środa, 30 stycznia 2013

Game 45 vs. Los Angeles Lakers



Z korupcją nie wygrasz. Nie da rady pokonać skorumpowanych organów policyjnych oraz skorumpowanej NBA... :D :D :D. No kutasy straszne z tymi gwizdkami biegały, dostawałem tylko białej gorączki od tych decyzji, które koniec końców pozbawiły szans na zwycięstwo... No bo musi być ten wielki powrót Lakersów, wielki heroiczny run po play offy, a może i po mistrzostwo. Kreowanie Kobasa jako wybitnego asystenta, który nim nie jest, bo Vasq zjadł go i przeżuł kilkakrotnie!

Hornets byli drużyną lepszą, dużo bardziej zgraną, z WIDOCZNĄ chemią. Po prostu wyglądali jak normalna drużyna, w przeciwieństwie do tych paskudnych anomalii z Los Angeles. Gdzie można zobaczyć takie dziwy, żeby Dwight zebrał tylko 4 piłki (po połowie tylko 1) w 37 minut gry? Gdzie Nash rozdaje po 5 asyst w 35 minut? W jakim mieście Rivers trafia 2/2 z osobistych? TAKIE RZECZY TO TYLKO LOS ANGELES. Paskudne miasto, które po prostu psuje zabawę i przyjemność gry innym.

Przecież te kilka kluczowych gwizdków to był jakiś szereg nieporozumień i jakiś słaby, niesmaczny, żart. Cud, że w ogóle mieli czelność odgwizdać DH12 błąd 3 sekund w pomalowanym. Zrobili to tylko raz, a powinni gwizdać co pozycję. I to jest fakt. Nie tylko jemu, ale całej drużynie z Los Angeles, na czele z trenerem. Przyrośli do pomalowanego na tak długo, że mijał ich chyba Abdul-Jabbar i Jerry West. No, ale w samej końcówce nie gwizdnąć tego, to już szczyt. Hornets rozkręcali się z sekundy na sekundę, zrobili niesamowity run, żeby wszystko pogrzebały gwizdki... I pierwszy raz spotkałem się z sytuacją, że odwołano faul techniczny. Oczywiście odwołali Bryantowi...

(tu chciałem wstawić zdjęcie płonącej koszulki Mamby, ale nie ma czegoś takiego... nawet palili koszulkę Nasha... chyba spalę swoją Bryanta, którą mam i zamieszczę relacje :D)

No, ale to nie do końca wina nieszczęsnych gwizdków... Jak pierwszy skład zagrał miód, to ławka zagrała gówno totalne. No dawno nie było czegoś takiego. Nie mówię, że zagrali paskudnie, ale mieli dwa tak olbrzymie przestoje (w 2q okres 0/15 z gry...), że każdy mógłby ich ograć. I przez to, S5 brakowało czasu, żeby odrobić te straty. Pięknym runem w 4q się nie udało, ale brawa za walkę i za udowodnienie Lakersom, że nie mają czego szukać w PO z tak marną grą.

Oczywiście komentarz z tego miasta jest najpaskudniejszy z paskudnych. I Clippersi i Lakersi muszą postarać się o odświeżenie tego stanowiska. Bo podniecanie się każdą PRÓBĄ asysty przez Kobasa to chyba za wiele. Nie wiem, czy ci panowie się tam dotykali, ale darli się w niebo głosy przy wszystkim... Zero przyjemności z tego czegoś... Propsowany tylko C-Webb w studio, bo ma piękną bekę z nazwy Pelikany. C-Webb WIECZNY SZACUNEK!

PRZEJŚCIE

AMINU - Tu nie ma co pisać, Aminu po prostu spalił się psychicznie (pudłowane proste layupy). A nie wiem czemu, nie miał zbyt odpowiedzialnych zadań, pozycja SF przecież w Los Angeles nie straszy. No, ale 4 zbiórki i 4 faule w 17 minut. I gdyby te faule przynosiły jakiś skutek. A on po prostu faulował i przeciwnik non stop kończył akcje 2+1...
DAVIS - Davis mógł w pojedynkę zniszczyć Lakers, gdyby tylko dostał jakiekolwiek minuty. Mógł zagrać mecz, o którym mówiłoby się w kuluarach. Koleżkowie tak otwierali mu podaniami kosz, że grzech było tego nie wykorzystać. Lakers gubili się wtedy z kryciem i tu pytanie do Monty'ego Montany. Czemu Mewa Kochana zagrał tylko 22 minuty? No przecież to niepojęte. Już nie patrząc na faule, na pewno powinien grać dłużej. Monty dalej nie znalazł miejsca na parkiecie dla niego i dla Andersona? SHAME!
LOPEZ - Lopcio udowadnia, że w NBA potrzebne są minuty. Rzadko kiedy gra w końcówkach, ale w tym meczu spisał się bardzo dobrze. Howard nie zniszczył go totalnie, Lopez potrafił odpowiedzieć dobrym zagraniem w ofensywie, a przede wszystkim pozbierał trochę piłeczek, głównie na atakowanej tablicy, a jakże!
GORDON - Na starcie meczu (szkoda, że znów niewidoczny w drugiej odsłonie) wyglądało to tak, że chciał w pojedynkę rozprawić się z frajerami. Rzucił, trafił, rzucił, trafił, rzucił, był faulowany, rzucił od tablicy za 3, trafił. Tego dnia po prostu wyglądał bardzo solidnie, jakby nigdy miał się nie pomylić. Dostawał się na linię, a przede wszystkim z Vasquezem robili kolosalną różnicę i Hornets byli +15, gdy na parkiecie był ten duet.
VASQUEZ - To jest rozgrywający, nie podający piłeczkę. Wspaniałe double double 15-15, wrócił ze swoim rzutem i potrafił wykorzystać różnicę wzrostu nad Nashem (mógł robić to częściej...ale skutecznie wybijali mu to z głowy sędziowie, kiedy ani razu nie wysłali Generała na linię, KIPNA!). Kiedy trzeba było, przyspieszył, potrafił zwolnić, a przede wszystkim dowodził wszystkimi gonitwami Hornetsów. Raz też ładnie darł mordę chyba z 10 sekund 'three seconds' trzymając DH w pomalowanym. NIC Z TEGO CO ZA SZUJE Z GWIZDKÓW...
ANDERSON - Andy rzucał. W tym meczu jednak wolałbym zamianę tych jego rzutów, na grę Davisa. 
THOMAS - Monty musi zabronić mu ofensywnych działań, bo on po prostu nie czuje tej gry. Ale defensywa jak zwykle miód, dostaje minuty to od razu dostaje kopa i bierze się do roboty. MWP wyłączony z gry!
SMITH - Chociaż trafiał osobiste, bo na jump shotach ręka mu drżała strasznie, a tego najbardziej potrzebowali gracze Hornets w 2q, żeby Jason odpalił i w końcu trafił jakiś rzut. Ostatecznie 1/6 i znów bezpłciowo pod koszem. 
RIVERS - Coś koło półtora miesiąca minęło od czasu, kiedy ostatnio trafił 2/2 osobiste (raz był 1/2 i zepsuł idealną noc dla Hornetsów z osobistych, a mogło to dać zwycięstwo przy 64% z linii Lakers...). A to sporo czasu, wliczając do tego to, że prawie w każdym meczu udawał się na linię osobistych. Koniec końców przyzwoicie! Prawie dobił do 10 punktów, co u niego byłoby wyczynem nierealnym. Może tak działają na niego wielkie nazwiska? Kolejny błąd to taki, że Rivers grał w końcówce. NA CH*J MONTANA GO TAM TRZYMAŁEŚ? CZY TO BYŁA KARA? Przecież tą pi*dę mogli faulować kiedy chcieli i to byłby definitywny koniec...
ROBERTS - 0/6... Sheeeeeeeeeeeeeit. 
MILLER - Miller żyje moi państwo! Na początku nie odnotowałem jego wejścia... Bo te szmaciska z majka to przespały... Ale szybko przypomniał się zdobyczą punktową. WRÓCIŁ OFICJALNIE! Szkoda tylko, że Monty wysłał go na pozycje SF, kiedy w Lakersach grał tam Jamison. I ten pojedynek wzrostowy Darius przegrał... No, ale jedyny z ławki który był na plusie. Z nim Ornety +5!
MASON - Cieniutko, chwilowa utrata mocy...

MWP totalnie wyłączony z gry, niczym nie zaznaczył swojej obecności. Grał piach. Earl Clark zadziwia. Na szczęście lubiłem tego zawodnika zanim stało się to modne! I CO KIBICE LAKERUW NAWET NIE ZNALIŚCIE GO JAK PYKAŁ W FINIX SANS! Ale magiczne double double. 20-12 i Pau Gasol na ławce! Do tego Clark nie ma jeszcze renomy, bo gwizdnięto mu kroki przy wsadzie. WUT, SERIO? Dwight był celem prawie wszystkich podań ziomków z Lakers. Zdarzyło mu się odpalić cegiełkę czy nie trafić wsada, ale ostatecznie przyzwoicie. Nawet te zbiórki nadrobił blokami i przechwytami. Kobe to pier*olony sęp i lis, nienawidzę go :D. Te podanka w większości wymuszone (140% podań do DH12), a liczyłem na to, że Ornety udowodnią, że z Kobasa żaden Magic... Próbowali go podwajać. Prawie miał poniżej 10! No i beka z tego, jak zaczął się grunt palić pod nogami Lakersów i Kobe zaczął WSZYSTKO wymuszać (oczywiście dostał się nawet na linię osobistych, na sam koniec 4q. TO NIE PRZYPADEK TO MISTYFIKACJA!), zaczął wtedy rzucać. A jak się zakopał w pomalowanym to już był szczyt wszystkiego :D :D :D. Nash musi jak najszybciej uciekać z tego tonącego okrętu, bo nie widzę tam roli dla niego. No, dobra, zabił tym daggerem, który powinien być wcześniej w ogóle anulowany z powodu głupoty sędziów. No, ale zabił... Gasol miernie, podobała mi się ta jego niemoc na linii osobistych w pewnym momencie. Jamison z ławki oddał najwięcej rzutów ze wszystkich, ale jakoś to wyglądało. Steve Blake wrócił po kontuzji i znów straszy swoją facjatą. Podnietka taka była, jakby to Rose już wracał... Meeks wszedł i robił to co od niego wymagają, czyli rzucał z dystansu, z lepszym lub gorszym skutkiem. 

Back2back z Utah Jazz. Chyba trzeba pomóc Mormonom, aby odparli atak Lakers. No i Phoenix musi wygrać z Jeziorowcami również. Wtedy na pewno odpadną z PO! TAK! Ciekawe tylko, czy zagra Gordo Komisarz. 


I coś do posłuchania:

poniedziałek, 28 stycznia 2013

Game 44 vs. Memphis Grizzlies



Jest i zwycięstwo! Mam nadzieję, że Hornets nie skończą tej dobrej passy na jednym meczu. Wszakże, to miała być tylko rozgrzewka przed daniem głównym. Już we wtorek Los Angeles Lakers!

Czyli jednak te poprzednie porażki to były wypadki przy pracy. Ornety znów są w formie, znów gonią Los Angeles, znów wyglądają nieźle i znów pokonują dużo wyżej notowaną drużynę. Dla mnie jednak najważniejszą informacją dnia było powołanie na mecz Dariusa Millera, który wrócił z D-Leauge. Szkoda, że nie zagrał w tym meczu i szkoda, że w drugą stronę nie powędrował ani Rivers ani Henry. Ale coś już się zaczyna dziać dobrego!

Wszystko rozstrzygnęło się w ostatniej odsłonie, kiedy to Hornets odpalili piąty bieg (oni odpalili kiedyś jakikolwiek bieg w 4q?) i pokazali przeciwnikom swoje plecy. Ze wszystkich możliwych scenariuszy ten był dla mnie najmniej prawdopodobny. A czemu? A to temu, że przez większość meczu żadna z drużyn nie potrafiła zaatakować, a jak już próbowała, kończyło się to na kolejnej z rzędu cegle. Mieliśmy w tym swoiste zawody, bo Vasquez i Gaye chyba pomylili boisko z budową. Ostatecznie wygrał Vasquez, bo Misie rzucały z gry całe 36%, a z takim procentem można co najwyżej zabawić się w piątek.

Ostatniej nocy kontuzje zebrały żniwo w NBA. Rondo wypadł na cały sezon, a z tego meczu dość prędko wykluczył się Conley. Wyglądało to niegroźnie, bo delikatnie podkręcił kostkę. Grał nawet z tym urazem, udało mu się go rozchodzić, ale koniec końców wylądował w szatni i oby nie było to nic poważnego.

PRZEJŚCIE

AMINU - Zabrakło punkcika do kolejnego double double. Kurna, z jaką łatwością on zbiera te piłki, to mało. Czy on nie może prowadzić jakiś workoutów, żeby nauczyć tego Davisa i Lopeza? Wyłącznie z pożytkiem dla drużyny takie działanie!
DAVIS - Chyba nie ma mocy przekonywania, bo Monty za każdym razem gdy przychodzi co do czego, sadza go na ławce. Z jednej strony wiadomo, jeszcze niedoświadczony i coś zje*ie (w tym meczu aż 5 strat...), ale z drugiej strony coraz lepiej wygląda w ofensywie i można to jakoś spożytkować. Wiadomo, że nie ma miejsca dla Davisa, Andersona i Smitha na parkiecie, ale Monty musi coś wykombinować. No i było widać, a raczej nie widać go zza Gasola i Z-Bo. Potrzebuje trochę kilogramów!
LOPEZ - Znów piękna walka na atakowanej tablicy, ale znów tragicznie w obronie i Montana nie myślał długo, tylko usadził gałgana na dupsko. Jeszcze tego brakowało, żeby Gasol był gorący...
GORDON - Co tu dużo pisać. Spojrzałem w box score. Ponoć grał w tym meczu przez 30 minut.Tony Allen zjadł go totalnie, a Gordo oddał tylko 5 rzutów w całym meczu! WUUUUUUUUUUT! To już prawie więcej miał przechwytów!
VASQUEZ - Ahahahahahaa o kur*a! Generał z gry 2/16 (myślałem, że 1/100). ICE COLD I nie żeby to były rzuty z połowy. Nie, nie! Nie trafiał swoich kelnerów, wide openów, a mimo to rzucał dalej i dalej i dalej. Bo był niekryty. Gdyby Rondo miał rzucać z dystansu gdy jest niekryty to Boston nie zdobywałby nawet 40 punktów. No ale rehabilitował się pięknymi asystami no i jajami, bo najważniejszy rzut trafił, kiedy skończył akcje and1! Mecz zaczął agresywnie, na chudziutkim Colneyu, swoim starym ziomku, ale Conley wypadł. Może dlatego tak marnił? W hołdzie koledze?
SMITH - Prędziutko wszedł za Lopcia i miejsca już nie oddał. Obronił się swoją grą. Do tego był celem zuchwałych ataków graczy Memphis, gdy szykował się do jump shotów. Szkoda, że nie jest już automatem z tego miejsca, ale wiadomo, że Smith>Lopez. Przejął już agresywność pod atakowaną tablicą od Bliźniaka! 
RIVERS - Z gry 2/4, myślę fajnie, bo trafił trójkę. Z osobistych 1/4. Czy on rzuca te osobiste z połowy, że ma tak tragiczny procent? CO JEST DO CH*JA! Już wiem skąd bym rzucał, gdybym znalazł się z Riversem w grze H-O-R-S-E. Do tego wypada mu piłka z rąk. Nie byłoby problemu go pokonać. ŻADNEGO!
ANDERSON - Anderson dużo w tym meczu nie musiał myśleć. Nawet nie widziałem go w pomalowanym, więc nie wiem skąd ma te 5 zbiórek. Stał sobie za łukiem i rzucał za 3. Rzucał i trafiał. 7/13. Elvisy nawet nie próbowały go przykryć, bo po co. Wysyłali na niego największe klocki, a ja spodziewałem się jeszcze Haddadiego. Dobrze Andy, siejesz postrach! 
ROBERTS - Tą jedną trójką, rzuconą pod presją trochę się zrehabilitował, bo ostatnio rzutowo ta niemiecka precyzja kuleje, oj kuleje... 
THOMAS - Wreszcie dostał 15 minut i YEY, jak ładnie zagrał. Jeśli przemilczymy jego ofensywę, to właśnie takich występów można od niego oczekiwać co mecz. Obrona na najwyższym poziomie, oczywiście latał nad obręczami zbierając piłki. Tylko te decyzje rzutowe...

Ahhhh Rudy Meju. 3/17 z gry. Coś jest na rzeczy z tą wymianą i chyba ma totalnie wyje*ane na Grizzlies, bo ostatnio gra straszną popelinę. Z-Bo jak na All-Stara przystało. Klasa. Ale nie wiem czemu tak długo siedział w 4q. Gasol start miodzio, bo jeszcze bronił na nim Lopez. Potem wszedł Smith i Gasol po prostu się zablokował. Latał z kryciem za Andersonem robiąc miejsce w pomalowanym. Tony Allen trafiał te trudniejsze rzuty nie radząc sobie z łatwymi. Ale tak wyłączył Gordona, że jestem pod wrażeniem. Conley jak mówiłem, szybko poleciał. Za niego wszedł pan Wroten. No i początkowo zagrał na euforii popisując się przepięknymi asystami. Dużo gorzej rzutowo. Bayless dostał ładne minuty z powodu kontuzji Conleya i grał bardzo przyzwoicie. 14 punktów i 5 asyst. Jego szansa! Arthur jak zwykle aktywnie po obu stronach parkietu, ale strasznie szybko łapał faule. Chris Johnson (WHO?) rozegrał swój trzeci mecz w NBA i na początku trochę się bałem. Był 2/2 za 3 w odstępie chwili i bałem się, że będziemy świadkami jakiegoś ChrisJohnsonity. Na szczęście wyhamował... I kontuzjowany król, Quincy Pondexter pojawił się na mikrofonie niczym Wilk! Dobrze słyszeć znajome głosy! 

Memphis Memphisami. Liga ligą. Nie ma czasu na odpoczynek, bo czas na mecz z wrogami publicznymi numero UNO! LOS ANGELES LAKERS W LOS ANGELES! Paskudna pora, ale wstaje prędziutko i zasiadam przed widowiskiem. Trochę żałowałem, że nie Hornets nie grali z Lakers, kiedy Lakers byli największym pośmiewiskiem ligi. Wtedy była opcja na banalne zwycięstwo. Ale teraz będzie trudniej, zatrzymać Kobasa na 13 asystach i pozbawić frajerów play-offów!


I coś do posłuchania:

sobota, 26 stycznia 2013

Game 43 vs. Houston Rockets



Hahahaha, Hornets już na poważnie grają Lakersom na nerwach! No i chyba dobrze się z tym czuję! Zacząłem to akceptować doktorze, umiem z tym żyć, przezwyciężymy to! Tak już całkiem poważnie, to cud, że to koniec serii z Rockets w tym sezonie. Była mega męcząca, a sam  nie za bardzo wiem dlaczego. Po prostu chyba mam już awersję na brodę Hardena. I na całą organizacje Rakietek która pozbawia mnie marzeń o playoffach :(.

Hornets chyba pomylili rok i źle spojrzeli w kalendarz. W żadnym aspekcie gry nie dostrzegłem tego geniuszu, który uczynił rok 2013. Hornets albo cofnęli się w tył o rok (lub kilka lat), albo co PRAWDOPODOBNIEJSZE, poszli w przód i zaczęli grać jak Pelikany. W to mogę uwierzyć!

Znów nie potrafili rzucać. Początkowy procent był tragiczny i tylko mała ilość akcji graczy z Houston trzymała Hornets w grze. Ofensywa nie poprawiła się po przerwie. Monty ratując się jak tylko mógł szybko postawił na rezerwy i... nic to nie dało. Montana trochę się przeliczył, licząc na takie cuda jakie działy się w końcówce meczu ze Spurs. Niestety ławka zagrała marnie, ale i tak ogrywali się nadzwyczaj długo.

Druga sprawa to słabiutka defensywa, bo to, że taki as jak Asik był 0/4 z gry to nie powód do dumy. Mecz w całości został po prostu przespany, przechodzony itd itp. Albo faktycznie odpuszczają sobie granie jako Hornets, albo po prostu zabalowali po oficjalnej prezentacji nowego loga i nazwy. W sensie zapijali smutki, a Vasquez chyba pił do lustra, bo je*any zagrał jak nigdy :D. Jak najmniej takich rzeczy! Olać draft (nie oblać), trzeba wygrywać!

Ostateczne apogeum beki z tych frajerów z Fox Sports. Kent Brockman wyśpiewał, że lepiej, jak Gordon ma 16 punktów przy 10 rzutach, niż jak 17 przy 8. JESTEŚ JE*ANYM DEBILEM :( Oddawaj Lichta złodzieju mów co z nim zrobiłeś i gdzie go trzymasz!

PRZEJŚCIE

AMINU - Po tej rzuconej trójce ze Spurs niewątpliwie się poczuł. Bo ja dalej nie rozumiem, czemu jak Hornets gonią, to on ma pozwolenie na odpalenie ceglany z daleka? To akurat w jego grze mnie przerasta (od początku meczu to robił...). Kto słyszał takie rzeczy, żeby Aminu rzucać w 2k z dystansu. NIKT! No i nie ma co chwalić, bez double double tej nocy...
DAVIS - No pan Patterson go trochę podszkolił we wszystkich aspektach gry. I jak rzucić z dystansu i jak zebrać nad chudszym zawodnikiem. Tylko gdzie Davis znajdzie chudszego zawodnika? Boykins i Bogues już dawno są poza ligą. 
LOPEZ - Zaskakujące. Gdy Lopez jest zimny, to Asik jeszcze chłodniejszy. Gdzie te pojedynki na śmierć i życie? Ostało się tylko zdjęcie wyżej... Do tego odpuszcza zmiany w defensywie, macha tylko ręką od niechcenia, a z takiego działania brak pożytku. 
GORDON - Po meczu ze Spurs spojrzał w statystyki i wiedział, że te 8 rzutów w całym meczu to był wypadek przy pracy. Tej nocy starał się rzucić 8 razy w samej pierwszej kwarcie! TAKI KOZAK! Odpala chętnie, jak race na bezludnej wyspie. A w jego przypadku to co zwykle: czasem słońce, czasem deszcz. No i nie ma brody, więc sędziowie nigdy nie wezmą go za Hardena i nie dadzą gwizdka. A czasem była to już jawna kpina...
VASQUEZ - 2 punkty i 6 asyst. Straszne rzeczy. Generał ma straszne problemy, jeśli broni na nim Lin. No, ale żeby aż takie? Ogarnij fazę Greivis, połowa sezonu na MIPa nie wystarczy! Chyba gwoździem do trumny w tym meczu była akcja, gdy go potrojono. McHale w sumie mógł go popiętnastnić. Całą ławką od razu!
THOMAS - Wchodzi pierwszy z ławki, co już uznaję jako wyróżnienie, ale Monty znów sobie ze mną pogrywa i Thomas siedzi tylko 4 minuty
SMITH - Ten to jak zwykle ma urwanie głowy w meczu z Rockets, bo zawodnicy z Teksasu prześcigają się nad najefektowniejszym plakatem z Jasonem w roli głównej... Jest poniewierany, bo jest biały?
ANDERSON - Razem z Niemcem się dobrali i podsumowali całą noc Hornets za 3. 0/5 od takiego asa, ale i tak zdobył 19 punktów i to mydli wszystkim oczy... Niech wróci już Ayon i jego 4/4 z gry...
ROBERTS - Jak mu się pięknie oczy świecą, kiedy wie, że nie zejdzie. Rzuci z każdej pozycji i nie poda otwartemu koleżce. Do tej pory go broniłem, ale za ten występ ch*j do dupy... :( No i widać było brak Generała w 4 odsłonie. Zamiast zużywać jak najmniej czasu, Hornets rozgrywali akcje po 25 sekund. ROBICIE TO ŹLE!
RIVERS - Znów odniosę się do gry 2k, bo jaki sens pisać o jego występie, skoro robi to samo od urodzenia? Zrobiłem zaskakujący eksperyment rzucając nim w cały meczu i okazało się, że potrafi trafić za 3. Był 20/56 zza łuku, zdobył 60 punktów w pojedynkę. Niestety, nawet w grze obok jego nazwiska pojawiał się sopel lodu, utwierdzający mnie w przekonaniu, że jest cienki jak barszcz. No i jeszcze jedna sprawa. Ten ĆWIERĆINTELIGENT, przegrywając 16 punktami na 4 sekundy przed końcem umyślnie sfaulował Beverly'ego, aby Houston mieli 100 punktów. Czy ten imbecyl myślał, że dostanie za to tacos czy hot-doga? Uważam, że za wcześnie skończył studia! EDUKACJA GŁUPCZE!
MASON - 17 minut na boisku i oddany jeden rzut. On gra na pozycji rzucającego obrońcy i jest najlepszym shooterem w zespole. Znajdź błąd! (aaa, że co? że Lakersi mają odpaść, dlatego nie rzucasz? hehehe dobre ty zgrywusie!)
HENRY - Z tej mąki chlebka nie będzie. Miał piłkę, to zamiast robić rzeczy pożyteczne, on ją po prostu kozłował. Tak to i ja umiem! Proszę zmianę z Dariusem Millerem w trybie natychmiastowym!

Konkurs na paczuszkę z Jasonem Smithem wygrywa CZANDLER PARSONS! Tyle od niego. Konkurs na najlepszego zawodnika meczu wygrał Patrick Patterson, który tak wspaniale zamaskował swój wzrost i zbierał znad wszystkich. Solidnie! Asik totalne beztalencie w ofensywie, dalej nie mam pojęcia jakim cudem ten człowiek zdobył z Ornetami 20 punktów. JAK? Harden wygrał konkurs na gwizdki. Nie po raz pierwszy. JE*ANY SĘP DOSTAŁ ZNÓW WSZYSTKO O CO WYBŁAGAŁ. NO KUR*A GDZIE SPRAWIEDLIWOŚĆ W TYCH STANACH??? Lin ciułał to quadruple, ciułał i nie uciułał. Na rozgrywającego się już nie nadaje, ale statystyki robią wrażenie! 13-8-6-5. Made in China! Czy tam Tajwan. Toney Douglas dał na wstrzymanie i nie wkur*iał mnie tej nocy. Greg Smith wydaje się w odwrocie, gdzieś zatracił swoją formę i znów łapie faule w trybie ekspresowym. Morris i Delfino w sumie rzucili o 100% więcej trójek niż Hornets. Do tego Delfino każdym swoim rzutem zamrażał mecz... Niewdzięcznik... Aldrich, Anderson i Beverly (kolejność alfabetyczna hihihihi) zagrali 0.57 sekund. Ten ostatni padł ofiarą zuchwałego ataku Riversa... 

Czas rozpocząć serię wyjazdów. Na początek Misie Grizli które rozszarpią Pelikany, ale z Szerszeniami nie będą miały tak łatwo, a potem już Lakers na horyzoncie. Czekam i błagam, aby Memphisy ich nie zamęczyły! MOBILIZACJA NA LAKERSUW. 


I coś do posłuchania:

czwartek, 24 stycznia 2013

Game 42 vs. San Antonio Spurs




Porażka na własne życzenie. No tak pięknie te mecze ze Spurs wyglądają, z tak silnymi przeciwnikami, ale pięknie wyglądają do czasu. Tutaj od początku miałem wielkie nadzieje. Hornety ostatnio grają jak z nut, a ktoś musiał przerwać tą długą serię Sprusów bez porażki u siebie. Do tego w drużynie z San Antonio zabrakło w tym meczu dominatora Duncana i kozaka Leonarda. Ponadto na ławce zasiadł niejaki Budenholzer, jeden z wojaków Popovicha, który okazał się chory i nie mógł poprowadzić drużyny.

Start piękny, pierwsza połowa rozegrana jak z nut! Wyglądało to na totalną dominacje, ale mimo wszystko Spurs się trzymali. Bez swoich asów z S5 potrafili dotrzymać kroku jednej z najgorętszych drużyn w lidze. Znów ofensywa NOH nie do poznania, w 2q +60 punktów. Ale to tylko historia jednej połowy. Druga to już zupełnie inna bajka, ale potrafili grać podobnie do SAS. Bo 3q to już hamowanie ofensywne i lepsza gra w D.

4q to już totalne nieporozumienie. Spurs po prostu rozje*ali doświadczeniem. Nie do końca w sumie da się to wytłumaczyć co się w tej odsłonie stało. Oni po prostu stanęli, a Spurs zdobywali punkty. I kiedy już wszyscy myśleli, że mecz się skończył, bo Monty Montana wprowadził rezerwy coś się wydarzyło. Hornets w kilka sekund zrobili piękny run i wciąż byli w grze. Niestety, San Antonio w końcówce ogarnęło osobiste (przemarny procent na początku meczu, ostatecznie 52%) i nie dało się dogonić. Ale wola walki była!

PRZEJŚCIE

AMINU - Z taką ilością zbiórek niedługo wskoczy do TOP5 NBA w tej kategorii! Jeśli znów nic mu nie odwali i Monty nie ześle go do 'Klubu Kokosa'. Z Vasquezem alleye może grać już z zamkniętymi oczami, bo wreszcie zaczął wyłapywać wszystkie jego podania. 
DAVIS - Miał nie grać z powodu tej nieszczęsnej kostki, ale jakoś poskładano go do kupy. Sam jednak stwierdził, że jeszcze za wcześnie i szybko wyłapał faule. Myślałem, że więcej ogarnie nie mając naprzeciw siebie Duncana. Niestety ta misja się mu nie udała.
LOPEZ - Krótko, a mimo to chciał zrobić wszystko co można było w tym czasie. Mając piłkę kręcił się dookoła szukając jakiejś pozycji do rzuty. Raz wyglądało to komicznie, raz jako tako. Ale grał tylko 14 minut! 7 rzutów w tym czasie to za dużo jak na Ropcia!
GORDON - Ten to z kolei również zagrał zadziwiający mecz. Oddając w 30 minut 8 rzutów, do tego prawie wszystkie w pierwszej kwarcie. Coś nieprawdopodobnego, polecam fanatykom poszukać gdzieś w statystykach, czy takie rzeczy były kiedykolwiek spotykane. Chyba nie. Może zaczął dbać o procent i chce to wyciągnąć na niezły poziom? Do tego 'przyzwoitego' ofensywnie meczu dodał 5 strat. Każda prawie taka sama, kiedy z piłką wbijał się w dwudziestu ludzi próbując wymusić faul. Na szczęście sędziowie na taki cyrk byli odporni. 
VASQUEZ - Zaczyna nadzwyczajnie, bo potrafi rozdać 10 asyst w połowę. I zamiast dobić do 20, albo 30, to on stopuje. Nie wiem na czym to polega, ale zawsze w pierwszej odsłonie rozdaje ich miliard, żeby w drugiej rozdać ze trzy. No i drużyna na tym cierpi. Rzutowo pokazuje, że ma jaja, bo nie boi się ciepnąć trójki, kiedy trzeba. Wciąż nie potrafi bronić Parkera... 
ANDERSON - Do tej pory słabo wychodziły mu mecze ze Spurs. Tej nocy dostał trochę więcej miejsca i na początku był gorący, jak wszystkie Ornety. 
SMITH - Smith znów porządnie, znów blisko double-double. Karny kutas jednak za te osobiste. Do tej pory rzucał 90% i był jednym z najlepszych rzucających osobiste w sezonie. W tym meczu poszedł drogą Spurs i trafił tylko 3 rzuty na 6 prób. W czymś mógł być najlepszy... 
MASON - Mason znów przywitany w San Antonio z honorami, ale poza trójką i trzema przechwytami, kiedy najlepiej odnajdywał się w tłoku, to nie pokazał nic specjalnego. 
RIVERS - Ten młot znów ma czelność oddawać rzuty od tablicy, które nawet nie dotykają obręczy... Traci jak dziecko znów. JEDNYM SŁOWEM PI*DA.
ROBERTS - Od jego rzutu zaczęła się ta szalona pogoń Nowego Orleanu. Szkoda, bo było tak blisko, a Roberts mógł zostać bohaterem. 
THOMAS - W 2 minuty był z gry +8. Po tym poznaje się wybitnych zawodników! ZA MAŁO ZA MAŁO ZA MAŁO! 
HENRY - Człowiek od czwartych kwart. Monty trzyma go na dupie, aż do ostatniej odsłony. Nie wiem gdzie w tym sens, gdzie logika. Henry wchodzi lodowaty, pudłuje osobiste i rzuca cegłami. 

Capt. Jack z minimalną ilością miejsca starał się skrzywdzić Hornets. Boris był zadziwiająco długo na parkiecie i jak na startera przystało, nie zdobył nawet punktu. Mistrz Splinter zadziwia! Bardzo lubię tego gościa, a bez Duncana na parkiecie dostał spory kredyt zaufania. Spłacił go, rządząc i dzieląc w pomalowanym (całe Spurs szukało właśnie pomalowane w zdobywaniu punktów). On tylko musi dostać przyzwoite minuty, a sam zapracuje na swoje nazwisko! Green na szczęście nie rozkręcił się do czerwoności. Parker znów sprawiał olbrzymie problemy Vasquezowi, a w 4q osiągnął apogeum i każdy wjazd pod kosz kończył punktami. Prawdziwy lider. Do tego przeciwko NOH asystuje mu się znakomicie. Co nie podał, to od razu na czysty kosz (dlatego Montana wziął czas po 2 minutach w 1q). Neal się narzucał, a dawno nie widziałem go, podejmującego tak często decyzje rzutowe. Bonner zaskakiwał słabym procentem trójek i tak śmiałymi wjazdami pod kosz. LOL BONNER ZA 2 PUNKTY? Manu raz po raz ośmieszał defensywę Hornetsów, a dwie najlepsze akcje znalazły się w TOP10. Klasa o każdej porze dnia i nocy, nawet po kontuzji. De Colo coraz lepiej odnajduje się w rotacji. Blair z kolei totalnie wypadł z obiegu i nawet absencja Duncana mu nie pomogła. 

Teraz mecz z Rockets. Już jako Pelikany (?). Mecze z Rakietkami powoli stają się nudne, bo ile można grać z tymi marniakami?


I coś do posłuchania:

Game 41 vs. Sacramento Kings




Piszę z drobnym opóźnieniem, ale niestety zastała mnie taka sytuacja jaka mnie zastała i nie byłem w stanie napisać wcześniej...

POŁOWA SEZONU ZA NAMI WUT WUT WUT !!!

No i takich Hornets można oglądać. Co prawda z Seattle Sacramento, ale zawsze propsy. Ostatnimi czasy Nowy Orlean pnie się tylko w górę i niedługo wyprzedzi Lakersów, co jest moim marzeniem. I to marzeniee musi zostać zrealizowane, bo to mój ostatni sezon z tą drużyną. Ponoć jutro oficjalnie mają zmienić nazwę na gejowskie Pelikany, także sorry Winnetou, ale mnie z nimi nie ma. Póki co jeszcze sezon 2012/13 się nie skończył, a Hornets zadziwiają w 2013!

Takiego strzelania dawno nie było i dawno nie było takich rzeczy, aby Hornets na miękkiej fai zdobywali aż 115 punktów (w ogóle +100). Jestem w szoku, bo przez cały sezon dotychczasowy sezon (i kilka ostatnich) były problemy z osiągnięciem magicznej bariery 90 oczek. Na szczęście ich gra może się podobać. Prawie w każdej kwarcie osiągali pułap 30 punktów i potrafili trzymać Kings na dystans.

W ogóle pierwsza połowa to był majstersztyk. Kings nie wiedzieli co się dzieje, a machina z Luizjany nie chciała wyhamować. Takie rzeczy w pierwszej połowie... W przerwie chyba było za wczesne świętowanie, bo w 3q (zagraj zagraj jak za dawnych lat...) rozpoczęła się gonitwa przyszłych SS. Już widziałem najczarniejsze scenariusze i zastanawiałem się jakim cudem Hornets mogą tracić 40 punktów w kwarcie. Tyle samo ile w dwóch poprzednich. No, ale tej drużyny nigdy się nie ogarnie. Koniec końców udało się dowieźć bezpieczny wynik do końca, choć byłem za tym, aby w końcówce pograć trochę rezerwami. Niestety Williams wolał dowieźć zwycięstwo do końca.

PRZEJŚCIE

AMINU - Aminu za trzy. To wszystko co mam do powiedzenia hehehe! Jeśli Aminu rzuca w meczu za 3 to wiadomo, że będzie dobrze. Kolejne double double, co powoli staje się nudne, ale taką nudę to ja rozumiem! 
DAVIS - Zaczął wspaniale, znów gra jak ROTY, ale coś zrobił sobie z kostką i nie wyszedł na drugą połowę. A szkoda, bo szykowały się wspaniałe statystyki. W 15 minut zdążył zdobyć 11 punktów, zebrać 6 piłek i zablokować 3 rzuty. MEWA KOCHANA!
LOPEZ - Aktywny na atakowanej desce i w sumie tyle od niego. Miał problemy z kryciem Kuzyna, nie jest przygotowany defensywnie na najlepiej technicznych wysokich w lidze. No i za długo grał w 4q, kiedy Kings gonili, ale to z powodu braku wysokich... Kogoś można podpisać i tym kimś nie jest Donald Sloan!
GORDON - Gordo mógł sobie porzucać, nie było jakiegoś ciśnienia na jego pudła. No i cały czas, gdy próbuje kogoś zakozłować na śmierć sam się gubi w tym aspekcie. No i ta paczka z góry. Gordon ma kolana, potrafi skakać i pojawia się w TOP10. To było coś! 
VASQUEZ - Kolejny wspaniały mecz, kolejne wielkie double double (blisko tripla znów...). Jak ja uwielbiam oglądać mecze z innym komentarzem niż tych łaków z Fox Sporta. Wszyscy tak pięknie spuszczają się nad Vasquezem. MIP! Do tego ta łatwość zdobywania punktów. Bodajże po połowie miał tylko 2, ale w drugiej odsłonie już ogarnął. Do tego popisał się daggerem, po którym Kingsi się nie podnieśli.
RIVERS - Tym razem zamiast rzucać, asystował. Z niezłym skutkiem!
THOMAS - Musi dostawać więcej minut! Szczególnie w meczach takich jak ten. To w jaki sposób nabrał Robinsona pokazuje, że może być graczem wykorzystywanym w ofensywie. Albo po prostu Robinson to marniak. 
ROBERTS - Roberts żyje i to jest najważniejsze. Nic poważnego z tą kostką się nie stało i Niemiec znów może szykować się na podbój Ameryki. 
SMITH - Straszne rzeczy, kiedy Smith łapie się za bark. W tym meczu myślałem, że poleciał już Davis, poleci Smith i w meczu ze Spurs nie będzie komu grać. Na szczęście Smith przeżył zamach na swoje ramie i kontynuował przyzwoitą grę. No i ma problemy ze stawianiem zasłon. Prawie w każdym meczu fauluje w ofensywie... 
ANDERSON - Ależ ci komentatorzy byli załamani bierną defensywą Kings w jego przypadku. Anderson raz po raz klepał zza łuku. I trafiał, ale nigdy nie będzie ideału, bo jak trafia trójki, nie trafia dwójek i na odwrót. Czekam na dobry mecz w tych dwóch statystykach. Do tego Andy uśmiechał się po 5 kolejnej trójce. Fajny obrazek. 
MASON - Tym razem bardzo króciutko. Monty Montana chyba nie chciał dokonywać dzieła zniszczenia i oszczędził Kings. 

Salmons cieniutko piał, zupełnie nieprzydatny na boisku. Jason Thompson, mój ulubieniec króciutko. Cousins w pojedynkę zmagał się z wysokimi Hornets i ten pojedynek wygrał! 29 punktów, 13 zbiórek. Niech ogarnie mózg i idzie do Bobcats! Evans to nie jest już zawodnik 20-5-5, ale w drugiej połowie przewodził pogoni Sacramento. Isaiah ładniutko, ale nie na pozycji PG. Gra dużo lepiej niż na początku sezonu. No i bardzo dawno nie widziałem takiej straty, żeby ktoś nie złapał piłki po wznowieniu spod własnego kosza :D :D :D. Ławka Kings zupełnie bez szału. James Johnson jest marny i dobrze, że nie gra już w S5. Marcus Thornton zazwyczaj rozjeżdżał Ornety, wykręcał w tych meczach ekstra statystyki, ale tej nocy jakoś nie ogarniał. Rzut mu nie wpadał. Robinson na razie jest tym gościem z draftu, niespełniony na razie w żadnym wypadku. Brooks gdzieś się zapodział, oby Vasq po odebraniu MIPa również nie wyjechał do Chin. Hayes zawsze solidne minuty, radził sobie z wyższym o głowę i fryzurę Lopezem. Garcia marniak w samej końcówce to był prezent dla Hornetsów. Outlaw wszedł, kiedy wydawało się, że wszystko rozstrzygnięte i pomógł nastraszyć Hornets. 

Czas na mecz ze Spurs. Davis powinien zagrać, ale nie zagra Duncan. Wielka szkoda... Czas gonić Lakers już po całości, więc ten mecz trzeba koniecznie wygrać. Hornets wiedzą jak z nimi grać! 


I coś do posłuchania:

niedziela, 20 stycznia 2013

Game 40 vs. Golden State Warriors



Ma się rozumieć, że Hornets prowadzą kampanię, aby nie dopuścić Lakers do play offów. Jeśli tak, to w pełni rozumiem tą porażkę. W końcu, GSW to jeden z bezpośrednich kandydatów LAL do awansu posezonowego. Jeśli jednak nie prowadzą tej kampanii i dalej będą odstawiać taki ryż, nie mają mojego zrozumienia.

Wrócił nieobecny z Bostonem Gordon, a wiadomo, że jak gra Gordon, gra też cały Nowy Orlean. No i zagrali. Mecz stał na wysokim poziomie i mógł się podobać, ale głównie pod względem ofensywnym, bo obie drużyny zapomniały tego dnia z szatni defensywy (w pierwszych dwóch kwartach Orneci tracili +30 punktów...). Hornets znów pokazali kawał zaangażowania i pokazali, że nikomu nie odpuszczają (w trakcie, bo w końcówce zdarzy się przegrać... taaaa). Znów potrafili dogonić, przegrywając jeszcze w drugiej kwarcie 16 punktami.

Trzecia kwarta to był popis gry graczy z Luizjany. Był zalążek defensywy (GSW zatrzymani na 14 punktach), piękna gra w ofensywie (odrobiony wynik + wyjście na prowadzenie. Niestety, udało się im prowadzić grę tylko do końcówki 4q. Potem nie wiedzieć czemu oddali grę. A raczej to Gordon się poddał. Przy prowadzeniu na minutę dwoma punktami i z piłką w rękach Gordonowi zachciało się podać do Jacunia Jacka. JJ nawet się nie wysilał przechwytując piłkę. Gordon po prostu wrzucił mu ją w ręce. I tak to się zaczęło.

Do tego GSW wygrali ten mecz przez osobiste. Przez długie okresy byli w bonusie, dostawali kontakty i po prostu to wykorzystywali... Jacunio profesor w tym względzie, pokazał za co był kochany w NO!

Oczywiście kto inny mógł zniszczyć Nowy Orlean, jak nie Jacunio, wybitny dowódca Golden State. Ta akcja na 31 sekund do końca to był majstersztyk. Zagrali tak, żeby mieć jeszcze pozycje do rzutu. Jack wziął na siebie ten ciężar i pokazał kto rządzi w San Francisco. Nie Curry, nie Lee, nie Ezeli, nie Bazemore. JACK! A kiedy już Hornets mieli swoją pozycję, to Smith sfaulował w ofensywie... Ehh kur*a, taki dobry meczyk i tak wtopiony...

Po meczu GSW-NOH emocji jednak nie zabrakło. Przeprowadziłem się ze swoim serdecznym przyjacielem z czata zp1, MG na mecz Butler-Gonzaga. Dwie czworonożne ekipy (Buldogi hehehehe) stworzyły wspaniałe widowisko (oglądałem głównie drugą połowę), ale końcówka przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Ależ się działo. Kto nie oglądał ten z policji HOP HOP HOP. Gonzaga już była w ogródku, po ładnym comebacku, ale syn Stocktona, Stockton nie ogarnął samej końcówki. Gdy Gonzalezy wprowadzały piłkę ten wysrał ją do góry, złapał ją najlepszy tego dnia po stronie Butler, Roosevelt Jones i heroicznym biegiem wyprowadził Bulldogs na punktowe prowadzenie. TRAFIENIE Z SYRENĄ! Ile to takich emocji Butler już mi dostarczyli w życiu! Widać Brad Stevens znów ma fajną drużynę do prowadzenia! March Madness czeka!

PS. I Sloan poleciał. Ch*j wie po co był zatrudniony. HURRA!

PRZEJŚCIE

AMINU - 2013 rok to chyba jakiś wybitny rok dla sportowców z Afryki. Szamani wybłagali i mają. Aminu zadziwia z każdym meczem. Niby tej nocy tradycyjne double-double (14-10), ale dodatkowo trafił dwa razy z mid-range. Coś nieprawdopodobnego, coś czego dawno nie widziałem, coś na co nie mogę patrzeć, ale jeśli przynosi efekty, propsuję!
DAVIS - Gdyby nie osobiste (2/7, kilka pudeł w samej końcówce... a tak się śmiałem, że Boston przewalił mecz  NO właśnie osobistymi... Hornets nie lepsi... 56 %, przy 86% GSW), to mógłby być jeden z lepszych występów gracza Hornets w tym sezonie. Po prostu centymetrami robił różnicę (nie zagrał David Lee, jakiś problem z kostką). I w ataku (raz został zablokowany przy próbie jumpshota, weird) i w obronie był najjaśniejszą postacią. Pojawił się nawet w top10, gdzie siatkarskim atakiem, którym zablokował Rycza Jeffersona. Jednak TOP10 było niekompletne. Zabrakło wsadu Davisa, przy którym wybił się tuż zza linii za 3 punkty. Gdyby tak grał cały sezon, ROTY byłoby rozstrzygnięte już dawno. Takie statystyki rażą! 20p, 12r, 4b, 4a. MAGIA! Do tego był tak gorący, że raz chciał dobić piłkę, trzymając się obręczy. Sędziowie byli na miejscu.
LOPEZ - Lopcio ostatnio rozgrywa takie zawody, że nie ma wielkiego sensu tego komentować. Nic nie robi, a jego rolę go-to-guya na samym początku przejęła Mewa Kochana. Do tego wraz z Jasonem Smithem mieli wybitną statystykę. Najwięksi gracze Hornets spędzili na parkiecie koło 40 minut i nie mieli żadnej zbiórki. JAWNA KPINA. 
GORDON - Za tą 'koncertową' końcówkę zostaje okraszony największym gimbusem Nowego Orleanu. Wystarczy, że krew mnie zalewa kiedy ma piłkę w końcówce i ją holuje, ale czasem przynosiło to skutek. Tutaj był to jawny sabotaż... I na nic jego 23 punkty, skoro potrafi odstawić taki ryż... Pozbawia playoffów...
VASQUEZ - Rzadko kiedy nie rzuca +10 punktów, ale w tym meczu nie musiał. Przejął inną rolę. Chyba będzie polował na rekord asyst organizacji Hornets. Tej nocy 15, a mógł sporo więcej, gdyby Komisarz Gordo nie zabierał mu piłeczki. No i trochę szkoda, że ma taką gorącą głowę, jeśli przychodzi do długiego podania. Wtedy wypier*ala te piłki w trybuny...
ANDERSON - Póki nie zaczął rzucać za trzy (jedna trójka mega farciarsko trafiona! - mógłby zagrać w totka, byleby nie skreślał trójki!) rozgrywał bardzo przyzwoite zawody. Sam się w sumie dziwiłem, że on sam z siebie wbijał pod kosz, starał się rzucać za 2. I to mu wychodziło. Odwidziało mu się to dopiero po jakimś czasie i zaczął marnie rzucać z dystansu. No, ale jego mentalności się nie zmieni, a Monty chyba za bardzo nie chce go stopować. 
MASON - Jest Gordon, jest Mason. I w sumie więcej do pisania nie ma. Wystarczy ten mały niuans, a Mason, kochany weteran, gra jak z nut, jak zupełnie inny zawodnik. Znów dwucyfrowa zdobycz z ławki, znów ten błysk (a może piksel) w oku. 
HENRY - Henry już się rozkręcał, już był w ogródku. Ale to jeszcze nie jego czas. Czy kiedyś to będzie jego czas? Do tego niedługo może znaleźć się drugim ulubieńcem Shaqa z Shaqtin a Fool. Wcześniej wypieprzył piłkę w siną dal nie wiedząc czemu, a w tym meczu nie ogarnął podania i dostał w plecy... Smutek...
SMITH - Centrzy tego meczu nie wygrali... Bo bez zbiórek nie ma szans na zwycięstwo, a do tego Smith nie dorzucał swoich punktów...
RIVERS - Widzę światełko w tunelu! Jest zalążek mózgu! Wielkość nadal podobna do tej Stegozaura, ale jest! W 3q ładnie wbił, kreował sobie pozycje, trafiał, uciekał ciałem od bloków. No i gdyby nie straty (zachowanie typowego gimbusa...) to mógłbym go pochwalić już serio serio! Mimo to, WRACAJ ROBERTS PANIE NIEMCU!
THOMAS - Lanca ostatnio krótko, a to wielka szkoda. Po statystykach znów widać, że jest wszędzie...

Barnes pięknie otworzył mecz. Świetna akcja 2+1 (osobisty nietrafiony) i pomyślałem, że Aminu będzie miał zajęcie. Nic z tych rzeczy, rookie zniknął już na cały mecz. Landryna kochany wystąpił w S5, pod nieobecność Davida Lee. No i zagrał tak na pół gwizdka. Oczywiście musiał mieć double-double, ale na szczęście nie mordował w ofensywie. Ezeli zdobył zdecydowanie za dużo punktów, Lopez jakoś go odpuszczał i potem płacił cenę... Klay pierwszą połowę zagrał koncertowo. Myślałem, że rzuci tak ze 100 punktów w sumie, bo Hornets wcale go nie kryli. Czego się nie dotknął, to wpadało. W drugiej trochę przystopował i koniec końców nie dobił nawet do 30. Currym strasznie podniecał się Wesley, ze względu, że grał z jego ojczulkiem. Stephen na szczęście też nie zdecydował się skarcić Hornets i ceglił na potęgę. Biedrins grał 5 minut i nie widziałem osobistych z jego strony... Draymond również bez szału. Jacunio Jack to inna bajka, gdzie GSW byliby bez niego... Tak go im zazdroszczę... Z ławki 25 punktów i 12 asyst. Wiadomo, Horneci rządzą GSW. Rycz Jefferson zadziwiająco dobrze. Ostatnimi czasy pamiętam tylko jak wielkim był marniakiem. A tu raz tak pięknie wjechał pod kosz i skończył reverse dunkiem. Dziwne, że bez TOP10. Jenkins, Tyler i Bazemore zagrali wyśmienite 5 sekund. Każdy z nich nie zrobił nic... A McGrady coś na pewno by rzucił!

Czas na pojedynek z Sacramento. Mam nadzieje, że jeden z ostatnich w historii i wciąż czekam z ręką w gaciach na Seattle! Marcus Thornton wraca do domu, czekam tylko na to!


I coś do posłuchania:

piątek, 18 stycznia 2013

Game 39 vs. Boston Celtics




Tak jest! Kto inny, jak nie Ornety, mógł przerwać serię sześciu kolejnych zwycięstw drużyny z Celtics. Kto inny, jak nie Hornety jest najgorętszą drużyną w lidze? Od powrotu Gordona na prawdę grają jak z nut, a w tym meczu Komisarz nie był nawet potrzebny! Dlatego nie rozumiem jego powrotu, skoro nie chcą forsować jego kolanek, to trzeba było pozwolić się mu dalej kurować, a nie odstawiać takie szopki... Albo lecimy na 100%, albo na 0 ziomek!

Początek nie zapowiadał tak 'gładkiego' zwycięstwa. Boston uzyskał przewagę i wydawało się, że nie da wyrwać sobie zwycięstwa, bo po prostu wyglądali za solidnie. Do tego Hornets tracili piłkę i głowę przy każdym posiadaniu. Generał w dniu swoich urodzin nie mógł wejść na właściwe tory, a ja zastanawiałem się jak spojrzę po porażce w oczy brata.

Nic z tych rzeczy! Hornets znów pokazali charakter, odrabiając część strat już w końcówce 1q, żeby na połowę schodzić z punktowym prowadzeniem. Druga połowa to już spokojniejszy okres gry, mniej błędów, więcej egzekucji. I jako tako kontrolowali przebieg spotkania, po tym, jak ustawili sobie wszystko na początku 3q runem 11-0. Nie pozwalali Bostonom stać się gorącymi, choć znów miałem czarne wizje w 4q, podobnie jak zeszłej nocy z 76ers. Tu katem mógł zostać Barbosa.

Szkoda, że mecz został zdominowany przez pojedynek syna z ojcem. Ckliwe wstawki były zupełnie niepotrzebne, a do tego nie mogłem znaleźć żadnego zdjęcia, na którym nie było Riversa, tylko był Aminu. No, ale młody na szczęście pojedynek wygrał, za co dostał szlaban!

PRZEJŚCIE

AMINU - CHIEF i wszystko jasne. Tak to on może grać, rzucając nawet 33 procent z gry, razem z jumpshotami (do ideału zabrakło właśnie tego...). Agresywny jak mało kiedy, dwa przechwyty z rzędu, trafione 12 z 13 osobistych (LOL JAK DUŻO), a było blisko double double, bo miał 9 zbiórek. W defensywie bardzo ładnie grał na Szczurze. Pięknie gra po tym powrocie!
DAVIS - Mewa Kochana przyzwoicie, choć znów wydawałoby się, że za krótko. Mimo to zdążył uzyskać double double (10 i 10), trafiał ważne dobitki, bo czaił się na nie jak pies potrójny. 
LOPEZ - No Lopcio znów chwalony przez obcych komentatorów. Trafiał pięknie, miał swoje akcje, po niektórych spin movach mówili, że nauczył go tego Brook. HAHAHAHAHAH dobra kpina. Chyba nie wiedzą który z braci jest lepszy... Miewałem też chwilę grozy, gdy Lopez musiał wyprowadzać piłkę spod własnego kosza. SCARY!
MASON - Coś nie halo, jeśli nie wchodzi z ławki. Pierwsze punkty dopiero w drugiej połowie, nie trafił żadnej trójki. Stracił moce bez Gordona. 
VASQUEZ - Chyba po melanżu urodzinowym się zaziębił, bo nie był w pełnej sprawności. Widać to po procencie rzutów z gry. Z drugiej strony jednak często rzucał, kiedy kończył się czas, więc były to dalekie trójki. Mimo wszystko, mimo nawet tej słabszej trochę gry musiał siedzieć długo na parkiecie. Aż 41 minut i znów 'otarł' się o triple double. Otarł się, bo miał 15 punktów, rekordowe 11 zbiórek (!!!) oraz 4 asysty. Właśnie te 4 asysty mocno mnie zdziwiły, bo wydaje się, że bliżej niż tej nocy tripla nie będzie... + jednej mu nie zaliczyli, czy to była kpina, że w ostatniej akcji nie zaliczono jego podania do Andersona? Jakaś marna prowokacja...
HENRY - Gra sporo, więc dobrze, ale niestety cały czas zmaga się z wahaniami formy, co nie pomaga w jej ustabilizowaniu i znacząco wpłynie na przyszłą redukcje minut.
RIVERS - No nie spodziewałem się po nim, że zagra na takim, przyzwoitym, jak na niego poziomie. Nie spalił się, wbijał śmiało pod kosz, unikał bloków, wymuszał faule (a może 2/2 z FT? A GDZIE TAM...). Gdyby tak wchodził z ławki i nie irytował, to dałoby się go oglądać. Props za ten mecz. 
ANDERSON - Cegli ostatnio na potęgę. Tylko ja zawsze mam te same pytania, czemu on tak długo gra jak tak marnie rzuca... Montana ma szczęście, że wygrali. 
SMITH - No nawet starał się bronić Garnetta. A za jakiekolwiek próby obrony ma wielkie propsy. Do tego trafił szalonego turnaroundera i ogólnie ogarniał w ofensywie
ROBERTS - Niestety, po kolejnym agresywnym wjeździe na kosz spadł niefortunnie na kostkę i coś sobie z nią zrobił. Poszedł do szatni, nie rzucał nawet osobistych. Oby nic poważnego, bo z Riversem na PG wróżę spadek z ligi. 
THOMAS - Coś tam było na rzeczy, że nie zagrał z 76ers, ale już tej nocy Montana wpuścił go na chwilkę. Niestety za mało, żeby coś mógł pokazać. 
SLOAN - A więc to po to Sloan został sprowadzony... Przewidzieli kontuzję Robertsa? Oby nic poważnego! On sam chyba liczył na więcej czasu antenowego, niż tylko minutę. 

Pierce miewał przebłyski, ale na szczęście nie dobił do swoich 20 punktów. Do tego został wyfaulowany, co mi zupełnie umknęło! Najs! Bass jak zwykle na bardzo dobrym procencie z gry, raz dał z góry na Andersonie. Ale widać że swój chłopak, z Luizjany, nie szalał! KG starał się jak mógł, swoje rzuty trafiał, 
ale młodzież nie dotrzymywała mu kroku. No i ten stary lis ładnie wymuszał faule bez piłki. Sędziowie dawali się nabierać. Bradley bardzo agresywnie bronił Vasqueza, raz z lepszym skutkiem raz z gorszym. Nadal nie rozumiem tego zamieszania wokół tego człowieczka. Rondo jak zwykle sęp, mając otwarte layupy oddawał na obwód. Nie wiem kiedy uciułał te 11 asyst (sęp), ale matko, jak on źle rzuca z gry (wyrwał się przed szereg z jumperem w 4q LOL). Serio można go nie kryć, bo mecz kiedy trafia zdarza mu się rzadko! UFOK! Do tego osobiste to jakaś parodia, zresztą jak całego Bostonu tego dnia (38%). Sully ostatnio gorący na szczęście ostygł widząc groźne Szerszenie. Jet Terry był Jetem Terrym, który rzuca wszystko co może z ławki. Na szczęście nie był ani przez chwilę gorący. Jeff Green oszczędził plakatowanie któregoś z wysokich Hornetów. Courtney Lee przemarnie. Nie jest wartościowa pomocą z ławki. Barbosa na szczęście grał tylko 3 minuty. I tak zaje*ał 7 punktów rozluźnionej obronie. Collins wchodził niby bronić wysokich, ale zbytnio się nie wykazał w tym aspekcie. 

Na horyzoncie mecz z Golden State. Wróci Gordon, co jest pewne i mam też nadzieję, że nie zobaczę Sloana. Hornets muszą pozostać najgorętszą drużyną w lidze! JAZDA!


I coś do posłuchania:

środa, 16 stycznia 2013

Game 38 vs. Philadelphia 76ers




Przed tym meczem chciałem iść do buków i obstawić, że w sumie te dwie drużyny nie zdobędą 100 punktów i, że będzie to jeden z najnudniejszych meczy w historii świata. Byłem nastawiony na wszystko, na najtragiczniejszy mecz ofensywny w dziejach, na wyjątkową niekompetencje, na olbrzymiego pecha. Ale nie byłem nastawiony na to, co zobaczyłem. Na mecz dwóch drużyn, których zbytnio nie interesowała defensywa, a zastanawiały się one jak tu efektowniej i efektywniej kończyć pod koszem, czy na dystansie.

No i takich Hornets można oglądać. Kto pamięta kiedy ostatnio zdobyli aż 111 punktów? Ponoć w 1979. Do tego udało się im zatrzymać przeciwników na 99 i pikniki z miasta braterskiej miłości nie miały darmowego żarcia. WIWAT!

Luizjańczycy w pierwszej kwarcie rzucili 35 punktów (tyle ile w ostatnim meczu tych drużyn po czterech kwartach pewnie). Myślałem, jest dobrze. Druga kwarta już bardziej przypominała mecze tych drużyn (18-19), ale po przerwie Ornety znów zaskoczyły i rzuciły 33 punkty (run 17-4). Na samym starcie czwartej mieli przewagę 20 punktów! Takich rzeczy jak w tym meczu to nie widziałem chyba nigdy w tym roku! Ale właśnie wtedy miałem największą kupeczkę w galotach. Dopiero wtedy wbił Nick Young i Kwame Brown (hehehe) i rozpoczął się ostry zjazd i ładna pogoń. Czy oni zawsze muszą zapewnić mi takie nerwy? Z 20 do 8 w 4q to tylko Hornets! Na szczęście jakoś się ogarnęli i nie oddali prowadzenia do końca. Wciąż wymiatają z Gordonem, wciąż jest walka o play-offy!

W meczu nie zagrał Lanca Thomas, z tego co się dowiedziałem to z powodu śmierci w rodzinie, choć na ławce był. Dziwne rzeczy!

PRZEJŚCIE

AMINU - Brak 10 zbiórek, hańba! Do tego zatarł dobre wrażenie wyrywając się przed szereg z jump shootem. Wynik tego znany wszem i wobec. PUDŁO. Pierwsze punkty zdobyte w 3q. Oczywiście alley był niezbędny! 
DAVIS - Jak już wreszcie ładnie wystartował, pod koszem i mid-range, to Montana pograł nim króciutko. A szkoda, bo można było jeszcze dłużej potrzymać go na boisku. Zdążył fajnie zablokować Hawesa.
LOPEZ - Ropcio też przyzwoicie od początku i także malutkie minuty. Tu jednak nie jestem już zły na Montanę. Widać, tak było najlepiej!
GORDON - Jakby mniej tych błędów, jakby trochę czuł się pewniej. Rzutowo w ostatnich dwóch meczach wygląda to już ładnie mógłbym rzec. Ale zagrał aż 32 minuty, więc występ przeciwko Bostonom jest wątpliwy... Brakowało trochę gwizdków, gdy na kontakcie wbijał się pod kosz. Jeszcze nad tym pracuje, nad miną 'FAUL PANIE SĘDZIO'.
VASQUEZ - MVP MVP! Ostatecznie wygrał pojedynek z Wakacjami (choć kiedy Jrue bronił agresywnie to Generał miał problemy)! Wygrał z nim także pojedynek w stratach, bo zanotował ich aż 6, co ostatnio rzadko mu się zdarzało. Ale jemu wszystko wybaczane! Nawet to, że został zablokowany, co zdarza się mu niezwykle rzadko. Trafił daggera za 3 (trójki u niego wyglądają BARDZO solidnie), kiedy już nikt nie mógł zagrozić Hornetsom. Do tego trochę pospieszył się z celebracją wyniku i śmiał się w twarz kibicom 76ers. MA JAJA ZIOMEK :D TO BYŁO PRZEMOCNE! 
ANDERSON - Bliski double-double z ławki, ale wciąż nie może znaleźć swojej klepki. I rzuca tak z dupy, raz wpadnie, raz minie wszystko co możliwe. Trochę niepotrzebnie rzucał w 4q na dobicie przeciwnika, a przez niego mieliśmy nerwówkę.
MASON - Staruszek zadziwia mnie w każdym aspekcie gry! Co on daje z ławki ostatnimi czasy to głowa mała. Za trzy to chyba już się nigdy nie pomyli (znalazłem i odpukałem w drewno)
SMITH - Chyba miał na uwadze, że gra przeciwko swojej byłej organizacji. Pierwszy rzut to cegła niemiłosierna, pod koszem znów gówno (Henry musiał go poprawiać...). Ale i tak dał dobrą zmianę, bo na 76ers nie potrzeba było walczyć za trzech pod koszami. 
HENRY - Jeśli grałby na takiej euforii cały czas, to miałby swoje minuty. Teraz trochę skorzystał na absencji Thomasa i w pełni to wykorzystał. Ta paczka z TOP10 wyglądała tak, jakby ktoś go trzymał w klatce trzy tygodnie i od razu po wypuszczeniu dał mu piłkę na dwutakt. Do tego ten blooper, co wyje*ał piłkę z kilkoma sekundami w zapasie też niezły :D. 
ROBERTS - Monty, chciałeś porotować minutami, a tu taki zonk i Niemiec tylko 7 minut. No, ale jakie te 7 minut. Na każda minutę przypadł punkt. Brian rzucał, powiększał przewagę i wyglądał nieźle. Niestety, to za mało, aby Montana dał ci minuty...
RIVERS - Czemu mi to robisz Monty i pozwalasz Austinowi zabierać minuty Robertsowi z pozycji PG. Przecież to już nawet przestaje być śmieszne. Cud, że ten marniak zdobył choć jeden punkt z osobistego (2/2 ostatni raz widział w 1979), bo to już w ogóle byłaby parodia. Oczywiście dawał się Turnerowi nabierać jak jakiś najsłabszy gimbus (w sumie to nim jest...).

Turner jak zwykle mecz all around, na Riversie robił co chciał, przy innych obrońcach miał problemy. Ale trafił trójkę, więc ma props. Tadek Young niestety słabiutko :(. Szkoda, bo to przekot znany od tylu lat, ale ten mecz mu nie wyszedł. Lavoy - center bez zbiórek, skąd ja to znam! J-Rich króciutko i raczej na niewiele się zdał. Jrue starał się jak mógł, robił dosłownie wszystko. Trafiał ciężkie rzuty z ręką na pysku, trójki na kontrach, spod kosza. Statystyki magiczne. Ale na nic się to nie zdało. Czegoś 76ers brakuje, a bez tego czegoś daleko im do PO. Hawes zaskakująco małe wsparcie z ławki. Ivey dorzucił trójkę do ładnie wyglądającego procentu tych rzutów Philadelphii (na początku meczu to trójki trzymały ich w grze). Wilkins był na boisku całe 20 minut. Chyba o 20 za dużo. Wright all around mecz, ale na szczęście nie odpalił za trzy, kiedy trzeba było. Kwame wbił na początku 4q i ja zacząłem się bać. Miał 2 zbiórki, jak na centra przystało, więc Brown>Allen na tej pozycji. No i Nick Young. Nie wiem czemu siedział cały mecz, ale kiedy już wszedł od początku 4q zaczęły dziać się straszne rzeczy. Przede wszystkim MÓGŁ rzucać bez zje*y od trenera. Na początku trafiał dosłownie wszystko i w pojedynkę mógł wygrać ten mecz. Na szczęście przerwy brane przez trenerów trochę wybiły go z równowagi. Cud że nie grał od początku, bo mógł dosrać ze 100 punktów. NICK SWAAAAAAGGGGGGG !!!

Czas na mecz back-2-back z Bostonami. Ciekawe jaki pomysł ma Monty i kim będzie grał. Czy Gordon zagra i czy zagra Thomas? Na pewno zagra Rivers, po raz pierwszy przeciwko swojemu starszemu. Ktoś tam ma nadzieję, że to na niego podziała motywująco. Ja temu komuś śmieję się prosto w twarz HAHAHAHAHAHAHAHAHHAHAHAHAHAHAHA LOL.


I coś do posłuchania:

wtorek, 15 stycznia 2013

Game 37 vs. New York Knicks




Ciężko! Nie lubię oglądać meczy o tak wczesnej porze. Nie wiem co jest, ale rujnują mi zawsze cały, misternie ułożony plan! Do tego jeszcze gdyby to wygrali to byłaby zupełnie inna gadka. Gdyby zagrali na jakimś przyzwoitym poziomie. Gdyby przedłużyli serie do 5 zwycięstw z rzędu (już 4 zwycięstwa, to najdłuższa taka seria od czasu odejścia Paula). Niestety nic z tych rzeczy...

Mecz  był transmitowany na Canal+ więc tym większa szkoda, że tabuny moich znajomych oglądali te wątpliwe widowisko i do tego mieli czelność to komentować! ZNAWCY WIELCY! WIELCY PROFESOROWIE...

Ornety zaczęły z wysokiego C. Skutecznie w ofensywie, dawali radę w defensywie i potrafili uzyskać przyzwoitą przewagę. Później mecz oscylował już w okolicach remisu, za co jestem wdzięczny nieskuteczności przeciwników. Melo zaczął od 1/10, a J.R. Smith nie był wcale lepszy. Wyglądało na to, jakby Knicks mieli już nie znaleźć drogi do kosza i jakby mieli zanotować czwartą porażkę z rzędu. Nic z tych rzeczy, a druga kwarta to był ich popis. Anthony wrócił na właściwe tory i w pojedynkę odpalał rzut za rzutem.

Do wszystkiego doszła jeszcze słaba gra rezerwowych. Niestety, gdy byli na boisku, to zdarzały się największe przestoje w grze, do czego ostatnimi czasy nie przyzwyczaili.

No nic, każda, nawet najdłuższa seria (LOL) ma kiedyś swój koniec. MSG okazało się zbyt ciężkim terenem, ale ja to tłumacze tą wczesną godziną. CZYŻ ICH NIE POJE*AŁO GRAĆ KIEDY SŁOŃCE JESZCZE ŚWIECI ???

PRZEJŚCIE
AMINU - SELEKCJA RZUTOWA! 1/1 z gry! Takich rzeczy się w sumie od niego wymaga :D. Nie masz możliwości zdobycia punktów, nie rzucaj! Do tego po raz setny z rzędu podwójne zdobycze w zbiórkach. Jestem zszokowany z jaką  łatwością to robi. Gdyby jeszcze był regularny... 
DAVIS - Topornie w ataku, choć był bliski double double. Niestety w obronie także nie za specjalnie, szczególnie gdy zdarzało mu się bronić na Melo, nie bardzo wiedział jak się do tego zabrać i popełniał błędy. Stat pokazał mu miejsce w szeregu, gdy przepychał go jak jakieś piórko...
LOPEZ - Walka, walka i jeszcze raz walka. Jak zwykle na atakowanej tablicy lepiej niż na bronionej. Procentowo też ładnie zatrzymany przez defensywę Knicks.
GORDON - No jak Gordonik trafił pierwszy rzut w meczu, wiedziałem, że w końcu coś zaskoczyło. Nadal Monty nie forsuje jego minutami, co jest bardzo dobrym posunięciem. Nadal forsowanko obecne, szczególnie trójka mu nie siedzi, ale przecież nikt mu nic nie powie...
VASQUEZ - Gdzieś nam się MVP zagubił w Wielkim Jabłku. To nie był jego mecz i nie ma co się nad tym spuszczać. I oby takie mecze zdarzały mu się jak najrzadziej. Asysty poniżej 9, do tego powrót do 4 strat. Głupich niestety...
ANDERSON - Chyba mierzy w rekord NBA w statystyce najwięcej oddanych rzutów za trzy. No po prostu czasem się go nie ogarnia w tym aspekcie...
SMITH - Co to się stało, że tylko 6.50 na boisku? Zasmuciła mnie jego forma rzutowa (półdystans, bo pod koszem to już zawsze będzie sierotą), a raczej jej brak :(. MSG widzę zbiera swoje żniwo...
MASON - Ojciec własnego sukcesu. Sam sobie zawdzięcza to, że dostaje już tak przyzwoite minuty (no i marności Riversa poniekąd) i wchodzi już w pierwszej kwasrcie. Mason znów pokazał, że w rzucaniu trójek na wysokiej skuteczności jest lepszy od Andersona. JAKOŚĆ A NIE ILOŚĆ!
THOMAS - Czemu tak krótko? Powinien cały mecz bronić na Meloszu. 
ROBERTS - Spodziewałem się, że wobec miernej gry Generała, Niemiec dostanie jakieś przyzwoite minuty. Nie dostał, ale i tak zdarzył sypnąć 7 punktów.
RIVERS - Przez 03.55 na boisku nie można wiele zepsuć, prawda? - pomyślałem, po czym zobaczyłem Austina Riversa tracącego w tym czasie 2 piłki. NO PIER*OLONY ŻART. Cud, że spada w tej rotacji, bo krew by się polała...
HENRY - Tonący brzytwy się chwyta i Monty grał Belgiem w 4q. Kompletnie przespałem jego występ. Ale widzę, że rzucał ze skutecznością 75%. Znaczy dobrze! Znaczy Montana miał nosa! HENRY>RIVERS I TAK!

Melo cieniutko śpiewał od samego początku. Swój taniec zaczął w połowie (?) drugiej kwarty. I tak cud, że był taki marny, bo marny byłby wynik... Copeland zaskakuje! Swoimi trójkami dobijał mnie raz po raz. Swoją fryzurą rywalizował tylko z Imanem, który miał na głowie wielkie coś! I on serio jest rocznik '84? Ładnie! Wygląda młodziutko, gra jak świeżak. JEST EUFORIA! Chandler również cieniutko zapiał. Na tak słabej skuteczności nie grał od 1979. No ale zbierał, sponad wszystkich, co wielkim problemem dla niego nie było. Kidd odwieczny szacunek co tam zdarzyło mu się w D wyprawiać kryjąc Lopeza. James White zagrał w pierwszym składzie. Swoje jedyne punkty zdobył po wjeździe na kosz, przy którym wszyscy Horneci zapomnieli o jego istnieniu. Tyle od tego kota. J.R. oszczędził byłych koleżków (organizacje chyba) i cienko śpiewał do samego końca. Do tego znów udowodnił że dysponuje jednym z najwyższych IQ wśród koszykarzy i faulował Robertsa, który rzucał z połowy. BRAWO! Dziadunio Argentyńczyk to jest zawodnik, którego mogę oglądać. Bardzo podoba mi się jego gra, ale jakoś ciężko to scharakteryzować. Daje solidne minuty i wygrał w przedbiegach pojedynek najstarszych rookies PG! Do tego ładnie kontroluje grę, potrafi w odpowiednim momencie przystopować, uspokoić. Amare powoli wraca, powoli dostaje większe minuty. Do tego kibice pięknie go wspierali! Brewer jest tak słaby w ofensywie, że nie trafił nawet najprostszego layupa. Ale przecież nie jest od tego! Novak jak zwykle działa na nerwy. DRAŃ! 

Kolejny mecz z serii potyczek wschodnich. Znów o dzikiej godzinie, bo nie wiadomo, czy iść wcześniej spać, czy też nie. Na rozkładzie 76ers, i wspaniały pojedynek Vasquez vs. Wakacje! BĘDZIE MOC!


I coś do posłuchania:

sobota, 12 stycznia 2013

Game 36 vs. Minnesota Timberwolves



Jesteśmy świadkami wydarzeń historycznych! Hornets powstają jak feniks z popiołów i rozpoczynają swój run po play-offy. Już za chwileczkę, już za momencik uciekną (miejmy nadzieje) z ostatniego miejsca na zachodzie i potem już prosta droga na ósme miejsce. Wszystko wykonalne! Wszystko w ich rękach.

Czwarte zwycięstwo z rzędu, a teraz z nie byle kim, bo z wrogami publicznymi numer jeden. Z najbielszą drużyną w NBA (zagrał murzyn w S5!)! Takie rzeczy liczą się podwójnie i podnoszą morale w drużynie, choć sam początek tego meczu niczego dobrego nie zapowiadał.

No właśnie, ten feralny początek. Nigdy tego nie robiłem, ale wczoraj autentycznie miałem  myśli o tym, żeby po jednej kwarcie wyłączyć mecz. Takiej żenady to ja dawno nie widziałem. Wynik 29-14 to i tak najmniejszy wymiar kary, bo Timberwolves to ogórki. No ale co Hornety za ryż odstawiały to głowa mała... Pozwalały na wchodzenie w pomalowane przy prawie każdej akcji ofensywnej przeciwników. A że był tam Pekovic, to było to bardzo skuteczne. Do tego co chwila jakieś kretyńskie faule, co w sumie doprowadzało mnie do białej gorączki.

Zostałem i się opłaciło. Rozpoczęła się wielka pogoń już w drugiej kwarcie. Na pierwsze prowadzenie Ornety wyszły jakoś w trzeciej kwarcie (55-54) i potem rozpoczęli odjazd. Minnesota nie miała żadnych szans, wyglądali na strasznie zagubionych i zaszokowanych. Do tego na ławce trenerskiej zabrakło Adelmana, z powodu choroby żony. Oby wyzdrowiała!

Sędziowie pięknie gwizdali, a okazali się paskudnymi rasistami. Hornets popełnili 26 przewinień, Minnesota tylko 13. Wilki rzucały 33 osobiste, Hornets 9. RASIZM. Wiadomo jakie są tego powody. Gwizdanie było totalnie z dupska, wiele gwizdów niezrozumiałych. Co ciekawe w drużynie z Nowego Orleanu szczęście miał Jason Smith, który wielokrotnie faulował w ataku, ale z tego powodu, że jest biały, zostało mu to odpuszczone!

I ostateczny wniosek. Można powiedzieć, że Minnesota przeje*ała ten mecz bardzo w stylu Hornets. Prowadzić pięknie, żeby doszło do 3 kwarty. ŁADNIE!

PRZEJŚCIE

AMINU - Lalalalalalal JESTEM BESTIĄ! Aminu double double, ostatnio takie statystyki na porządku dziennym. Jego blok można podziwiać na foteczce UP. O każdą z tych 13 zbiórek walczył jak o zdobycz na sawannie. Coraz mniej rzuca z mid-range, co cieszy, bo autentycznie nie pamiętam kiedy coś z tamtego miejsca trafił. Nie pamiętam od 1979. 
DAVIS - Strasznie surowy ostatnimi czasy. Do tego chyba pierwszy raz w NBA nie miał w meczu żadnej zbiórki i żadnego bloku. Chyba jeszcze kac go trzyma po sylwestrze, bo w tym roku jakoś jeszcze się nie ogarnął. Brew straciła swoją moc? 
LOPEZ - Nic ciekawego, ale fajnie, że pojawił się w TOP5 zawodników z najlepszym procentem z gry! 
GORDON - Pierwszy raz chyba nie zaczął od jakiegoś zwalonego procentu z gry. Koniec końców i tak skończył ze statystyką 6/16, bo zdarzało mu się coś przeforsować, no ale jak już Gordon trafił swój rzut za trzy, to mu wybaczamy. 
VASQUEZ - Tu sędziowie szybko chcieli rozstrzygnąć mecz i posadzili Vasqueza za faule. Nie nagrał się zbytnio w pierwszej połowie (poza samym gorącym startem, gdzie mieliśmy pojedynek punktowy Generał vs. Peko), ale już w drugiej grał prawie wszystko i robił zadziwiające rzeczy. Kolejne double double, kolejny wybitny mecz jako głównodowodzącego. Asysty robił z olbrzymią łatwością i gdyby nie siedział w pierwszej połowie, to padłby jakiś rekord!
ROBERTS - Monty musi ogarnąć mu minuty, bo gdy ma ich mniej, to forsuje, żeby jakoś do siebie przekonać. Jak ma więcej gra dużo spokojniej. Tej nocy przyzwoicie!
ANDERSON - Jednak nie utracił wszystkich mocy i przypomniał sobie jak trafiać trójki. Ale wciąż może lecieć na lepszym procencie! 
THOMAS - Aminu gra w S5 i Aminu wchodzi z ławki. Wspaniały duet. Dobrze mieć taką bestie na ławce. Do tego mądrze fauluje. Po Duke człowiek! 
RIVERS - O te cztery i pół minuty za długo. Nawet w D-Leauge by nie grał tyle czasu. Czego się nie dotknął, to zje*ał, ale ja nie byłem zaskoczony. Czyżby w końcu Monty przejrzał na oczy i ten marniak przyrośnie dupskiem do ławki?
SLOAN - Zagrał tyle ile Rivers, wszedł na pozycje PG, a ja się pytam po co ta baletnica w Nowym Orleanie? W tamtym momencie to SF był konieczny, nie PG. Teraz Donald posiedzi jeszcze chwile, znów naobiecuje gruszek na wierzbie, a skończy się jak zwykle, zwolnieniem. 
SMITH - W czwartej kwarcie czego nie dostawał, zamieniał na punkty. Akcja po akcji. On fire tak samo, kiedy gram Hornetsami w 2k. Zasłona Smitha, pick n pop i punkty. Może miliardy zdobywać. 
MASON - Staruszek zadziwia. Wchodzi, rzuca, trafia. ŚWIREK! Wszyscy shooterzy z drużyny mogliby się od niego jeszcze dużo nauczyć. Nie wiem w czym tkwi jego sekret, ale przynosi to rezultaty. Nie pamiętam kiedy ostatnio nie trafił trójki. 
HENRY - Znaczy się, że Henry jeszcze żyje. Dobrze wiedzieć. 

Kirilenko jak zwykle wszystko robił, latał wszędzie gdzie mógł. Cunningham był tym jedynym murzynem w S5 i na szczęście nie mógł znaleźć swojej klepki. Ale to nadal CZARNA NADZIEJA W TYM BIAŁYM MIEŚCIE! Pekovic zaczął po swojemu, dosłownie wszystko przez niego przechodziło. Na szczęście wreszcie nie zniszczył całej koszykówki! Shved już jakby się ustabilizował i kibice Minny mogą śmiało zacząć od niego więcej wymagać. Ale chyba nie jest lubiany w drużynie, bo faulował go nawet Pekovic. Ridnoura to ja nienawidzę, nie wiem co z nim nie tak, ale po prostu działa mi na nerwy. Rubio nie powinien być dopuszczony do trafienia tego jumpera z mid-range, ale na szczęście był marniakiem i tracił czego się nie dotknął. Do tego ta piz*a przewracała się przy każdym mocniejszym podmuchu wiatru. Zresztą cała ławka kaleczyła koszykówkę i nie wytrzymała tempa ławki z Hornets. Fason jako tako trzymał Williams, miał chwilę, gdy był go to guyem, ale już Stiemsma i Amundson byli po prostu biali. 

Czas wyruszyć na wschód! Na początek mecz w MSG. Knicks przegrali trzy ostatnie mecze, a Hornets wygrali cztery. Kto przerwie swoją serie? Ja już wiem, a Ty?


I coś do posłuchania: