piątek, 7 grudnia 2012

Game 17 vs. Los Angeles Lakers




Niestety, był to pierwszy mecz, którego nie mogłem obejrzeć na żywo. W sumie dałbym radę, ale zajmowałem się czymś ZUPEŁNIE innym i istotniejszym! :P. Rano jednak z odtworzenia w HD, obraz ŻYLETA! Trzeba wypić zdrowie rusków, zawsze!

Oczywiście przed meczem mówiło się o dwóch rzeczach. Pelikanach (o tym gdzie indziej) i o tym, że Kobas ma osiągnąć 30 tysięcy punktów właśnie w tym meczu. No i tego dokonał... Choć liczyłem, że powtórzy swoje ostatnie zawody z Nowym Orleanem, kiedy zdobył tylko 11 punktów przy skuteczności 4/561. Oddam jednak królowi co królewskie, szacunek dla tej podłej MAMBY. Wiadomo forsował od początku, start miał mierny, potem się już rozkręcił i nie zatrzymał. Żałuje jednak, że nie zdobył tego decydującego punktu w Los Angeles. Byłoby co pokazywać...

Wracając do samego meczu, to Ornety w pierwszej połowie zaskakiwały i radziły sobie w ofensywie, jak i w defensywie. Wiadomo Robin był przesuwany jak klocek, ale zdarzały mu się przebłyski. Do tego nie zagrał Pau Gasol, bo bał się kompromitacji. Oby tylko te rumory, o wymianie Andersona na Gasola się nie sprawdziły. Pau WOW WOW JUPI JEJ tu nie potrzebny! CHYBA ŻE DO PELIKANUW.

Druga połowa to już totalna rzeź. Trójki wpadały, gwizdki sprzyjały i tak oto Lakers niedługo będą mieli bilans dodatni... Nigdy nie będą leżeć Nowemu Orleanowi...

Na majku pojawił się nawet komisarz wszechświata Dawidek Stern (czemu nie dali mikrofonu na dłużej Ashley Greene?). Troszeczkę polizał dupkę całej organizacji Hornets i błagam o to, aby zablokował zmianę nazwy na ten pedalski twór. BŁAGAM DAWID WIEM ŻE CZYTASZ TEGO BLOGA POWIEC WETO PRZYJACIELU OD KOŁYSKI. No i Kent Brockman na World Peaca mówił non stop Artest. NIEKOMPETENCJA WYPIEPRZYĆ NA ZBITY PYSK.

PRZEJŚCIE

AMINU - Razem z World Peacem jakoś tak się wykluczali, że za wiele to ich na boisku nie pooglądaliśmy. 
ANDERSON - Obudził się na właściwy pojedynek, ale niestety nie ustrzegł Hornetsów przed porażką. Trafiał ładnie, walczył mocno pod koszami. Czyżby szykował się do przejścia do Lakersów?
LOPEZ - Przesuwany jak ostatnie szmacisko pod tymi koszami przed DHowarda, ale i tak jakoś ta jego gra wyglądała. Musi zapraszać Vasqueza po meczach na obiady, bo bez niego nie byłoby Robinka. 
MASON - Chyba pojawi się na większości hajlajtów z tego spotkania, bo w końcu często bronił na Kobasie. Oczywiście nieskutecznie. 
VASQUEZ - No starał się jak mógł, mając na przeciwko takie tuzy jak Duhon i Morris... Przyzwoicie z dystrybucją, ten matchup na PG wygrał na pewno, ale poza Andersonem i Lopezem nie miał wsparcia. No i sprawia, że ludziki dookoła niego lepiej wyglądają, a na pewno RoLo.
RIVERS - Moje ręce opadły i długo się nie podniosą. Co Monty sobie myśli, kiedy Rivers kolejny raz forsuje bez większego skutku. 
SMITH - Ten to będzie obijany już chyba na zawsze. Już byłem pewien, że skończy mecz ze skręconą kostką, ale udało mu się wrócić. Co innego Gordon i Davis, którzy kręcąc tą kostkę odkryliby jakieś szmery w sercu i jeszcze zdiagnozowano by u nich wstrząśnienie mózgu... Smith zaskoczył mnie, kiedy odpalił trójeczkę, oczywiście niecelną, no, ale jest to jakieś rozwiązanie. Ciekawe czy częstsze.
ROBERTS - Nasz kochany Volkspistole się rozregulował totalnie w tym spotkaniu. Czyżby presja tego, że grał przeciwko Los Angeles Lakers?
HENRY - Dramatycznie wyglądają te jego pudłowane notorycznie osobiste, ale Henry to zdecydowanie lepsza opcja od Riversa. Zachowuje chociaż odrobinę zdrowego rozsądku. Ale bez przesadyzmu. Słowo odrobinka pasuje jak ulał. 
THOMAS - Wzywany, kiedy trzeba było na kimś bronić. Do tego and1 od Robercika. Oby tradycja. 
MILLER - Znów ogony...

World Peace dalej w formie, brzuszek sobie poszedł, a do tego grał najdłużej na boisku. Jamison głównie latał za linią za 3 punkty. Howard przesuwał sobie Lopeza, ale zdarzało mu się nie trafić prostych rzutów. Do tego uświadczyliśmy hack-a-Howard, ale było to NIESKUTECZNE. Bryant miał swój dzień, więc został dopuszczony do zdobycia 29 punktów. Duhon to kochany przyjaciel mój, w końcu rodzina Jacunia. Dawno niespotykana rzecz, że PG Lakerów ma 10 asyst. WSZYSTKO ZOSTAJE W RODZINIE. Earl Clark chyba lepiej czuł się w Orlando, Meeks narzucał się na całe życie. Morris marniaczył, ale te ważne trójki, podczas ucieczki musiał trafiać... Jordan Hill zawsze swoje zrobi w ofensywie, na atakowanej desce. Ebanks nie kosił tak jak w poprzednim meczu, a tej nocy zagrał nawet ROBERT SACRE. To jest przegość! Widoczne tańce hulanki swawole z każdej kamery! Wielkie propsy! 

Gwizdki oczywiście dla Lakersów. Kobe tam wykłucał się o wszystko i dostawał co chciał. W drugą stronę jednak nic takiego nie powędrowało, ale wiadomo, był David na hali, to Kobe był nietykalny. 

Czas na weekend w Lublinie, na Igrzyskach Lat Pierwszych, więc ciężko będzie coś naskrobać o Memphis i Heat na bieżąco... Do nadrobienia ;)


I coś do posłuchania:




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz