piątek, 30 listopada 2012

Game 14 vs. Utah Jazz



To był bardzo ciężki, przez swoją toporność, mecz do oglądania i jak ktoś to wątpliwe widowisko przegapił niech nie żałuje. Nie warto.

Argumentacja jest prosta. Po pierwsze sędziowie gwizdali każdy kontakt. Tylko osobistych to dawno nie widziałem, strasznie przeciągały grę... No i pozwalały Utah odskoczyć. Utah, dla których nie zagrał Mo Williams. To już szczyt. Do tego zastępujący go rozgrywający rozegrali świetne zawody. Nie imali się rzutów. Szok! Tinsley przez 31 minut rzucił za 3 i to z daleka. Watson przez 17 minut nie oddał rzutu. Coś niesamowitego. Bardzo liczyłem na to, że Roberts i Vasquez pograją sobie na staruszkach z Jazz, ale niestety sami nie mogli nic zrobić.

Nie wiem czemu Hornets po meczu z Clippersami tak się podpalili tymi trójkami... Tym razem tylko 5/21, ale próbowali non stop, bo co, ma wpadać przecie. Większość niedoloty... Do tego początek 2 kwarty to była jawna kpina i kompromitacja. Dopiero na 5 minut przed końcem Hornets zdobyli pierwsze punkty! Matko, co to była za miazga dla oczu. Jeszcze to wszystko odbywało się przeciwko drugiemu garniturowi Mormonasów. A kto na ratunek mógł przyjść? Tylko Robin Lopez i to zdobył punkty z osobistego. Brrr... dobrze, że się potem jako tako odblokowali i do połowy już porzucali normalnie.

Utah poza osobistymi wygrała jeszcze pod koszem. Choć na starcie to Hornets wszystko walili pod kosz, ale z czasem obudził się Big Al i skończyło się wyrównane granie... niestety. I tym sposobem Jazz wyrównali serię w sezonie. 1-1.

PRZEJŚCIE

AMINU - Jak nie łapie alleyów, to nie może rozegrać dobrego spotkania. Autentycznie nie mam pojęcia kiedy stracił te 6 piłek, ale coś było na rzeczy, skoro później grał za niego Miller. 
ANDERSON - Tu Monciaka nie rozumiem, czemu trzymał go aż tak długo na parkiecie... Ewidentnie to jeden z tych meczów, kiedy nic nie idzie. I jemu nie szło. Niby trzymał wysokich Jazz od kosza, ale i tak nie przynosiło to zamierzonych efektów. 
LOPEZ - Dostawał te podanka na czysty kosz, trafiał je, ale NIC na Big Alu nie potrafił wybronić. Przecież musiał wiedzieć, że Jefferson potrafi odpalić z mid-range i robi to dość często. Bez odzewu ze strony Robina...
MASON - Zadziwiające. Jedyny zawodnik który był na plusie. WOW. To wciąż ten sam, słaby SG z pierwszego składu Hornets... 
VASQUEZ - Jedyny na placu boju. Szkoda, że asysty nabija tylko do przerwy między połowami. W innym przypadku szybko by przeskoczył Stocktona :D. Rzuca pewnie, asystuje pięknie, coś tam zbierze. Ubolewam nad tym, że słabo przechwytuje... Wszakże jest tylko jeden MAN OF STEAL!
SMITH - Mierny start, do tego stopnia, że kiedy był kompletnie czysty, to nie rzucał, tylko oddał piłkę. Mimo tych cegieł i tragicznych strat (wszyscy kleju zapomnieli, bo piła uciekała) zebrał aż 9 piłek, co w jego przypadku jest świętością. 
RIVERS - Pierwsze punkty zdobył i pomyślałem, że chyba coś drgnęło u niego. Potem zatracił tą zaciekłość i nie trafił trzech kolejnych trójek. Miernie  w ostateczności. 
MILLER - Częściej zagrywki pod Millera! Przecież to naturalny talent do rzutów trzypunktowych! No i jedyny blok z całego Nowego Orleanu. 
ROBERTS - Nie było Vasqueza, to sam zabierał się na ciągnięcie wyniku. Jakoś to wyglądało, no ale on rozgrywającym w tej lidze nie będzie. Teraz, gdy jest na boisku po prostu nie ma do kogo podać piłki. Wszystko robi sam. 
THOMAS - Byłoby fajnie, przyzwoita akcja and1, ale Favors zablokował go jak juniora. 

Marvin rozegrał solidne zawody, trafił dwie trójki z rzędu, zabił Lopeza tym wsadem, który jest w topce, a w zamian Lopez zabił Marvina. Co to był za straszny widok, jak wyrżnął głową w parkiet. Mogło być baaaaaardzo nie dobrze, a to dlatego, że Marvin nie uczęszcza ze mną na AWF na judo i nie umie amortyzować głowy przy upadkach. Makabra... Oby wrócił szybko. Millfap na początku poceglił, ale dostawał się na linię, więc Corbin go trzymał. Big Al na miękko ogrywał każdego wysokiego Hornetsów. Foye na szczęście marnił. Tinsley i Watson to wiadomo 0/1. Hayward uratował Jazz od porażki w końcówce, bo rozegrał całkiem koncertową 4 kwartę. Za marniaka Foye'a oczywiście. A na początku myślałem, że pomoże...Favors to bestia z ławki i drugi najlepszy rezerwowy rebounder. Ta czapeczka na Thomasie pierwsza klasa. Kanter niestety nie radzi sobie z rywalizacją w drużynie i gra mało. No i Carroll grał, zamiast Burksa kochanego ;(. 

O gwizdaniu było, masakryczna częstotliwość. Dobrze, że przy każdym gwizdku komentator nie krzyczał BINGO, bo chyba bym długo nie wytrzymał. No i przy wypierniczeniu głową przez Williamsa zatrzymali grę na kontrze 3 na 1 Hornetsów... Dawno nie widziana decyzja, ale prawidłowa. Jak ktoś prawie umiera, to trzeba przerwać grę NATYCHMIAST!

Przerwa w grze, aż do grudnia, a potem znów Oklahoma... Cienszkie to fszystko pszet Ornetami...


I coś do posłuchania:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz