sobota, 15 grudnia 2012

Game 22 vs. Minnesota Timberwolves




Są mecze których nie można przegrywać. Są też mecze przeciwko Minnesocie, wrogowi publicznemu numer 1 z zeszłego sezonu. Wrogowi także teraz, bo dzięki nim, w Nowym Orleanie gra Austin Rivers. Do tego jest to drużyna złożona z samych białych zawodników, więc EWIDENTNIE coś jest nie tak. Za taki rasizm powinni dostać walkowera i zostać odesłani do ligi macedońskiej. Zagrało tylko trzech murzynów, a najdłużej z nich na parkiecie przebywał Dante, tylko 19.44. Panie Stern, czas zacząć reagować!

Jak zwykle mecz toczył się przyzwoicie do połowy. Wynik po 50, po gonitwie Hornets. Już po przerwie jednak wróciły stare dobre Ornety i mimo walki do samego końca oddali mecz... Na nic wyczyny Riversa czy Vasqueza. Problem jest taki, że jeśli w Minny nie było Roy'a, Rubio, Budingera, a Love grał jak grał i Nowy Orlean przegrywa z nimi, to jest DRAMAT. Można się usprawiedliwiać, że dla NO nie zagrał Jason Smith, z powodu barku. Tak właśnie, usprawiedliwiam się!

Aaa i do pikników z Nowego Orleanu, co się cieszyli, jak ostatnim rzutem Hornets przekroczyli 100 punktów i wygrali dla nich frytki. Frytki... ŚRODKOWYM PALCEM POZDROWIĘ WROGÓW!

PRZEJŚCIE

AMINU - Wreszcie zaliczył start, jaki powinien zaliczać każdej nocy. Po prostu biegał. Tu dobitka, tam alley-oop. Zapomniał jednak, że mecz trwa 48 minut, a nie 2 minuty i tak skutecznie się gdzieś zapodział, że zupełnie nie był widoczny.
ANDERSON - Jakoś dorzucał do tych 20 punktów. Chyba się nie spodziewał, że Love sprawi mu tak mało problemów po dwóch stronach parkietu i jakoś tak się nie odnalazł. 
LOPEZ - Jeśli na jego rzuty wpływa Luke Ridnour to nie mamy do czynienia z żadnej klasy centrem. No po prostu tak nie można. I jeśli z jego rzutów od tablicy mają bekę wszyscy komentatorzy, to też jest coś nie tak, nie może się bawić w jump shoty i brać przykład z Peko. Przez 26 minut jedna zbiórka. Tak być nie może. Jesteś olbrzymem to to wykorzystaj, a nie boisz się pojedynków z Pekovicem. Do tego na ch*j go wpuszczał Monty w końcówce? Niezrozumiałe. Nie można na niego patrzeć jak kogoś sfauluje. Bierze wtedy rękę do mordy i krzyczy OOOOOHHHH...
RIVERS - Dalej ten sam młot, o czym świadczy poprowadzenie kontry 3 na 1, ale dość już beki. Na ten moment na pewno. Career night. Tego właśnie wszyscy się od niego spodziewali w Nowym Orleanie. Że zacznie rzucać, że zacznie trafiać. Dynamiczne wbitki (TRAFIONE) i trójki. Czego chcieć więcej? Głowy! W końcówce myślał, że sam pogoni Minnesotę. Mylił się.
VASQUEZ - Asysty do strat rosną mu wprost proporcjonalnie. Tak było na początku meczu. Później się ogarnął. Bardzo się ogarnął. 17 asyst rozdane! WUUUUUUUUT! Career high! Do tego 15 punktów i 5 zbiórek. Jak nie wyskrobał z tego zwycięstwa? Do tego na transmisji pięknie pokazywano jak dowodzi kolegami. Cały czas były insidery z pokrzykiwaniem Generała z boiska. 
DAVIS - Ładnie przeszkolił Love'a, kilkukrotnie go blokując. Więc za to duży plus. Gorzej już z osobistymi, choć widać jakąś łatwość w dostawaniu się przez niego na linię osobistych. 
MILLER - Tak mało znany, że Brockman (kiedy Darius był już wcześniej na parkiecie) mówi, że po raz pierwszy wchodzi. Dalej ma ten sam problem. Za dużo myśli, więc za mało rzuca...
ROBERTS - Dzięki dobrej grze w 4q został w niej na dłużej. Ma ten niemiecki swag, czymkolwiek by to nie było. Raz wpadnie rzut, raz wypadnie. Ale Roberts to już solidny PG z ławki chwalony przez komentatorów. 
THOMAS - Kto jak kto, ale Lance nie nadaje się do rzucania 3 jump shotów w 7 minut. No nie można do tego dopuścić. 
HENRY - Wszedł dopiero w 4q, ale wszedł ładnie. I mógłby zostać dłużej, gdyby nie to, że jak zwykle spudłował osobistego po akcji and1...

AK47 co rzut, to pompka, ale zagrał świetne zawody, pięknie się ustawiał i koledzy łatwo nabijali na nim asysty. Love to marność nad marnościami. Kolejny mecz, gdzie % rzutów woła o pomstę do Nieba. Po prostu all-starowi nie wypada robić takich rzeczy. Pekovica boi się już cała liga, ale nic dziwnego. Walony dla każdej piłki znajdował miejsce w koszu. Shved i Ridnour dwa dranie, które kontrolowały trójkami to, aby Ornety nie uciekły za daleko... No nie powiem, strzelało mnie to, jak któryś z tych białasków trzepał trójkami... Howard szybciutko zleciał z powodu jakiejś kontuzji. Stiemsma 2 minuty i 2 bloki. Chyba odrobinkę przepłacony. No, ale biały. Minny dałaby za niego KAŻDE pieniążki. Barea walony konus wjeżdżał w obronę Hornets jak w masło. Matko, ale to bolało... Cunningham i Williams zupełnie nieprzydatni na boisku. Derrick tam raz alleyem poleciał, ale i tak nie da mu to miejsca w konkursie wsadów. Oby. 

I gwizdek jeden mieliśmy smutny. Hornets właśnie rozpoczynali swoją pogoń, zagrali skutecznie w obronie, a raptem jeden z tych ciulskich sędziów zagwizdał KOMPLETNIE z dupska... I wtedy już nie było żadnej szansy na odrobienie strat...

Niedziela, godzina trzecia i lecimy mecz, o ROTY. Lillard na Davisie. Błagam, żeby był taki matchup. Do tego kochany Meyers i Will Barton będą oglądani! Będzie moc!


I coś do posłuchania:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz