niedziela, 23 grudnia 2012

Game 26 vs. San Antonio Spurs




Wciąż to samo. Gra na niezłym, przyzwoitym poziomie, trzymanie się długo w grze, walka po całości, a wynik jest wciąż NIEZMIENNY... Już o Ornetach mówi się Bobcats Zachodu. W sumie, to niemało tych analogii między tymi drużynami. Już niedługo... Do tego beka wszechobecna jest od wszystkich komentatorów. Pelikany czy inne stwory. SZYDERA NA CAŁEGO!

Sam początek meczu tragiczny z obu stron, te pierwsze cztery minuty to były, tak jak powiedzieli komentatorzy, rodem z D-Leauge, albo i nawet Z-Leauge. Strata goniła stratę, głupie rzuty, decyzje i błędy. Potem San Antonio jakoś budowało przewagę, mozolnie bo mozolnie, ale Hornets dwukrotnie w meczu zaliczyli run 12-0! Rzeczy nieprawdopodobne, ale jak widać, bez większego skutku...

I już jak dochodzili, to znów brakowało kropki nad i. To jest już strasznie irytujące. Tu ładna pogoń, a potem taka długa sekwencja bez punktów z dwóch stron i zamiast odrobić, z czasem tylko tracą coraz więcej...

PRZEJŚCIE

THOMAS - Teraz tylko dopełnił formalności zaczynając w S5. Nie miał arcytrudnego matchupu, ale jakoś w tym spotkaniu zupełnie się nie odnalazł.
DAVIS - Kolejne double double do kolekcji, ale Timmy szkolił go, że aż miło (poza jednym blokiem Mewy Kochanej, ale właśnie przez to zaczął grać jak z nut i dał LEKCJE). Ostatecznie też jedyny zawodnik, do którego nie można mieć pretensji. 
LOPEZ - Napier*alał tam z bodiczków kogo mógł pod tymi koszami, a ofensywnie od jakiegoś czasu wygląda nawet przyzwoicie. Musiałem to napisać...
VASQUEZ - Parker gubił go w obronie głową, ale Vasquez dawał radę siłowo. To jest na pewno duży plus, że potrafi wykorzystać przewagę wzrostu i siły nad innymi PG tej ligi. Szkoda tylko, że nie dostawał żadnych gwizdków i, że nie dorzucił więcej asyst, a zaliczył tylko 4. 
RIVERS - Monty szybko go zdjął, bo liczył na Masona, a Rivers dalej rzucał ten swój jeden jedyny floater. Niestety SG to wciąż towar deficytowy, bo Gordon wraca dopiero pod koniec. Czy zbawi? Nie sądzę, ale dorzuci na pewno więcej punkcików. 
MASON - Tak zaczął, że pomyślałem, że w końcu się zepnie i zacznie coś grać. W końcu przeciw byłej drużynie, gdzie odgrywał sporą rolę. I w sumie zagrał mecz sezonu, ale swojego. 10 punktów z ławki to przyzwoicie, ale mógłby grać to częściej. 
McGUIRE - Czy ten dziesięciodniowy kontrakt już minął? Został przedłużony? McGuire NIE jest potrzebny...
ANDERSON - Miał swoją chwilę, gdy bronił na nim Bonner. To był taki prezent gwiazdkowy od Popa. Potem jednak zmieniono krycie i Anderson nijak nie mógł się odnaleźć. No i podczas pogoni jak mu raz piłka z rąk wypadła to mało... Co za tłuk, żeby po osobistym jej nie utrzymać w grze... Może chciał catch and shoot zrobić spod własnego kosza?
ROBERTS - Śmiało grał przeciw kolegom z Europy. Tak śmiało i tak pewnie, że Monty nie trzymał go dłużej w 4q na parkiecie, co było chyba strzałem w kolano i decyzją zupełnie bez sensu. Albo bał się zwycięstwa... Może sprzedał ligę dla Raptors?
MILLER - Już takie jaranie mnie dopadło na początku sezonu, że to jest Reggie Miller z Luizjany. A tu dupsko, przestał trafiać trójki. I przez to Monty dał mu burę i gra tak krótko...
HENRY - No muszę powiedzieć, że te jego czwarte kwarty zaskakują. Już miałem rękę w gaciach, ale nie dopełnił formalności przy jednym and1. I sytuacja taka sama jak z Niemcem. Gra super partię i tak koniec końców trafia do boksu...

Greenowi na szczęście nie siadła trójka. Duncan czarował pompkami i leciał często z góry ucząc wszystkich. Mistrz Splinter tak jak Duncan pięknie dzielił się piłeczką (tak jak zresztą cali Sprusy - 29 asyst przy 39 celnych rzutach), a obaj zaliczyli fajne all-around mecze. Neal na szczęście marnie i szybko odciążył go Manu Dzień dobry, który przede wszystkim pięknie wynajdował kolegów bez krycia. Parker po prostu wjeżdżał pod kosz, a nikt nie mógł sobie z nim poradzić. Zresztą to normalka akurat w meczach Spurs z Hornets. Leonard wrócił do kontuzji i chyba mu zamontowali jakiś magnes do piłek, bo ten jeden przechwyt w końcówce na Vasquezie to zjawisko paranormalne. De Colo co raz oszukał Masona to nie mam pytań. Jak rasowy Ginobili. Bonner jak pisałem wyżej, nie nadążał za Andersonem. Grubasek Diaw był widoczny i nabijał koleżkom asysty, a Jackson jakby przeszedł obok meczu. 

Czas na czwarty mecz w przeciągu pięciu dni. Ohydne tempo, przypominające zeszły, skrócony sezon. Indianie z rezerwatu Pacers. David West znów zawita do domu. Oby tylko Green nie sposterował jakiegoś gagatka z NO. 


No i słowo o gwieździe. Goose Ayon zaliczył double double w meczu z Raprots. Niestety Orlando przegrało pojedynek po końcówce, ale Gustavo w pełni wykorzystał absencje Uno Uno Davisa. Oby tak dalej!


I coś do posłuchania:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz