czwartek, 20 grudnia 2012

Game 24 vs. Golden State Warriors



Z każdym meczem pisze się coraz ciężej. Jest tak blisko zwycięstw, a jednak tak daleko. Jak tak dalej pójdzie, to może być kolejny sezon z kompromitującym bilansem... W sumie już jest... Niby nie mam się co czepiać, bo przez cały mecz praktycznie przegrywali, no ale, jeśli robią taki run i wyrównują stan na po 92, żeby potem oddać lekką ręką zwycięstwo... Coś tu ewidentnie nie gra... Zaczęły się jakieś problemy z wywalczeniem klarownej pozycji do rzutu... Tak nagle...

I oczywiście kto mógł pogrążyć Ornetów, jak nie dynamiczne duo z Nowego Orleanu właśnie. Jacunio Jack i Landryneczka zagrali jak za dawnych lat. Nic z tego, że zupełnie nie poznali tej drużyny, poza Vasquezem, Aminu, Henrym i Thomasem. Ale pokazali, że oddano ich łatwą ręką. Do kogo mają prawa? Edina Bavcica? Przecież ten Bavcic mógłby co najwyżej zostać bratem Mewuni kochanej. Nic więcej...

No i swoją drogą, dużą część w tym zwycięstwie odegrali sędziowie (kroki Vasqueza i niegwizdnięty, konkretny łokieć Jacunia na biednego Riversa). Sama końcówka to ich popis, a moje słowa nie są oceną 'subiektywną' tylko, ale również komentatorzy stacji z Warriors Golden mówili o tym, że to była niezła fuszerka i home court advantage. Powtarzam, użyli słowa F-U-S-Z-E-R-K-A! No i props dla gości z majka, że wiedzieli o absencji Smitha i odetchnęli z ulgą. Znają się na fachu!'

PRZEJŚCIE

THOMAS - No i wskoczył do S5, kto by się spodziewał. Dla mnie kompletnie niezrozumiała decyzja, bo te jego centymetry (choć skromne strasznie, ale na tym bezrybiu...) przydałyby się bardziej z ławki, a tak jedynym wysokim rezerwowym został Anderson. Ale Lanca i tak nie zawiodła. Trafił dwa jumpery i wyłączył Barnesa z gry. 
DAVIS - Rekord zbiórek, piłka ewidentnie go szukała, bo poza zbiórami miał aż cztery przechwyty. Gorzej już szło, jeśli chodzi o obronę na Dawidku Lee, ale miewał chwile, gdy bronił na Landrynce. Wrócił do S5, to chyba jest jego miejsce i jeśli ominą go kontuzje, to zostanie tu do końca sezonu i wywalczy ROTY!
LOPEZ - Dzięki temu, że Lopez jest Lopezem, praktycznie cały mecz grali bez wysokiego centra... Niech się ogarnie i przestanie faulować w idiotyczny sposób, bo niedługo Ornety będą wystawiać pięciu PG w S5.
RIVERS - Nie wybiegał swoimi akcjami przed szereg i zaliczył mecz, który może zaliczać codziennie. 12 punktów na dobrym procencie i 4 asysty. Szkoda tylko, że nie trafił żadnej trójki, tak jak w meczu z Portland, bo wtedy Hornets mogliby wygrać. 
VASQUEZ - Wreszcie się doczekałem, że Vasquez przechwycił piłkę w starym dobrym stylu CP3. Rządził i dzielił na parkiecie, trafił co miał do trafienia, pięknie podawał, ale to nie wystarczyło. 
ANDERSON - Człowiek zagadka. Czystej trójki to on nie trafi, ale już przez rączki bardzo chętnie. Niby narzucał tych 28 punktów, ale pobił swój rekord w ilości rzutów za trzy. Niestety, tylko 4/14. Do tego tylko zero zbiórek w 41 minut. PARANOJA. Lee i Landry skutecznie wyleczyli go z tej statystyki. 
McGUIRE - No na co go ściągnięto to nie mam bladego pojęcia. Jak mówiłem, byłem pewien, że wpadnie wysoki, bo Lopez i Anderson są tak podatni na faule, że głowa mała. A tu ściągnięto McGuire'a, który (o zgrozo!) wyprowadzał nawet akcje spod własnego kosza. WTF? Od razu niech ściągną jeszcze kilku PG, SG i SF. Parę nazwisk na pewno by się znalazło. Poza tym, że ten ogórek zabierał minuty Aminu, Henry'emu i Millerowi to i tak zagrał przyzwoicie, a to z tego powodu, że tak bardzo chciałby wrócić do swojej byłej drużyny, czyli Warriors właśnie. Lis.
ROBERTS - Poprzedni mecz musiał go strasznie wytrącić z równowagi i rozregulował mu celownik już po całości. A może po prostu wie, że McGuire już go wygryzł?
MASON - Niech on już rzuca tylko wtedy, kiedy w promieniu dziesięciu metrów nie będzie nikogo. Nawet kogoś z własnej drużyny. Bo po prostu nie radzi sobie z presją. A te jumpery za dwa to już w ogóle wołają o pomstę do Niebios.
AMINU - Nie potrafi się odnaleźć w drugim garniturze. A do tego minuty okrojono mu do minimum. W takim czasie nic nie pokaże, a taka sytuacja może wpłynąć na jego charakterek. 

Barnes wykluczony szybko z gry, więc Jackson nie ryzykował trzymania go na parkiecie. Lee ośmieszał wszystkich w ataku, bez różnicy kto na nim bronił. Do tego czołówka wysokich passerów w lidze. Fajnie, że Ezeli dostaje szansę gry w S5, ale mógłby zostawać trochę dłużej na parkiecie, bo ma w sobie olbrzymie nakłady energii. Klay i Stephen na szczęście się nie rozstrzelali, bo po Hornets zostałyby tylko skrzydełka... Trafili jednak po kilka ważnych rzutów wydatnie pomagając w zwycięstwie, ale zdecydowanie mogą robić to lepiej. Green zebrał ważne piłki w samej końcówce, a rzuty które trafił, to, a jakżeby inaczej, layupy! Duo ex-Hornetów Landry i Jack po prostu przejechali się bo byłych 'kolegach'. Razem zdobyli 32 punkty, Jack rozdał 10 asyst, a Landry zebrał 9 piłek z czego 5 w ofensywie. Dają masę energii. Tak tęskniłem na prężeniem muskuł Landrynki i za jego uśmiechem, oraz za łysinką Jacunia. Dają piękne chwile kibicom GSW. I Jack udowadnia, kto tak na prawdę rządzi na boisku w GSW. Przede wszystkim bez jego gry i ważnych rzutów Warriors pewnie nie daliby rady w końcówce. Jenkins cwaniaczek akurat w tym meczu musiał trafić swoją pierwszą trójkę w sezonie. Ba, rzucił za 3 po raz pierwszy w sezonie... Hornets spełniają marzenia... Bazemore zaliczył szalone 5 sekund przez które nic nie zrobił, a Jefferson niby był przez 5 minut, ale zupełnie się nie pokazał. 

Czas na back-2-back z Clippersami znów o paskudnej porze 4.30. Coś czuje, że już nie będzie taryfy ulgowej i będzie arcy ciężko... Griffin dwóch takich samych spotkań nie zagra, a z Paulem żarty się skończyły. 


I coś do posłuchania:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz