaili się na niego jak wygłodniałe hieny i Noah i Taj. Do tego znów był 0/2 z osobistych. A było już tak pięknie... 
SMITH - Sporo rzuca jak na taki krótki czas antenowy, ale widać że mu zależy. Jemu potrzeba tylko minut i odpowiedniej klepki. WIĘCEJ MINUT MONTY! Szczególnie przy marności Andersona i niemożności Lopeza.
MILLER - Wszedł już w pierwszej kwarcie i spodziewałem się sporych minut, szczególnie że zagrał przyzwoicie, wykreował pozycje rzutowe, ale pudłowane. No nic... 
ROBERTS - Rozgrywanie level up! Wreszcie pojawił się jakiś backup na tej pozycji. I już byłby kompletny spust, ale w 4q miał moment, gdy stracił dwie ważne piłki po kolei... 
MASON - Mason przy jako takiej grze Gordona nie dostanie zbyt wielu minut. A szkoda, bo przecież każdy wie, że Mason z Gordonem to jest duet! 
THOMAS - 6 minut na parkiecie i znów dał z siebie wszystko. Nawet na switchach w defensywie dawał radę dużo większym przeciwnikom. Ponownie za krótko! Wywalczył airballa od Denga (down)!

Deng uraczył nas kilkoma airballami (up hihihi), ale kiedy miał trafić to trafił. I po tym poznaje się All-Stara prosto z Afryki. Widzisz Aminu? Boozer od zawsze działa na nerwy. Niby nic nie robi, ale to kawał kutasa! Niech już jedzie do Kanady, tam się nada. Noah je*any przekot zebrał wszystko co było do zebrania. Nie zostawił w tym aspekcie suchej nitki. Aktywny wszędzie. Rip Hamilton cichutko, powoli oswaja się z mniejszą ilością minut. Hinrich co czarował w defensywie to nie mam pytań. Niezależnie obok kogo by nie był to wywierał na tym kimś taki wpływ, że głowa mała. Do tego przyzwoite rozgrywanie akcji. Taj początkowo dawał miejsce Andersonowi, ale potem był już jego plastrem. Ogólnie lepiej niż Boozer a jakże! KRUL MAKARON po swojemu, tylko że oddaje teraz dużo mniej rzutów. Tęsknie za nim... Butler bardzo dobre zawody, ziomek walczy w każdym meczu, biega do wszystkich piłek, ale na crunch chyba jeszcze nie jest gotowy. 0/2 z osobistych w tym czasie. Nate 2/9 z gry, także może uciekać do Toronto. Nazr przez te 6 minut trafił dwa kosze z rzędu z mid range, co jest rzeczą niedopuszczalną!

Nie ma odpoczynku, czas na mecz z Cleveland i czas zweryfikować Wujaszka Drew! Oby tylko zostawił kostki w spokoju i nie dojechał Andy'ego trójkami.


I coś do posłuchania: 

wtorek, 19 lutego 2013

Game 53 vs. Portland Trail Blazers



Chyba Hornetom sprzyja kiedy nie oglądam meczy live. Znów mecz bez historii, znów piękny blowout. I szkoda tylko łasych kibiców, którzy nie mogli wybaczyć Lancy, że nie trafił osobistego na setny punkt. A właściwie to mi nie szkoda tych spaślaków. BRAWO LANCE - BOHATERZE MECZU. I tym oto sposobem uzupełniam wszystkie braki!

Portland totalnie nie istnieli w ofensywie. Hornets w samej drugiej połowie rzucili prawie więcej, niż Traile przez cały mecz! Ani razu nie wyszli z 19 punktów! Tak słabo jeszcze w tym sezonie nie rzucali, a nastawiałem się na kolejny wyrównany pojedynek. Lillard i LA na szczęście nie stanowili zagrożenia i myślami byli już w Houston. Do tego na samym początku meczu wysypał się Wes Matthews. Dla mnie to deja vu.

Hornets z tak dobrą defensywą (chyba to było to, zatrzymani na 32%) nie potrafili początkowo połączyć dobrej ofensywy. I dlatego wynik po pierwszej połowie wyglądał niemrawo. Ornety powinny totalnie ich zniszczyć, a nie dawać im jeszcze jakiekolwiek nadzieje. Na szczęście ogarnęli się po połowie i dokończyli dzieła. Zdecydowanie na plus Montanie poszło to, że nikt w tym meczu nie zagrał 30 minut. Do tego brak Gordona, co było lekkim zdziwieniem, ale z biegiem meczu przyzwyczajałem się do tej myśli, o Gordonie poza NO. TRADE DEADLINE LOL!

Walka o PO rozpoczęła się na całego, bo Hornets pną się w górę w konferencji zachodniej. Teraz powyżej już tylko Minnesota, Dallas i LALe! Więc istotne są dobre wyniki.

PRZEJŚCIE

AMINU - Aminu trochę zagubiony w ofensywie, ostatecznie otarł się o double double, ale raz ładnie kogoś splakatował! Wreszcie!
DAVIS - Lepszego momentu na przypomnienie o sobie w kontekście ROTY (i tak przegranej) nie mógł sobie wybrać. Zdemolowanie Portland i dużo lepsza gra od Lillarda. Wreszcie coś po ostatniej posusze! 21 punktów i 11 zbiórek to imponujące statystyki. A do tego dobra obrona na Aldridgu! Momenty były! 
LOPEZ - Lopcio zasłużył na odpoczynek. Grał tylko 20 minut i nie musiał miażdżyć Portland. 
RIVERS - Wiadomo, że na ławce Gordona nie posadzi, ale teraz swoje szanse wykorzystuje przyzwoicie. W sensie, że nie działa na nerwy, bo 8 punktów od podstawowego SG to niezbyt dobra sprawa. Ale 2/2 z osobistych WUT! Rozwija się nam młody Doc!
VASQUEZ - Generał na spokojnie, nie musiał szaleć, nie był potrzebny na parkiecie przez cały mecz, a więc nie forsował na double double. I musi częściej wchodzić w leszczy plecami! 
ANDERSON - Anderson tylko przyzwoicie. Przebywając na parkiecie z drugim garniturem brał się za akcje strzeleckie. Z lepszym lub gorszym skutkiem. Ale dwa razy wjechał z góry! Raz ładnie! 
SMITH - Smitty mógł pograć dłużej. Nie wiem czemu tylko 17 minut. Przyzwoicie strzelecko (13), dorzucił trzy grosze to defensywy (3 grosze).
ROBERTS - Roberts zaczął rozgrywać! Wooooooow! Właśnie takiej gry się od niego oczekuje. A dokładnie, to z tej strony go totalnie nie znałem. Otarł się o swój rekord życiowy z meczu z Bobcats. No i wyglądało to bardzo ładnie. 
MASON - Ależ miał ciężki start w głowie. Jego pierwsze trzy rzuty wykręciły się z kosza... Był w ogródku trzy razy! TRZY RAZY! Mógł lecieć w jakieś rekordy gdyby odpalił na całego, ale mu się nie udało. 
MILLER - Miller znów grał 20 minut w meczu! Znów bezbłędnie w statystykach, choć podobnie jak Masonowi wykręciła mu się jedna trójka. Wyglądał przyzwoicie, do tego musiał wykreować sobie dwa rzuty. Wyglądało to ciekawie, ale nie przyniosło rezultatów... :(.
THOMAS - Lanca - Wróg publiczny numer 1 w Luizjanie. Dla mnie bohater numer 1. Szkoda, że tak krótko...
HENRY - Ochłapy totalne, na więcej nie zasługuje. 

Batum znów wszystko robił: asystował, zbierał, blokował. Nawet punktował! 1/10 z gry, a większość z czystych pozycji. LA też tragicznie, wyglądał słabo nawet przy Davisie. Kreował sobie pozycje do rzutu, ale bez żadnego skutku. Hickson całkiem przyzwoicie, ale nie był tą bestią co ostatnio w meczach tych drużyn. Do tego zabił jedną kobietę z trybun... Matthews też umarł wcześnie, nic nie zrobił. Lizard kilkoma wjazdami przekonywał wszystkich do pewniaka ROTY, ale kilku takich wjazdów nie trafił. Claver z ławki przyzwoicie zastąpił Matthewsa. Leonard zrobił sobie kuku w kostkę, ale ta wielka nadzieja białych wróciła do gry. Barton zagrał najwięcej minut w karierze, czyli mecz dla Portland był przegrany od samego początku. Ale nie chodzi tu o Willa. To dobry player, choć od tej dużej ilości czasu antenowego poprzewracało mu się w bani. Sporo holował piłkę, kilka razy głupio stracił. Oby nie przekreślił sobie niczego tym meczem. Do tego chciał splakatować Smitha, jak to robili wcześniej jego koledzy z NBA. Nieskutecznie. Price nie dał odetchnąć na ławce Lillardowi. Grał słabo. Babbitt nie zaczął rzucać zza łuku. Freeland z kolei miał swoją chwilę w meczu gdy zdobywał dla Portland większość punktów. Czyli 6... z 63...!

Czas na powrót do świata żywych i mecz z Czikago Bulls. Na żywo! Przed komputerem! TAAAAAA! Miał wrócić Rose na ten właśnie mecz, co pokazuje rangę Hornets. Niestety, wysypał się i na jego powrót jeszcze poczekamy. Ale trzeba dojechać Bulls! 


I coś do posłuchania:

Game 52 vs. Detroit Pistons



Pinstony rozjechane! Jeszcze niedawno byłby to mecz typowej przyjaźni. Detroit vs. Hornets. Ale teraz było mi trochę przykro, bo nie grał ani Daye ani Prince ani Billups ani Thomas... I mecz oglądałem ponownie u swojego serdecznego przyjaciela, ale już tylko jednym okiem, więc bardzo nieuważnie i to zauważycie później. Przeczuwałem, że to będzie dobry wynik, ale nie aż tak. BLOWOUT i mecz do jednej bramki!

Kontrola meczu prawie od samego początku. SAM start niemrawy, bałem się spotkania podobnego do tego z Raptors. Ale potem od razu nastąpiło ogarnięcie i już prowadzenie na koniec 1q. W ogóle cały pierwszy skład miał taki dobry bilans +/-, że głowa mała, dawno nieoglądany. Do tego za Davisa i Aminu sporo grali odpowiednio Anderson i Mason i wnieśli bardzo dużo do ofensywy.

Szkoda, że Detroit w ogóle nie wyszedł mecz w ofensywie, bo chyba jednak wolę obejrzeć jakieś dobre spotkania z mocną końcówką. Do tego od przyjaciół z Pistons... Na szczęście dla Hornets pauzował Gordon, który mógł mieć zły wpływ na ostateczną postawę drużyny. Po raz kolejny więc można pochwalić Austina Riversa. Zaczyna grać jak już ktoś wybrany na koniec 2 rundy draftu!

PRZEJŚCIE

AMINU - Mógł odetchnąć, bo nie musiał bronić ani Prince'a, ani Daye'a. Więc znów odżył i mecz zakończył (oby kiedyś tradycyjnym_ double-double. Do tego co niezwykłe, zaliczył 4 asysty. No niedługo kolejne TD?
DAVIS - Cóż za paskudne mecze, jeden z Toronto i ten z Detroit. Davis wciąż i wciąż rzuca z mid-range. Nie idzie - nie rzucam! Wiadomo zbiórki i bloki na plus, ale błagam, skoro Lopez tak niszczył pomalowane, Davis mógł dołożyć choć najmniejszą cegiełkę. 
LOPEZ - Robin zadziwia w ofensywie. Robi dla siebie miejsce, wykorzystuje te rzuty jak i swoją przewagę masową. Maxiell czy Monroe. Nie robiło to dla niego różnicy, a tej nocy wyglądał jakby udało mu się przesunąć wszystko i wszystkich, nawet Shaqa w jego prime. 
RIVERS - Znów o dziwo nie przeszkadzał. Był dość długo na boisku, ale nie starał się rzucać w oczy. W przeciwieństwie do Gordona, którego ostatnia głupota po prostu przerosła. 
VASQUEZ - Generał na spokojnie, zagrał to co najbardziej lubi. Czyli nie musiał rzucać wszystkiego, co przechodziło przez jego ręce w samej końcówce na zegarze, a mógł na spokojnie sobie rozgrywać. I po ostatniej posusze tym razem aż 13 asyst. 
ANDERSON - Andy powinien tak grać co mecz, żebym w końcu go docenił i żebym zapomniał o tym nieszczęśliwym transferze z pewnym Meksykaninem. 31 punktów (nawed z góry!), ale w zamian tego tylko 4 zbiórki. W tym jednak wypadku zdecydowanie GIT. 
ROBERTS - Roberts za krótko jak na drugi mecz w back-2-back, szczególnie po tak dobrym poprzednim. Ale tym razem już słabiej i sadzał siebie za faule. 
SMITH - Wyglądał solidnie, ale podobnie do Robertsa. Za krótko. 
MASON - Wreszcie mógł sobie porzucać, przy mniejszym zapotrzebowaniu na defensywę. A więc Hornets mogli grać small-ballem z Riversem i Masonem na boisku. 
MILLER - Najbardziej się ciesze z absencji Gordona, kiedy Miller dostaje jakieś minuty. Tym razem podobnie do Robertsa za szybko łapał faule. 

Nigdy nie rozumiałem, czemu na starcie sezonu Singler grał więcej od Daye'a. Dalej nie rozumiem! DAYE RZONDZI W MEMPIS! Maxiell mógł zabić jednym wsadem, ale zabrakło mu dosłownie milimetrów... a szkoda, liczyłem na top10 z udziałem Hornets! Monroe w swoim stylu, po cichutku ciułał statystyki i sprawiał, że Pinstons jako tako wyglądali. Knight niestety cichutko, a z przyjściem Calderona stracił trochę piłki z rąk. Zły ruch! Calderon miał chwilę, gdy sypał trójkami, ale na szczęście to nie ten hiszpański temperament. Blisko double double, więc podobnie jak w Kanadzie. Charlie-V też bez szału. Myślałem, że po odejściu dwóch SF jego rola wzrośnie. Stuckey teoretycznie zdobył najwięcej punktów dla drużyny. Praktycznie wyglądał cieniutko. Will Bynum również nie jest zadowolony z przyjścia Calderona. I rzuca 0/8 z gry, lepiej od Mewy Kochanej. English i Jerebko nieodnotowani! 

I taki oto krótki opisik odnotowałem, czas na mecz z Portland i przerwę na ASG. Ryno leci jako król trójek, Mewa będzie grał ze świeżakami, a Muggsy zdrajca gra w Shooting Stars z marniakami! OGRAĆ  LILLARDA! 


I coś do posłuchania:

niedziela, 17 lutego 2013

Game 51 vs. Toronto Raptors



Dzięki uprzejmości pewnego bardzo dobrego człowieka udało mi się w piątek obejrzeć dwa zaległe mecze. Na pierwszy ogień oczywiście musiał pójść ten z Raptors, a nie z ukochanymi Pinstons. Miałem spore nadzieje, nie znając ostatecznego wyniku, ale koniec końców wzięło to w łeb, bo Toronto rozpoczęło na całego swój bój o uczestnictwo w grach posezonowych.

Tym razem mecz nie został przegrany przez ławkę rezerwowych, a przez podstawowy skład. Jakoś w tej pierwszej (straty, straty i punkty tracone po kontratakach... ŻENADA) i ostatniej kwarcie nie potrafili dotrzymać kroku marniakom z Kanady. Poza tym 'wybitne' mecze rozegrali Komisarz z Mewą Kochaną. No w takim stylu, jeszcze przy decyzji Montany, żeby Gordon kończył mecz, nie dało się wygrać.

Ławka robiła co mogła i odrabiała całe zło, którego dopuścili się starterzy. A są to rzeczy rzadko spotykane. Wszyscy prócz Andy'ego (co zrozumiałe) byli albo na 0 albo na plusie jeśli chodzi o +/-. No i wyglądali pewnie na boisku, nawet przyjdzie mi pochwalić Austina! Więc zbliża się koniec świata!

PRZEJŚCIE

AMINU - Jedno zadanie - zatrzymać Rudego. Często był blisko, ale często Rudy sobie z tym radził. Tak pochłonięty defensywą, że w ofensywie nie istniał. I zapomniał o swoich tradycyjnych zbiórkach. I karniak za osobiste... 
DAVIS - Ofensywnie nie istniał. Wypychany spod kosza na dystansie nie potrafił sobie poradzić w żaden sposób. A zamiast pomagać dobrze wyglądającemu pod koszem Lopezowi to bał się konfrontacji z siedem razy większym Amirem. W konsekwencji 1/6 z gry i długi czas odpoczynku na ławce. 
LOPEZ - Kiedy on zacznie coś zbierać ja się pytam. W ofensywie jest już pewnym zawodnikiem, podwójne zdobycze punktowe co mecz są już prawie pewne, wszystko pięknie wygląda jak tam rozpycha leszczy, ale zbiórek brak. Z Valanciunasem nieźle sobie radził, nabierał go na wszystko, często kończył z góry, ale zabrakło trzech trafionych osobistych i zbiórek w ataku. 
GORDON - Czemu grał aż 29 minut? W tym meczu kompletnie się nie nadawał do niczego. Co miał piłkę to stracił chcąc wymusić jakiś faul. Rzutów nie trafiał wcale, no i nie podejmował się ich już później (prawie czysty layup i oddanie na obwód do Aminu...), kiedy potrzebna była gonitwa. Jedyny pozytyw to te 4 bardzo ładne asysty. 
VASQUEZ - Nienawidzę meczy, w których Generał musi brać na siebie całą odpowiedzialność za ofensywę i zamiast rozgrywać, to musiał rzucać. Oczywiście robił to na poziomie, ale przez brak jego asyst cierpiała ofensywa i w konsekwencji miał więcej zbiórek niż asyst (7 i 6). Raz gwizdnięto mu nawet faul (blocking) za to, że odbił się od zasłony... Ehh....
SMITH - Spokojnie powinien narzucać więcej punktów. Poczuł się tak w 2q, że wbijał nawet plecami. To był dobry znak na gonitwę! 
ANDERSON - Znów wybornie kryty przez swojego brata z innej matki, Alana. Alan jest od niego niższy o jakiś kilometr, a i tak gnoi go w tym aspekcie. A Andy bez trójki to smutny Andy. Pchał się więc pod kosz z lepszym lub gorszym skutkiem.
THOMAS - Lanca zdecydowanie za krótko. On z kolei w przeciwieństwie do Masona oddał o jeden rzut za dużo. I do tego został wtedy zablokowany przez 3 gości z Toronto...
ROBERTS - Ofensywa z ławki na najwyższym poziomie. Zastanawiam się czemu Monty grał nim tak krótko. Zamiast nastawić się na pojedynek strzelecki Roberts vs. Lucas III (LOL), to Montana trzymał Niemca na parkiecie tylko 15 minut. W tym czasie rzucił 13 punktów i to po akcjach wykreowanych przez niego samego...
RIVERS - 24 minuty gry, no takiej no muszę przyznać, solidnej. Trafia dystans (nie jeden rzut w meczu! był też buzzer na koniec 1q!), więc jest git. Czekam aż normalnie doda ten rzut do swojego repertuaru zagrań. W defensywie starał się być bardzo blisko bronionego przez siebie zawodnika. No i dawał radę, na DeRozanie szczególnie. 
MASON - Biegał 10 minut, więc w porządku, bo jest potrzebny, ale tylko jeśli chodzi o ofensywę! A Mason oddał przez te 10 minut tylko jeden rzut. Więc gdzie został popełniony błąd? I raz prawie miał asystę przy pewnych punktach Millera. Ale stracił piłkę...
HENRY - Henry, jak i...
MILLER - ...Miller mieli tzw. ostatni. Nic nie spieprzyli, bo nie mogli. Szkoda, że Miller nie mógł dłużej pograć z takim przeciwnikiem jak lamuchy z Kanady i sprawdzić się na kryciu DeRozana. 

Tak się zastanawiałem jak ten Rudy Mej będzie wyglądał w Toronto. I wygląda bardzo dobrze, gra na świeżości, trafia swoje rzuty z półdystansu (dystans miernie), ale moim zdaniem za długo trzyma piłkę. To nie powinno mieć miejsca kiedy 23 sekundy to on ją holuje. Amir solidnie, starał się grać bez błędów. Valanciunas marniak wszystkie punkty zdobył na czysty kosz i te double double z dupska totalnie. Robin nabierał go jak chciał. DeRozan zupełnie zapomniany w ofensywie. W 32 minuty oddał tylko 7 rzutów, do tego ciężko mu było znaleźć dobrą pozycje. Lowry mocny start, szybkie double double, ale potem Casey posadził go na ławce, co było bardzo dobrym posunięciem. Bo miał gościa on fire. Nie to co Monty... Alan Anderson jak zwykle kozacko w defensywie. Na szczęście ten złamas nie narzucał jakiejś ohydnej liczby punktów na farcie. Ale jak nie on, to Lucas III. No kur*a, jak taki marniak może wrzucić 19 punktów. Wszystko z czystej pozycji na dodatek. Siedziałem i płakałem, bo to nie powinno mieć miejsca... Pogrążeni przez jakiegoś trzeciego Lucasa, nawet nie drugiego czy pierwszego... Gray przeciwko przyjaciołom byłym tylko raz wjechał z góry i pograł 2 minutki. Landry Fields to marniak, ale grał w większości w tej ostatniej odsłonie i jakoś to wyglądało. Nie to co jego paskudna fryzura... Ross myślami już w SDC (wygranym!) więc na wiele się nie przydał.

Czas na (obejrzany) już mecz z Detroit gdzie jeszcze kiedyś grał Austin Daye. A teraz gra Jose Calderon. Też nieźle, ale to zupełnie inna półka. Nie interesuje mnie nic poza zwycięstwem!


I coś do posłuchania:

niedziela, 10 lutego 2013

Game 50 vs. Atlanta Hawks


I wiwat trzeci maj! Dobrnąłem do meczu numer 50! To jest już jakieś osiągnięcie. Hornets z tej okazji stwierdzili, że zagrają swój normalny mecz, czyli wygrają! Tak tak, wyjazd i do tego z drużyną ze wschodu to nic innego jak bułka z masłem. Atlanta wielka drużyna, pewniak do play offów nie dała rady Szerszeniom. Nawet powrót Zazy Paczuszki w niczym im nie pomógł.

Hawks na początku jeszcze dawali radę, myślałem, że będzie to mecz bez historii. Udało im się prowadzić nawet 14 punktami w drugiej kwarcie, ale jakoś z biegiem czasu cała para z nich uchodziła. W połowie nastąpiła zamiana drużyn. I tak jak na początku to Hornets popełniali szkolne błędy (miliard głupich strat), pozwalali sobie wrzucać masę punktów i wcale nie chodzili pomalowanym, tak po zmianie stron role się odwróciły. Atlanta grała słabiutko, zupełnie zgubili swoje prowadzenie i zatracili wszystkie atuty, a Hornets zaczęli pilnować piłki i strat już nie popełniali, a w pomalowanym ogarniał i Lopez i Davis.

Hornets jak zbudowali sobie przewagę, tak ją utrzymali. Był moment nerwówki w ostatniej odsłonie, ale to nie byliby Hornety gdyby do tego zdarzenia nie doprowadzili. Ławka zawsze zapewni odrobinę adrenaliny, ale w tych przypadkach na kłopoty był Generał Vasquez, który po raz pierwszy w karierze zanotował triple double! Dla Hornets to pierwsze TD od czasu Jacunia Jacka i meczu z GSW. Wenezuelczyk jest pewniakiem do częstszych flirtów z tym właśnie osiągnięciem. Sam się dziwiłem, że tak długo to trwało.

PRZEJŚCIE

AMINU - Znów zbierał wszystko co było do zebrania, jednak Monty postawił w końcówce na ofensywę i dla Chiefa zabrakło po prostu miejsca na parkiecie. Zakończył mecz bez punktów, ale z 8 zebranymi piłkami i bardzo dobrą defensywą, szczególnie na Joshu Smithcie.
DAVIS - Z początku nabierany jak co mecz przez bardziej doświadczonych przeciwników. Później już wszystko wyglądało lepiej i mecz miał by na duży plus gdyby nie to, że bawił się w jumpshoty które zupełnie tego dnia mu nie siedziały. Za bardzo chciał się bawić w Josha...
LOPEZ - Robin przech*j! Ależ on walczył o każdą zbiórkę. Jak lew. Nic nie przychodziło mu z łatwością, na wszystko ciężko pracował. W ofensywie bardzo dobrze, wykorzystywał swoją znaczną przewagę wzrostu nad wysokimi z Atlanty. Szkoda tylko tych osobistych...
GORDON - Wyglądał jak rasowy SG. Pierwszy raz od bardzo dawna. Jumpshoty miód, potrafił sobie wypracować pozycje po koźle, a co najważniejsze trafiał na wysokiej skuteczności. Gorzej z pomalowanego, ale najważniejsze, że i tak udawało mu się znaleźć drogę do kosza.
VASQUEZ - Wilkins z majka miał miękko w majtach mówiąc o Vasquezie. To jest MIP pełną gębą. Cudownie, że pierwsze TD przytrafiło mu się w tym sezonie, bo tyle razy był już tak blisko i za każdym razem czegoś brakowało. Tym razem był pewniakiem. Rzutowo od początku nękał z dystansu, żeby potem straszyć pod koszem. Nie było na niego mocnych tej nocy, nikt nie potrafił go zatrzymać, jego podanka dziurawiły defensywę. Szkoda, że na początku stracił tyle piłek w tak głupi sposób, ale ostateczne statystyki totalnie go wybroniły (wydaje mi się, że nie zaliczyli mu asysty do Lopeza...). Lider.
RIVERS - O 17 minut i 31 sekund za długo na parkiecie. Czy na prawdę trzeba błagać Montanę, żeby zesłał go do D-Leauge, albo żeby dawał szansę innym. Przecież Rivers nie wyciąga z niczego wniosków. Znów to samo jedno wielkie gówno. Ta sama wbitka blokowana w ten sam sposób. Nawet bez większego wysiłku osoby broniącej... Straty też z dupska totalnie no i musiał sfaulować trójkowicza. Wypier*alaj!
ANDERSON - Andy zagrał swoje. Odpowiadał temu marniakowi Korverowi w ten sam sposób, czyli sypiąc trójki po skutecznych zasłonach. Nie zesrał się pod koszem mając tak atletycznych przeciwników. No i wreszcie coś pozbierał. Tu zdecydowany plus, że grał on w końcówce, a nie Mewa Kochana. Szkoda tylko tych kretyńskich strat...
ROBERTS - Fajne rzuty w ważnych momentach, przede wszystkim trafione. Mimo wszystko to właśnie z nim na parkiecie Hornets zanotowali największy regres punktowy...
SMITH - Grał tylko 8 minut, ale na własne życzenie. Tej nocy na luzie mógł dobić do 20 punktów, ale zbyt szybko wykluczał się faulami. I to jednym po drugim.
HENRY - Trzy minuty niczego. Do tego błąd pięciu sekund. Nie do pomyślenia w wykonaniu Millera!
MASON - Biegał długo, ale też strasznie długo był niewidoczny. W pierwszej połowie to chyba nawet nie powąchał piłki. W drugiej odsłonie już coś trafił, kiedy obrona Atlanty rozstępowała się. I co ciekawe były to layupy. 

Tolliver postraszył na początku, że będzie ciął z dystansu. Na szczęście ostygł. Josh Smith starał się mieć udział w każdej akcji i na szczęście Ornetów z chęcią rzucał z dystansu najczęściej bezskutecznie. Ale nadal to ten sam J-Smith który robi wszystko i nikt tego nie docenia. Tej nocy na szczęście zrobił za dużo. Horford poza jednym wsadem zdecydowanie za cicho. Korver biały marniak prześcignął Mukiego Blaylocka w meczach z co najmniej jedną trójką w barwach Hawks... Czemu taki noname robi takie rzeczy... Poza tym, to był dobry mecz tego białasa. Nawet nie dawał się nabierać Gordonowi na wymuszanie fauli. Teague fajnie ofensywnie, ale mimo tych 9 asyst to nie wygląda na rasowego podawacza. Przegrał zdecydowanie z Generałem i zbyt często tracił. Hawks na szczęście nie grali dużo Jenkinsem, który fajnie tej nocy wyglądał, ale nie był odpowiednio wykorzystany. Harris zupełnie nieprzydatny z ławki, jakiś taki zagubiony w akcji. Zaza Paczuszka wbił na euforii niesiony na fali tysięcy okrzyków. I kilkoma akcjami pokazał za co tak go kochają w Atlancie. Ivan Groźny Johnson też miał swoje momenty, ale na szczęście nie przez cały mecz. 

Czas na mecz z Toronto Raptors i zweryfikowanie Rudego Geja jako ich lidera. Będzie ciężko, a do tego nie uda mi się zobaczyć spotkania. I tak może być z kilkoma meczami w tym tygodniu. Postaram się wszystko nadrobić, a to wszystko z powodu internetu i nowej stancji. Takie pojęcie jeszcze tam nie istnieje. Nie wiem co zrobię, przegryzę się w pół, ale postaram się być jakoś na bieżąco. 

 

I coś do posłuchania:
 

czwartek, 7 lutego 2013

Game 49 vs. Phoenix Suns



Mecz bez większych fajerwerków (a mamy Mardi Gras!), na szczęście udało się przerwać tą kompromitującą serię porażek. A był to mecz na tzw. dnie konferencji zachodniej więc tym bardziej zwycięstwo potrzebniejsze od wody, zwycięstwo za 3 punkty! A czemu było widać, że dwie drużyny są na dnie? Jedna sekwencja. Piłka wybijana na koniec drugiej kwarty. 6 sekund do końca. Czas PHX. Pewnie czymś zaskoczą pomyślałem. Przy wznowieniu Tucker przeszedł linię. Myślę sobie, jest szansa na punkty. Czas bierze Monty. Przy wznowieniu był błąd 5 sekund :D. Piłka znów dla PHX. Rozegrali to tak, że Scola przebiegł boisko i rzucił za trzy :D. Jest myśl trenerska!

Spotkanie miało dwa podteksty. Gordon zagrał pierwszy raz przeciwko swoim niedoszłym pracodawcom. No i chyba chciał im pokazać, że mają szczęście, że go nie podpisali. Drugą sprawą jest kolejny pojedynek Lopeza z Gokartem, którego Robin nie przegrywa! Też udowadnia swoim byłym, doszłym pracodawcom, że oddali go zbyt lekką ręką. Przed tym meczem, właśnie z powodu Gokarta cytowano mnie na 6graczu! LOL!

Do drugiej połowy wszystko przebiegało mozolnie, drużyny się badały, nikt nie odważył się zaatakować (chyba, że Davis na zdjęciu hehehe). W przerwie nastąpiła jakaś odmiana w grze Ornetów i na prawdę miło patrzeć, że już powoli radzą sobie z traumą tej odsłony spotkania. Powoli, ale konsekwentnie zbudowali sobie swoją przewagę, którą potem bardzo umiejętnie kontrolowali.

Trener Phoenix, Lindsay, stara się jakoś odcisnąć swoje piętno na tej drużynie. Coraz więcej gra Kendall Marshall w zastępstwie za Sebastiena Telfaira. No i chyba robi dobrze, z rookiego może w przyszłości coś wyrośnie, a na pewno potrzebuje minut jak ryba wody, bo jest póki co strasznie surowy i niepewny.

Po raz pierwszy muszę też pochwalić za coś Fox Sports tych marniaków. Przyznaję, że się raz zaśmiałem... Jakiś tam wjazd na Wesleya poszedł. A karny kutas wędruje dla mojego serdecznego przyjaciela MG, który tej nocy odstawił niewyobrażalnie wielki ryż i nie pojawił się na czaciku aby pokonwersować. Przeczuwał porażkę?

PRZEJŚCIE

AMINU - Ta długa przerwa między meczami chyba mu przysłużyła. 16 punktów to jak na niego bardzo dobry wynik, a dodał też 11 zbiórek. Większość tych punktów co ciekawe zdobył po jumpshotach, ale były to jumpshoty z pomalowanego :D. Taki sobie wymyślił sposób na ofensywę. Jak już brał się za dalsze rzuty, to raczej bez skutku. Nie rozumiem czemu on zaczął trzecią kwartę właśnie od rzutu z dystansu. 
DAVIS - Nawet nie zagrał 20 minut. A latał trochę nad koszami, zdążył zaliczyć 3 bloki, no ale na samym początku trochę nie radził sobie ze Scolą. 
LOPEZ - Zagrał na pewno lepiej niż w poprzednim meczu między tymi drużynami. Na dobrej skuteczności i znów popisywał się zbiórkami w ataku, zamiast w obronie. 
GORDON - Oj jak marnie, tylko 9 punktów przy 14 rzutach! I nie chodzi tylko o to, że Tucker tak ładnie na nim bronił. On po prostu tego dnia nie trafiał. Dwa kosze zdobył w pierwszej kwarcie, layupami. Potem DŁUGO DŁUGO nic. I jumpshot w ważnym momencie w końcówce 4q. Taki Gordon nie jest potrzebny.
VASQUEZ - Generałowi, podobnie jak Chiefowi ta przerwa przysłużyła. Zagrał koncertowo, a'la CP3. 19 punktów (8/9 sic! ładnie pogrywał z Dragicem), 12 asyst i 4 przechwyty. Nie byle jakie! Do tego UWAGA UWAGA, bez żadnej straty! A grał równe 34 minuty. Ostatnio takie rzeczy w 1979. Hahahaha żartuje, to dopiero 2 raz w tym sezonie! MVP MVP! 
ANDERSON - Niby przydatny, swoje trafił, ale znów zagubiony w walce o zbiórki... Ta jego gra tyłem do kosza zdaje egzamin tylko wtedy, gdy gra z karzełkami. Bezskuteczna z wysokimi... 
SMITH - Smitty narzeka trochę na ten bark i to mnie martwi. Można się domyślić, że gra na lekkiej, mentalnej blokadzie i nie wszystko mu siedzi. Odrabia serduchem, nieźle zbierał, a i zablokował gagatków 2 razy. 
RIVERS - Myślałem, że ostatecznie go pochwale. Ale tego się nie da zrobić. Zaczął bardzo ładnym and1, coś tam podał, ale na koniec i tak wrócił do gówna. Cały on, zgrywus. 
HENRY - Henry, podobnie jak Niemiec poniżej niedługo poproszą o nowy konkurs podczas weekendu gwiazd. Nie 3 point contest, a long 2 contest. Hornets wystawiliby całkiem mocny skład. Henry rzuca stamtąd na potęgę. I propsy za tego power dunka! Jest głód!
ROBERTS - I Roberts również rzuca stamtąd na potęgę. Miał chwilę, gdy szybko zdobył te swoje punkty, potem już gorzej, a przy dobrej grze Generała nie nagrał się zbytnio. Dziwi, że Miller, Thomas i Mason nawet nie podnieśli się z ławki... 

PJ Tucker jest podobnie wykorzystywany jak Aminu. Coś zbierze, zapunktuje pod koszem, z dystansu się nie wychyla. DEFENSYWĘ doda. Scola mocny start, ale im dalej w mecz tym mniej punktów. A wiadomo, że Scola w D sobie nie poradzi. Gokart przyzwoicie, na wysokim % (raz konkretnie z góry poszedł! raz konkretnie airballem z mid-range poczęstował), statystycznie nie przegrał z Lopezem, ale jakoś nie potrafił wyraźnie zaznaczyć tego, że jeden z tej dwójki był przecież zmiennikiem w zeszłym sezonie. No, ale chociaż GortiGol pograł sobie w 4q. Dudley na początku miał zdecydowanie za dużo miejsca i cud, że nie zrobił z tego pożytku jak należało zrobić. Drażetka zagrał taki przeciętny mecz Generała z tego sezonu. Nadal się dziwie, że ma takie zaufanie i jest podstawowym rozgrywającym w tej lidze. Morris przez 26 minut zupełnie niewidoczny, ale to dlatego, że całą ławką kierował B-Easy i nie pozwalał innym na rzuty. JO jak zwykle potrafił jeszcze trochę poczarować pod koszem. Beasley je*aniutki korzysta z tego, że Hunter pozwala mu na wszystko. I rzuca ze wszystkiego, trafi raz, drugi raz spudłuje. On tym wszystkim się raczej nie przejmuje JOŁ JOŁ. B-Easy wleci w trzech przeciwników tuż za linią za 3, odpali long 2 i zadowolony jak wpadnie. JEST KOZAKIEM. Szenon Brown niech wróci do reklamowania D-Leauge, choć nawet to mu nie wychodziło. Marshall powoli powinien ogarniać o co w NBA chodzi, bo póki co wygląda na takiego co nie chce przeszkadzać. Jeszcze dla niego za wcześnie, ale skoro sezon stracony to powinien grać jak najwięcej. 

Byle do piątku i meczu z Atalantą Bergamo. To będzie mój ostatni obejrzany mecz podczas pobytu w domku :(. Chlipie bardzo z tego powodu, ale skoro jeszcze na dużym ekranie, to potrzebna mobilizacja!


I coś do posłuchania: