piątek, 14 grudnia 2012

Game 21 vs. Oklahoma City Thunder




I takie mecze można oglądać, nawet, gdy wynik jest niekorzystny i było to setne spotkanie tych drużyn w tym sezonie. Rzadko spotykana sytuacja, kiedy Hornets mają piłkę i mogą rzucić z syreną na zwycięstwo... Było blisko, bo Anderson się nie uwolnił, ale podał przytomnie do Generała, który niewiele się pomylił. Walka od początku (start 7-1, późno oddane prowadzenie) do końca. Oklahoma zbytnio nie ogarniała ofensywy w pierwszej połowie. Rzucili season low 36. I tylko można żałować, że Ornety nie potrafili kontrolować spokojnej, dziesięciopunktowej przewagi. I że zaczynają trzecie kwarty jak ostatnie piz*y, bo od straty...

Szkoda także czwartej kwarty, gdzie Thunder udało się rzucić aż 34 punkty. Prawie tyle ile w całej pierwszej połowie. To na prawdę boli, bo z tak zagraną 4q nie da się wygrać meczu... I bolało to, z jaką łatwością dziurawili obronę i wsadzali piły z góry... Tak być nie może.

Nie da się też wygrać meczu, jeśli drużyna w pierwszej połowie rzuca 18 osobistych (grając SPORO czasu w bonusie), przy 4 osobistych przeciwników... No po prostu coś nieprawdopodobnego, jak gwizdano KAŻDY najmniejszy kontakt... Każda obciereczka od razu kierowała na linię osobistych i trzymała Pioruny (LOL) w grze. Skończyło się na 16 osobistych Ornetów i 32 Thunder. Niestety, to był gwóźdź do trumny...

Poza tymi wszystkimi niedogodnościami dobrze wyglądały zbiórki w ofensywie i trójki w ostatniej kwarcie, dzięki którym wynik jako tako wyglądał i cały czas była szansa na 3 punkty, a tak zostaje walka o utrzymanie... I mogliby się pośpieszyć z jedną z ostatnich akcji, gdzie trzeba było rzucać szybko, a oni się zastanawiali co zjedzą na kolacje i co wstawią na instagrama...

PRZEJŚCIE

AMINU - Ciekawe rotacje z tymi SF. Aminu jednak powinien zostać. Obowiązkowo. Statystycznie mocno się nie poprawi, ale to jest właśnie człowiek na S5, żeby potem fochów nie strzelał. Niespokojna (ale zaskakująco spokojnie podszedł do jednej z kontr w ostatniej odsłonie, NIE STRACIŁ PIŁKI I NAWET SIĘ ZATRZYMAŁ) afrykańska dusza. 
ANDERSON 
- Start klasa, potem nędza. Niby statystycznie przyzwoite zawody, ale skoro krył go nawet Sefolosha, to nie mogło być dobrze. Do tego rozpisano na niego ostatnią akcje, ale sobie z tym nie poradził... Niedługo wróci na ławkę. 
LOPEZ - Nie wiem co było tego przyczyną, ale był jakoś wyjątkowo obsrany pod tym koszem. Piły mu wypadały, a mógł mieć dużo więcej zbiórek. 
RIVERS 
- On chyba nie patrzy z kim gra mecz. No po prostu jest młotkiem, skoro wbija się pod kosz, gdzie Ibaka może zablokować go nawet plecami. Na szczęście później się jako tako ogarnął, a jego trójki potrzymały Hornets dłużej na powierzchni. 
VASQUEZ 
- Był blisko dostania wyższego stopnia niż generał. Jeśli jest to w ogóle możliwe. Ch*j, mógł zostać królem nawet! KRULEM nie, ale królem jak najbardziej. Mało brakowało... Do tego widać progres, bo zanotował tylko jedną stratę. Poza tym, próbował się upodobnić do Riversa z tym sleevem... Nigdy więcej! A sędziowie nie dawali mu pograć, bo non stop musiał uważać na faule. 
DAVIS - Chciał, chciał zrobić dużo, ale ewidentnie mu nie wychodziło. Chciał zrobić ZA dużo. Stąd te początkowe straty, nieprzemyślane rzuty z mid range ponownie... Ale to jego osobiste trzymały Ornetów w grze i to po jego pomyłce z linii ktoś tą piłkę zebrał, a Roberts trafił. Także ok! Do tego potrafi podnieść ciśnienie, jak zaczął utykać, to już byłem pewien że career ending injury. Uff...
SMITH 
- Ma patent na KD. Wyczytałem na twitterze, że ma najlepsze statystyki per36 na Durancie właśnie. Co mecz z Oklahomą blokuje Kevina na wsadzie. Oczywiście bez odzewu w marnych TOP10...
MILLER 
- No jest kozakiem. Nie wali w gacie jak Lopez, a broni dużo cięższych przeciwników. Niedawno LeBron, teraz Durant. Ma to ręce i nogi, ale wciąż przed nim sporo pracy. 
HENRY 
- Wiadomo kto rzucał te 4 osobiste w pierwszej połowie. CEGŁA Z BELGII. Wiadomo z jakim skutkiem. 50%. Słaby zawodnik z niego. 
ROBERTS - Sam ustalał wynik na koniec 2 kwarty, a cały mecz rozegrał bardzo przyzwoicie. Kiedy miał ważne rzuty, to je trafiał. Trójki siedziały cymes, gorzej ze wszystkim innym. To na niego powinna być rozpisana ostatnia akcja...

Durant to Durant. Nie da się z nim wygrać. Pierwsza kwarta to tylko 2 punkty, ale on rzuca tyle ile chce. Po prostu nie do zatrzymania. Ibaka cienias grał krótko. Perkinsowi zdarzyło się bronić na Robertsie i wtedy tak nisko schodził na nogach, co wyglądało przekomicznie. Oczywiście bronił bez skutku. Thabo gdyby trafiał swoje rzuty, to Oklahoma odskoczyłaby dużo wcześniej. Russell zagrał kolejny mecz pod Nowy Orlean, pudłował nawet osobiste, ceglił NA POTĘGĘ. Był nawet 2/12, ale wtedy trafił MEGA MEGA MEGA farciarską trójkę i pogrążył Ornety... Martin to kawał złamasa o którego dbają sędziowie. Chuchają na niego i dmuchają, gwiżdżąc każdą pedalską obciereczkę, każdy wymuszony przez niego faul. Chyba podoba mu się obcieranie o innych. JEST CIEPŁY... Lubiłem go w Houston, teraz go nie mogę strawić... Collison to zwykła menda społeczna, pi*da i lokalny gamoń. Co mecz to szarża... Tanzańczyk bez błysku w oku, za to dalej z kupskiem na głowie. Maynor też zbytnio nie porozgrywał, ale Hornets zabił Reggie Jackson. Tak, nawet taki marniak. To on pogrążył Nowy Orlean dając Oklahomie sygnał do ataku. ANBYLIWABYL.

Gwizdki jak mówiłem skur*ione na maksa. Dochodziło do tego, że Westrbrook biegł, przewracał się i dostawał ledwo słyszalny gwizdek. No nic...

Czas na Minnesotę tych drani moich znienawidzonych. Będzie bardzo ciężko, ale trzeba wybić tym gagatkom z głowy play-offy. Koniecznie. Także pełna mobilizacja i dojeżdżamy białasów w piątek!


I coś do posłuchania:




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz