piątek, 27 grudnia 2013

ZASPA KOM

Póki co swoje talenty przeniosłem na stronę www.zaspany.com :) to rozwiązanie na ten sezon (i na następne, ale...), wierzę, że wrócę tu już od początku nowego sezonu. W KOŃCU HORNETS WRACAJĄ !!!

niedziela, 21 kwietnia 2013

Playoffy - dzień 1



No to zaczęliśmy playoffy! Jak wszyscy zauważyli bez udziału Hornetsów, a raczej w tej chwili trzeba napisać, że bez udziału Pelikanów. Wszystko stało się faktem, ale na moje ogólne słowo do tej całej sytuacji trzeba będzie chyba jeszcze poczekać.

Wypada chyba jednak zostać przy NBA, nie być widzem zaściankowym i emocjonować się dalej meczami o Mistrzostwo Świata. Tak się wszystko ładnie potoczyło, że wczoraj mecze zaczęły się dość wcześnie i udało mi się coś tam zobaczyć.

New York Knicks - Boston Celtics 1-0

W tej serii spora większość ludzi liczy na 7 spotkań. I w sumie mogłoby się tak skończyć, gdyby nie osoby Marcusa Camby'ego i Pablo Prigioniego. Problem w tym, że ani jeden ani drugi nie zagrali w meczu otwierającym serię. W meczu tym Boston postawił bardzo wysokie wymagania pozostając w meczu do samego końca. Pisałem do znajomych (paru mam!), że po początkowym 4/4 Melo z gry, było już po meczu. Kazali mi czekać. I dość szybko Boston pokazał mi, że nie ma co ich skreślać. Green grał jak z nut, zdecydowanie to on będzie kluczem dla Celtics w tej serii. Skoro Boston potrafił być w grze tak długo, mimo kiepskiej postawy KG i Pierce'a. Szczur znów musiał brać się za rozgrywanie piłki, bo Celtics bez Rondo nie mogą grać z Bradleyem na pozycji PG. Avery 'popisał' się kilkoma bezbłędnymi podaniami, ale udało mu się to wszystko tuszować skuteczną grą w ofensywie. W ogóle pierwsza połowa to był mecz bez defensywy i każdy pukał się w głowę, gdzie z taką grą Knicks chcą zagrozić Heat. W przerwie coś się wydarzyło. Gracze z Nowego Jorku wyszli jak nowo narodzeni tracąc przez kolejne kwarty tylko 25 punktów, z czego 8 w ostatniej odsłonie. To wtedy miejsce miał run, który wszystko ustalił. Celtics nie mają czego szukać w tej serii jeśli nie poprawią zbiórek na atakowanej tablicy. Wiadomo, że to najgorsza drużyna w lidze jeśli chodzi o ten aspekt, ale mówimy tu teraz o playoffach. Tutaj nawet Felton próbuje wsadzać piłę z góry! Próbował nawet Jet Terry, ale nadział się na blok i w konsekwencji przewodniczył w wielkim gównie ofensywnym ze strony ławki Celtów. To MOŻE być krótka seria, ale niczego nie przesądzam po tym jednym meczu. Cichym bohaterem meczu dla Knicks był Jason Kidd. Razem ze Smithem i Martinem dali to dla podstawowej piątki, czego nie mógł dać Terry, Lee i Crawford. I tylko szkoda największa, że B-Diddy jest kontuzjowany... 

Denver Nuggets - Golden State Warriors 1-0

Knicks z Bostonem zagrali fajny mecz, ale to dopiero po tym spotkaniu możemy mówić, że playoffy się zaczęły na całego. Wszystko rozstrzygnięte game winnerem. Ja siedziałem jak na szpilkach, bo w tych PO opowiadam się po stronie Denver. A więc korzystam z tego, że mecz ten zaczął się tak wcześnie. Niestety zagrać nie mógł Faried i liczę, że szybko wróci do pełnej formy. Bo będzie bardzo przydatny, jeśli przedłuży się absencja Davida Lee. Nikomu nie życzę kontuzji i liczę na to, że David wróci, bo bez niego GSW tracą sporo pod koszem. W innym wypadku wystąpić będzie musiał (?) Biedrins, a to nie musi się dobrze skończyć. Nuggets obronili swoją fortecę, ale zawdzięczają to wszystko miernej postawie Curry'ego w głównej mierze. Gdyby trafił coś więcej, to dawno mogłoby być już po meczu. Trema trochę go zjadła i w pewnym momencie był 0/8 z gry, a punktowo Wojowników ciągnął Klay Thompson. To jednak Curry swoją trójką wyrównał stan rywalizacji na 15 sekund przed końcem, a więc trema gdzieś uciekła. Z ławki klasą samą dla siebie był Jacunio, ale choć otarł się o TD, to rzucał strasznie miernie. Landry także jakiś poza grą, ale to chyba tylko dlatego, że nie grał Pau Gasol, którego śmiało mógł zniszczyć. Denver też cieniutko jeśli chodzi o ofensywę i jeśli ktoś przed tym meczem powiedziałby, że te drużyny nie dobiją do 100 punktów, to mocno bym się zdziwił. Wszystko wyjaśnił jednak Andre Miller. Ależ to była przyjemność oglądania tego gościa w akcji. Jaranko od zawsze na zawsze. Wielka klasa i to właśnie często gracze z ławki stają się kluczowymi postaciami w playoffach. Nie mam nic na przeciwko, jeśli powtórzyłby ten mecz. 28 punktów, a obrazek na początku wpisu wszystko wyjaśnia. Szkoda, że nie z tego meczu, ale z OKC także sobie radził. Iggy trzymał się z boku, ale chyba z bólem obserwował jak piłki nie wpadały kolejno Chandlerowi, Fournierowi, czy Brewerowi. 'Kozioł' Miller był jednak na posterunku. Z ławki najbardziej pomagał mu Javale. Jak zwykle wniósł masę energii i robił różnicę pod koszem. Następne mecze niestety wracają już do 'normalnych' pór dla tych drużyn, a ja mogę mieć problemy, żeby obejrzeć wszystko live...

Później w nocy oglądałem jeszcze połowę spotkania Nets-Bulls, ale było to spotkanie do jednego kosza. Właśnie z tego powodu połówka wystarczyła mi w zupełności. Bruki Lopez i Deron byli nie do zatrzymania i dali  Hoovie 25 punktowe prowadzenie po dwóch kwartach. Na nic zdał się solidny występ Boozera, czy pomoc z ławki Makarona i Nate'a. Jeśli Noah się nie wykuruje w 80%, to Bulls będą mieli wielkie problemy. Bo powrót Rose'a wkładam między bajki. 

LAC z kolei nie oglądałem wcale, ale ciesze się ze zwycięstwa (łatwego?). CP3 4 MVP!


sobota, 20 kwietnia 2013

Game 82 vs. Dallas Mavericks


Nastał czas na wypowiedzenie tych słów. To oficjalny koniec... 82 mecze za mną, kolejny w pełni zaliczony sezon. Kolejny sezon wielkiego niedosytu, ale na rozliczenia jeszcze przyjdzie(?) czas. Ostatni mecz sezonu rozegrany w Dallas, a więc już bez żadnego ciśnienia odniesiona kolejna porażka. Mecz był tak nudny, że udało mi się przysnąć w 4q.

Dallas chcieli (za wszelką cenę?) uniknąć ujemnego bilansu, a gracze z Nowego Orleanu im w tym nie przeszkadzali. No bo jak by wyglądało, jeśli Dallas mieliby ujemny bilans? Czegoś takiego nie było bodajże od 13 lat. A do tego Mavericks coś tam jeszcze narobili szumu, że z gównianego bilansu wyszli nawet tak wysoko. Także w meczu 'o nic' górą przeciwnicy.

Vasquez dobrze wszystko przemyślał, bo nie chciał spaść tym meczem poniżej 9 asyst na mecz. Więc znów odezwała się 'kontuzja' kostki i nie musiałem oglądać kolejnego marnego meczu z jego strony. Co ciekawe, na początku w wyjściowej piątce widniał Anthony Davis, a ja miałem nadzieję. Niestety, to był ŻART. Najmarniejszy z marnych, albo po prostu zwykła pomyłka. Tak czy siak, w s5 zagrał Andy...

I w porównaniu do poprzedniego meczu nie było aż tak ohydnej różnicy, a Hornets w 4q zeszli nawet do 6 punktów straty. Odechciało im się. Głowami byli już na wakacjach, a ja się im nie dziwie, choć wypadałoby te stroje uhonorować w jakiś sposób, a tak pozostał mały niesmak z tak słabego bilansu. 27-55. DRAFT! Ale mnie to już zbytnio nie interesuje, choć póki będą grały tam znajome mordki, zawsze będzie fajnie na nich spojrzeć od czasu do czasu.

I w trakcie meczu, miast grać i komentować to Fox Sports zaczęli nawijać o szansach draftu... AMATORKA.

PRZEJŚCIE

AMINU - Dziękuję mu za tą końcówkę sezonu i po cichu liczyłem, że uda mu się dobić do 20/20 w tym meczu. Dwadzieścia zbiórek! CZAICIE? Zebrał chyba każdą piłkę, jaka była w jego zasięgu i szkoda, że grał tak krótko, bo mógł się żachnąć na 50 reboundsów. W zbiórkach właśnie Hornets wygrali aż o 21, ale niestety nie miało to żadnego przełożenia na wynik. Ale Aminu robił to z taką łatwością, że głowa mała. W 7 minut miał ich 11, ale potem powoli wyhamowywał. Do tego był najlepszym punktującym w drużynie i do 20 punktów zabrakło 4 oczek. Atakował kosz, rzucał z mid-range. Do pełni szczęścia brakowało trójki. Poprzedni rekord w ilości zbiórek w kwarcie należał do Rambisa i wynosił 13. KLASA AMINU! Dallas po połowie 15 zbiórek, Aminu 17! Ale za to w stratach było 12-0 dla Hornets LOL! 
ANDERSON - 4/13 z gry to takie małe podsumowanie sezonu przez Andersona. Tribute dla niego samego. Zadziwiające 6 zbiórek w ofensywie, ale gdy blokowali już Lopeza i Aminu, to ktoś musiał. W ogóle, Hornets zebrali 25 piłek na atakowanej tablicy! 
LOPEZ - Co tu dużo mówić. Zagrał w 82 kolejnym meczu. Tytan. On też obudził się dopiero w końcówce sezonu, jeśli chodzi o zbiórki. Bo double double u Robina to niezwykła rzadkość, a 14-13 w tym meczu pozytywnie nastraja w przyszłość. Mógł mieć tego dużo więcej, ale Brand potem ogarnął jak nie dawać zbierać mu w ofensywie. Poczuł też, że już koniec sezonu i rzucił piłkę prawie za 3. 
GORDON - Ścigał się z Andersonem i gdyby nie to, że narzucał trochę osobistych to byłaby kolejna kompromitacja z jego strony. A tak dociułał do 16 punktów, czyli swoją średnią wyrobił. 4/17 z gry, ciekawe czy to jego ostatni mecz w tym stroju. Tzn. w tej drużynie ma się rozumieć. Dziwne było też, że z 4 czy 5 razy bronił na Nowitzkim. To nie mogło być tyle pomyłek... 
ROBERTS - Gordon ścigał się z Andersonem, a z Gordonem ścigał się Roberts. Trzej panowie, których skuteczność przegrała ten mecz. Niemiec 5/17 (dlatego tak mało asyst, każdy grał pod siebie, a Roberts na otarcie łez wrzucił 3+1!), ale i tak się go nie czepiam. Dołożone 6 asyst i jedyne co mógł jeszcze zrobić, to lepiej chronić piłkę. 
AMUNDSON - Hahaha, doprosiłem się na koniec sezonu, żeby Amundson wreszcie zagrał jakieś przyzwoite minuty. Monty zamknął mi tym mordę, bo dał mu 22 minuty. Szkoda, że Lou to gówno z osobistych, bo to akurat gracz na 6 i 6 z ławki i to właśnie zrobił. 
HENRY - ... Gra bez pomyślunku. Ale nadal rzuca więcej osobistych niż ktokolwiek w tej drużynie ostatnimi czasy. 
HARRIS - Wszedł rozgrywać. I tak się skompromitował dwoma stratami, że głowa mała. W dwie minuty całe Dallas tak na nim siadło, że ten poszedł do boksu. Trochę chłopa szkoda, bo za gówno szybko zszedł, ale on na NBA się nie nadaje. 
MILLER - W 7 minut najlepszy +/- drużyny. W 7 minut, przy 20 Henry'ego. Któregoś w przyszłym sezonie pewnie nie będzie. I DON'T CARE. 
MASON - Wreszcie udało mu się coś trafić, bo w ostatnich meczach było z tym słabo, żeby nie powiedzieć źle. 

Zakochałem się w grze Mariona ostatnimi czasy. Szkoda, że tak późno. Cuda panie, cuda wianki to co ten gość robi z piłką. Kocham te jego haki, kocham wszystko! MATRIX! Schodząc dostał owacje na stojąco! Ode mnie nie, bo spałem wtedy LOL! Nowitzki spokojnie, nie forsował nic, żeby nie zrobić głupoty na koniec sezonu. Kaman króciutko i na szczęście nie zjadł Lopeza. OJ Mayo znów poza meczem kompletnie. Mike James klasa, ciekawe który ze starych rozgrywających zagra w przyszłym roku w Mavs. Na to nie chce się zgodzić Collison, któremu nie będzie odpowiadał rola zmiennika, chyba, że będzie grał za CP3. Zdenerwowany Darren rzucił 25 punktów na luzie, karcąc byłego kolegę (tylko Jason Smith z prawdziwych!). Vince też jakoś z boku się trzymał. Nie rzucał już za 3 jak natchniony wiedząc, że nie dogoni Stepha Curry'ego LOL. Wright też spokojnie, już bez tego obsługiwania od koleżków stracił swój błysk. Jae największa klasa, w defensywie co ten gość wyprawiał, to główka mała. Bronić wyższych, niższych, w takim meczu nurkować po piłkę. NAJSYS. Morrow i Żołnierz krótko, a Brand klasycznie ciałem zastawiał Lopeza przydając się w sumie tylko w tym aspekcie.

I to by było na tyle drodzy czytelnicy, dzięki za ten cały sezon i trzymajcie kciuki, aby wena naszła i żebym napisał jakieś podsumowanko sezonu!


I coś do posłuchania: 

czwartek, 18 kwietnia 2013

Game 81 vs. Dallas Mavericks



Jedni za wszelką cenę chcieli zgolić brody. Drudzy mieli totalnie w dupie to, że na takim parkiecie już nie zagrają i stwierdzili, że nie trzeba spinać się na ten mecz, aby pokazać się kibicom ten ostatni raz z dobrej strony. Nie było w tym meczu dobrej strony. Grała tylko jedna drużyna, a szkoda... Szkoda z drugiej strony też, bo Dallas nic to zwycięstwo nie dało w kontekście awansu do PO. Są w dupie, bo w tym sezonie nie zagrają. Ale chociaż się ogolili!

62 punkty Dallas w dwie pierwsze kwarty pokazują, kto tak na prawdę miał ten mecz pod kontrolą już od samego początku. Hornets wtedy nawet nie dygnęli. Zrobili to dopiero po przerwie, kiedy powoli zaczęli schodzić z paskudnego wyniku do przegrywania jednocyfrowego. Niestety, nie poszli za ciosem i przegrali ten mecz z kretesem, bo prawie 20 punktami. Nie ma co do niego wracać. Mi jest tylko szkoda, że odstawili tak totalny ryż na koniec sezonu. Nie podziękowali fanom za nic, a także nie podziękowali mi, za to, że oglądałem każdy mecz...

PRZEJŚCIE

AMINU - Znów potrafi cały mecz skraść jedną akcją, gdzie pakuje z góry nad Carterem uprzednio zabierając mu piłkę. Dawał radę pod koszem nawet. 
ANDERSON 
- Andy wreszcie wyglądał jako tako, jeśli tak można nazwać mecz w którym jest 8/20 z gry. No, ale na pewno dużo lepiej wygląda, gdy Dallas akurat mają wysrane w obronę i zostawiają mu trochę miejsca. I gdyby nie walczył z materią, to miałby jeszcze więcej niż 12 zbiórek... 
LOPEZ 
- Na początku nie radził sobie z Kamanem i szybko poszedł do boksu. Potem odwdzięczył się wsadem na nim i tym sposobem wyrównali rachunki. REMIS. 
GORDON 
- No niestety, czwarty mecz z rzędu z punktami powyżej 20 to nie jest zadanie dla Gordona. W ogóle jakoś na początku meczu nie pchał się do rzucania, był bardzo mało widoczny, chyba że za widoczność uznamy karygodne straty... Trzy z rzędu... Po przerwie sam zaczął kreować sobie rzuty trzymając piłki całe akcje i wychodziło to z różnym skutkiem. 
VASQUEZ 
- Już myślałem, że odpuści sobie do końca sezonu. I w sumie mógłby to zrobić, a tak po prostu zalicza bardzo słaby finisz, nie ma o czym gadać, poniżej swojego poziomu MIP. 
AMUNDSON 
- Jedyny rezerwowy wysoki, w meczu gdzie grano trzeba wysokimi i dostaje 15 minut. Jest strasznie surowy w wykończeniu akcji pod koszem, ale na bank wniósłby więcej energii niż Robin i Andy razem wzięci. No może niż sam Anderson. 
ROBERTS 
- Znów z ławki stuka lepsze cyferki od Vasqueza. Beka z tego, że pominęli go w Rookie Ladder. Beka przeokrutna, bo Roberts zalicza świetną końcówkę. 13 punktów i 6 asyst? KLASA!
HENRY 
- Jestem pod wrażeniem łatwości, z jaką Henry dostaje się na linie osobistych. W każdym meczu jest pewne, że Xavier tam się właśnie dostanie. I udało mu się trafić aż 8/10 stamtąd. Szkoda, że z gry był 0/6... I raz popisał się akcją, gdzie Hornets mieli 15 sekund do końca kwarty, a akcje zrobił w sekundzie 11... Mistrz kalkulacji! 
MASON 
- Tutaj bez komentarza, Roger nie powinien wstawać z ławki. 
MILLER
- Co mu siedzi w głowie, jak widzi, że Henry dostaje jego minuty i pożytkuje je w tak gówniany sposób... Jedyny gracz, który był na plusie, bo zagrał w samej końcówce, ale było z niego więcej pożytku, niż z tej Cegły... 

Marion WUT MATRIX NA KOZAKU. Jak ja kocham to jego kreowanie pozycji, te haki trafiane na wysokim procencie. Marion robił wszystko i po której stronie parkietu się nie znalazł, to robił różnicę. Nowitzki uzyskał w tym meczu swoje 25 tys. punkty w karierze. Każdy obchodzi jubileusze w meczach z Hornets. Ta radość Niemca po trafionym rzucie była piękna. KLASA. Tak jak klasowo zagrał Kaman, w swoim stylu, grając trochę z boku. Mayo jakiś taki zagubiony, pod grą. Mike James zaimponował paroma wjazdami. Wright łapał częstotliwość na te uszy i był świetnie obsługiwany przez partnerów pod koszem. Vince największym zagrożeniem był zza łuku. Coraz mniej dynamiki, ale coraz ładniej rzuca. Collison pokreował sobie sam akcje. Crowder szybko został oddelegowany do gry w defensywie, będąc tylko łącznikiem. Bernard James, Morrow i AKOGNON (KLASA NAZWISKO) zagrali, gdy było już po ptakach. Ten ostatni debiutował w NBA. 

To był ostatni mecz w historii na tym parkiecie, teraz czas na ostatni mecz w historii w ogóle... Łezka się zakręci pewnie, no ale trzeba iść do przodu i krzyczeć TYLKO HORNETS!!!


I coś do posłuchania: 

wtorek, 16 kwietnia 2013

Game 80 vs. Los Angeles Clippers



No i pękła ósemka z przodu. Teraz to już tylko z górki hehehe. To był przedostatni mecz w domu drużyny z Nowego Orleanu w historii i powrót z długiego, zachodniego wyjazdu. Nie dość, że Hornets wrócili na tarczy, to jeszcze w tym meczu się nie popisali pomagając LAC w zajęciu jednego z wyższych miejsc w konferencji.

No, ale znów zagrali przeciwko nim dobry mecz. I to bez Davisa, Vasqueza (symulka po gównie z Kings?), Riversa, Smitha, Barona Davisa i Muggsy'ego. Da się grać bez nich o dziwo. Da się grać, a do tego prowadzić grę z tak silnym przeciwnikiem, choć początek tego nie zapowiadał, bo Monty wziął najszybszy czas w tym sezonie, już po minucie. Na szczęście pomogło. Szkoda, że jak przyszło co do czego, to jak zwykle odstawili ryż. Nie ma to jak w ostatniej kwarcie stracić prawie 40 punktów. Szczególnie po tak dobrych defensywnie poprzednich odsłonach (nie mówię o meczu z Kings LOL). Ale czego ja się mogłem spodziewać? Co ja w ogóle od nich wymagałem, jak w ogóle śmiałem? Przecież oni nie pożegnają się w wielkim stylu z tymi strojami i parkietem... Nie da rady, jeśli w S5 gra Anderson...

Meczu się nie wygra, jeśli rzuca się 53% z linii rzutów osobistych. A jeśli się nie rzuca przeciw tak mocnym drużynom, to NIE MA MOWY o zwycięstwie. Gdzie oni myśleli że zdobędą punkty? Skoro sędziowie pomylili ich z Lakersami i dawali gwizdki, to należało to wykorzystać... A tak marne 17/32... 15 osobistych spudłowanych, a przegrana 3 punktami...

PRZEJŚCIE

AMINU - Aminu jak zwykle przeciwko byłym ziomkom więcej niż przyzwoicie. Ostatnio ze zbiórkami była u niego posucha, a w tym meczu wrócił na właściwe tory. 
ANDERSON - Kwiecień miesiącem Andersona. [*] dla jego skuteczności rzutowej. No chyba nie ma w NBA zawodnika, który gra większą kupę w kwietniu, a do tego ma tak dużo minut. To jest po prostu nielogiczne, a Mewa Kochana sprawiła niefajny prezent, że teraz Andy te minuty ma. Tym razem 6/18 i ZA NIC nie mógł znaleźć drogi do kosza... Cud, że te dobitki wpadały... O defensywie nie ma co wspominać. Wystarczy zobaczyć sam początek meczu i dwa wsady Griffina...
LOPEZ - Lopez dominator. Początek meczu należał do niego, bo nie pozwolił LAC odskoczyć na zbyt dużą ilość punktów. Do tego, jeśli Robin dostarcza double double, to jest mega dobrze. A jeśli wszystko wygląda tak: 19-12, to ja jestem spokojny i dziwie się tylko, czemu on nie może się ustabilizować. 
GORDON - Gordon o tym, że trzeba zdobywać punkty przypomniał sobie dopiero na koniec sezonu. Trzeci mecz z rzędu kiedy zdobywa 20 punktów i więcej. Tak imponującej serii nie miał od początku sezonu. Aż zacieram rączki na mecz z Dallas. CO TO SIĘ BĘDZIE DZIAŁO JAKBY GORDO RZUCIŁ JESZCZE RAZ 20 PUNKTÓW. 
ROBERTS - Przekot. Co tu dużo mówić. W zastępstwie za Vasqueza rozegrał bardzo dobre zawody. PO PIERWSZE i najważniejsze, był blisko CP3 w każdym momencie meczu i raczej miał wpływ na jego pudła. To największy plus. Wiadomo, double double to była formalność, bo Roberts jest przekotem i prawdopodobnie zagra z Dallas. Znów wielkie zawody pewnie, a statystyki 15-11-6 powinny być u niego na porządku dziennym. A jak pośle bulleta w stylu CP3 to już w ogóle magia. 
HENRY - Odcinanie kuponów od meczu z Lakersami ciąg dalszy. Znów bez głowy, nie wiem o co mu chodzi... 
MASON - Raptem Monty Montana sobie o nim przypomniał. Ja na prawdę byłem pewien, że Roger po prostu sobie odpoczywa pod koniec sezonu, a tu niespodzianka. Po prostu Monty o nim zapomniał. Teraz dał mu 16 minut i nic dobrego z tego nie wynikło. 
AMUNDSON - Lou wreszcie zagrał swoje i pytanie czemu tak krótko przy takiej kupie Andersona. No to dla mnie nie ma w tym logiki. Zebrał wszystko co miał w zasięgu ręki, do tego przyzwoicie trafiał z gry. Niestety...
MILLER - No mi rączki już opadają i pali się pode mną grunt, bo tak chcę zobaczyć jeszcze Millera robiącego coś spektakularnego przed końcem sezonu, a tu klops, bo Monty nie daje mu minut... 
HARRIS - I kiedy myślę, że nic nie poprawi mi humoru, patrze w boxscore i widzę, że Harris zagrał tylko sekundę. Jest kozak trochę. 

Butlerowi za często dają rzucać jak chłopowi nie idzie. Griffin mimo tych 20 punktów na moje zagrał przeciętnie. Jakoś zawsze z Hornetsami przybity, jakby zablokowany. ZA DUŻO rzuca z mid-range i CP3 nie zdobędzie mistrzostwa z tak grającym Blejkiem. Jordan nie powstrzymał Lopeza, a w ofensywie nie był konieczny. Willie Green korzysta na kontuzjach innych i zdobywa te minuty, bo przy pełnym składzie niestety czeka go ławka... CP3 klasa. Stworzył fajny matchup z Robertsem, a do tego ci panowie jako jedyni nie spudłowali osobistego. Paul rzutowo z gry mierniutko, ale nadrabiał asystami więc i tak zaliczył pokaźne double double. Crawford sobie porzucał, to był jego trening strzelecki. No i na szczęście nie pogrążył Hornets w zupełności. Barnes z ławki robił te dobre rzeczy. A double double z ławki to są rzeczy bardzo dobre. Wie po której stronie miedzy być. Hollins i Odom bez szału. Bledsoe grał w crunch zamiast Butlera i wiadomo, że było to posunięcie in plus. Bo Eric potrzebuje minut i na szczęście tu coś dostał. 

Czas na ostatni mecz sezonu przed własną publicznością. Dallas na rozkładzie. Oby się udało wygrać, bo Mavericks nie muszą walczyć już o awans do PO. Chlip chlip, chyba się rozpłaczę...


I coś do posłuchania: 

niedziela, 14 kwietnia 2013

Game 79 vs. Sacramento Kings



To był konkretny pojazd, rozmiar porażki koniec końców trochę się zmniejszył, ale bez gadania, to był smutny pogrom. Nie ma sensu się spuszczać nad tym meczem, bo wiele on nie zmienił. Hornets przegrali to sprytnie, bo już pewnie nie dogonią Kings, a strasznie liczą na draft. I tak co roku. W końcu uzbierają 12 pierwszych picków. Taki jest plan.

Hornets w tym meczu nie znali takiego aspektu gry, jakim jest obrona. Po prostu jej nie było. 3 kwarty z 30 lub więcej straconymi punktami. Jedna z 26. W sumie 121 LOL. A mówimy tu o grze z Kings. Jeśli pozwoli się im na wjazdy, to będą skuteczni do bólu. Bo muszą korzystać z prezentów, raczej nie są znani ze specjalnie skomplikowanego ataku. Ale w tym meczu dla Hornets byli wirtuozami. Sposób w jaki byli mijani na prawdę mógł się podobać. Problemem było to, że mijali tyczki. Jeszcze na początku trzeciej kwarty miałem jakąś nadzieję, ale szybko mnie jej pozbawili.

No i najgorsze co może się przytrafić w takich ogórkowych meczach to kontuzje. Mewy w tym sezonie już nie zobaczę... Nie wiem co mu się do końca stało, ale wróci już jako Pelikan... Szkoda... ROTY przegrane na finiszu LOL.

PRZEJŚCIE

AMINU - Jak Aminu gra krócej od Ąłriego, to nie są to dobre wieści. Dziwne, że z taką łatwością leciał przy nim Salmons... 
DAVIS - Mewa aktywny jak zwykle ostatnimi czasy, a to pomogło mu uzyskać double double. Do tego popisywał się nienagannymi zagraniami nie mając buta. A kontuzja sprawia, ze otwierają się minuty przed Andersonem... Niestety...
LOPEZ - Grał dość mądrze, często wykluczając z gry Cousinsa. Rzutowo bardzo przyzwoicie, a szkoda, że popełnił tak dużo strat. Na zdjęciu UP w przyjacielskim objęciu z którymś z przeciwników. 
GORDON - Nie sądziłem, że doczekam tych czasów. Ale Eric Gordon, drodzy państwo, zagrał w meczu b2b w tym sezonie. DZIEŃ PO DNIU. Wielkie wow, bo szykowałem się na dłuższy występ Millera. Nie wiem gdzie w tym sens i gdzie logika, żeby dawać mu grać ten mecz na sam koniec sezonu. Na przykładzie Davisa uważam, że to czysty debilizm. Gordon wybronił się grą, to wiadomo, bo drugi raz z rzędu zdobył +20 punktów (nawet był wsad, w B2B LOL), ale myślę PO CO. 
VASQUEZ - W tym meczu rozmienił się na drobne. Mijany jak tyczka przez Thomasa, który był dla niego w tym meczu piorunem. Nie pamiętam, kiedy zagrał coś tak słabego... 4-2 (po połowie był 2-1, czyli równo gra chociaż LOL) to może grać, ale z zamkniętymi oczami... Nic dziwnego, że Monty wolał posadzić go na ławce, choć i tak grał nim za długo. 
ANDERSON - Ten to w tym miesiącu przechodzi samego siebie, nie dość że nie trafia, to przed każdym pompuje jakby był Bryantem. Jestem załamany. Jak można rzucać na tak gównianym procencie... Do tego być blokowanym przez obręcz(!) i nie trafić na czysty kosz (!!!LOL, chyba nie mógł się zdecydować, czy wsadzić z góry, layupem czy może wrócić i rzucić za 3). Wiem, że już wiosna, że już się nie chce. Ale no do chu*a, on za to bierze poważny pieniądz. A Monty trzyma go na boisku... Układy, układziki. 
HENRY - Już olewam te jego 15 punktów, bo moim zdaniem Xavier nic szczególnego nie pokazał. Owszem, zdarzyło mu się ładnie wjechać, ale większość punktów nastukał pod koniec spotkania i zabrał minuty Millerowi. Do tego ma cały czas głowę w chmurach, że otworzył się przed nim worek z minutami. Ponownie... 
ROBERTS - Potwór z ławki. Szkoda, że taki mecz przypadł na koniec sezonu. I pewnie nie wskoczy ponownie do rookie laddera, a robi rzeczy niesamowite. Śmiem twierdzić, że końcówkę sezonu ma lepszą od Generała, który spoczął już na laurach. Rekord kariery w punktach (20, przyjemność patrzeć jak on rzuca), przyzwoite rozgrywanie (5), no i ustawiał się do zbiórek lepiej od Lopeza (6). 
MILLER - Psie minuty na koniec sezonu, zamiast dać się ograć młodziakom... Szkoda gadać. A zszedł już po pierwszym swoim rzucie. 
AMUNDSON - Energia i zaangażowanie Montanie w tym meczu nie były potrzebne. W pełni zrozumiałe 3 minuty dla Amundsona LOL. 
HARRIS - Hahaha, to je ziomek, który zawszy dostarczy sporo uśmiechu. Potrafi mnie rozbawić w 4 minuty. Nie dość, że zagrał gówno i szybko stracił piłkę, to jeszcze oddając ostatni rzut w ogóle nie ogarnął, że ktoś się za nim czai do bloku i dostał taką czapę, że szok :D.

Salmons zagrał taki mecz, którego w życiu bym się nie spodziewał. Na pewno nie po nim. Łatwość z jaką mijał przeciwników, umiejętność kreowania sobie pozycji. Thompson zawsze jak oglądam mecze Kings, to wznosi się na jakiś wyższy poziom. Rzutowo bardzo przyzwoicie, prawie się nie mylił. Cousins ponownie nie mógł dominować przez problemy z faulami. Musi się ogarnąć. Reke niby cichutko, ale jak mógł to wjechał propsowany. Szkoda, że tak rzadko. Thomas w pierwszej kwarcie miał dwa takie zwody, że kopara mogła opaść. Klasa. Reszta nie tak dobrze, ale nadrabiali za niego. Thornton na największym luzie punktował. Miał piłkę to nie bał się, tylko wyskakiwał do góry i zdobywał punkty. Proste. Hayes jak zwykle mądrością ogrywał wysokich Hornets. Douglas zawsze był tam gdzie być powinien, jeśli chodzi o obronę. Outlaw pozytywnie zaskoczył i potrzebuje więcej takich meczy, żeby wskoczyć na spokojnie do rotacji. Aldrich nie pokazał nic ciekawego i cud, że jest w Kings, a nie w Hornets... Fredette wszedł, jak już wszystko było jasne. No i mógł sobie porzucać.

Czas na mecz z LAC, już o pietruszkę, więc bez Davisa i Vasqueza... Ale LAC wciąż walczą o jakieś tam miejsce przed PO. Niech walczą.


I coś do posłuchania: 

sobota, 13 kwietnia 2013

Game 78 vs. Los Angeles Lakers



No i stało się, że Hornets zostali zesweepowani także przez Lakersów w tym sezonie. Jak i w poprzednim. Jak i jeszcze wcześniej... To była, jak dobrze liczę, 10 porażka z rzędu przeciwko tym sprzedawczykom. Ale była to porażka po wielkiej walce i Hornets mogli schodzić z parkietu jako tako z podniesioną głową. Bo pewnych rzeczy się nie przeskoczy...

Gracze z Luizjany byli w meczu prze 48 minut. Lakers nie mieli ani chwili wytchnienia (no może poza końcówką 4q). I tym większy żal, że nie udało się pomóc Utah w ostatecznym wyeliminowaniu Kalifornijczyków. A tak to piłka wciąż w grze, Lakers muszą, Utah mogą. Hornets starają się w to nie mieszać.

Gwizdki w sumie nie pasowały mi tylko w pierwszej kwarcie. Wtedy Lejki dzięki nim w sumie trzymały się w grze i trzymały nawet nieźle. Potem to było po prostu dobre spotkanie. Morda Kobasa i tak była wszechobecna, ale jakoś udało mi się ścierpieć te katusze. Najprzyjemniejszym momentem meczu dla mnie był run na koniec 2 kwarty, który dał mi odrobinę nadziei. Był moim promyczkiem. 14-0 w ciągu 5 minut, a Lakersi nie bardzo wiedzieli co się dzieje. Trzecia na ogólnym styku, czwarta delikatny odjazd i wstyd przed mormonami...

PRZEJŚCIE

AMINU - Krótko i przyzwoicie. Znów zaskakuje WYSOKIM rzutem, który przelatuje gdzieś przy dachu i trafia bez dotknięcia obręczy. 
DAVIS - Mewa kontrolował pomalowane jeśli chodziło o zbiórki. Co nie leciało w jego pobliżu, to było przechwycone w trymiga. 
LOPEZ - Chociaż udało mu się zablokować tego marniaka Gasola 2 razy w jednej akcji, by przy 3 próbie go 'sfaulować'. Chociaż tyle. W sumie jedyny pozytyw jego gry, bo defensywy na DH to zaliczyć mu nie mogę... 
GORDON - Agresywnie w defensywie, stąd te 6 fauli, gdzie część była niestety z kapelutka. Jechał na kosz, kilka razy trafił ekwilibrystycznie, za co zebrał propsy. No i dostawał się na linie osobistych trzymając Hornets w grze. 
VASQUEZ - Mógł chyba zagrać zdecydowanie lepiej. Szczególnie częściej lecieć na kosz, gdy bronił go Zombie Blake. A tak to co trafił, to było spektakularne. Udawało mu się omijać bloków Howarda cały czas udowadniając swoje wysokie IQ koszykarskie. Skromne double double, ale po posusze ładnie wygląda. 
MILLER - Miller krótko, bo zawsze przeciwko Los Angeles ma kłopoty. Może trema go zjada, albo coś innego. Głową był gdzie indziej, poza boiskiem. Starał się też być blisko Kobasa, ale jest to zadanie ciężkie. 
ANDERSON - Andy długo na boisku, kombinował kombinował jak koń pod górę jak by tu rozruszać granie w ofensywie, ale niestety to mu się nie udało. Niepotrzebnie chciał lecieć na kosz. W defensywie też nie jest od wymyślania prochu, także średni mecz... 
AMUNDSON - Czemu tak krótko? Można go było dłużej testować na Howardzie. Albo na jakimś innym wysokim. Wszedł, walczył o każdą piłkę, pozbierał co mógł, a i tak grał najkrócej z wysokich.
ROBERTS - Coraz częściej przyczynia się do tego, że w końcówkach jest gra small ballem. Czuje się już lepiej na boisku, jak nie ma problemów z bronieniem, to w ogóle jest wybornie. No i on teraz ma monopol na alleye do Mewy Kochanej. 
HENRY - Ulalalalala, ależ dobry mecz od Ąłriego. Gdyby grał tak codziennie, to nie bałbym się o jego minuty. Przyzwoicie w defensywie, choć przy Kobasie zawsze jest ciężko. Stąd te 5 fauli. W ofensywie ładnie się poruszał, raz po penetracji poleciał z góry, więc wielkie propsy i oby tak częściej. 

Clark dostał odpowiedzialne zadanie, bo musiał bronić Gordona i zaczął na SF, więc pierwsza piątka LAL posiadała imponujące waruny. A ten skrzętnie to wykorzystał i wymuszał na nim faul za faulem. W konsekwencji bardzo szybko musiał pojawić się MWP, wracający po operacji i to powracający w wielkim stylu. Ile to minęło? 12, 13 dni? Ładnie. Oczywiście obaj bez szału, ale że Metta zagrał to już klasa. Gasol kompletnie nie radził sobie na początku w pomalowanym, choć statystyki mówią co innego. Nie wiem skąd mu się wzięło 11 zbiórek i jestem w szoku ile by nazbierał, gdyby walczył o te piłki. W ataku leciał dobrze tylko na Mewie, bo mając na plecach Vasqueza wolał oddać piłkę na obwód. DH leciał ostro na starcie, potem przygasł. Chcieli grać wszystko przez niego, gdy bronił na nim Lopez (raz poczęstował go takim łokciem, po którym mógł być nawet flagrant...). Kobe to Kobe, gnida. Na początku dostał najpóźniejszy gwizdek jaki widziałem w tym sezonie. No po prostu Hornets biegli już z kontrą, gdy Kobe zarządził gwizdek. Potem z płaczem, że nie gwizdnęli kolejnego faulu, wracając do obrony zrobił wszystko, tylko nie zajął poprawnej pozycji by wymusić faul w ataku. Mimo wszystko oddali gwizdek i usadzili Gordona na ławce... Na szczęście te straszne rzeczy działy się tylko w 1q. Potem Kobe już jako człowiek popełniał błędy kroków, a mi było bardzo miło. Gorzej, że przejął ostatnią odsłonę... Blake jest chyba pierwszym PG w historii który ma najwięcej asyst w meczu Lakers. Zawrotne 6. Jamison solidnie z ławki, w ataku na pewno lepiej od Gasola. Meeks też o dziwo natrzepał trochę tych punktów. Chyba lubi grać przeciw Hornetom. 

Czas na mecz z Kings, raczej zupełnie nieistotny. Teraz liczy się tylko draft. 


I coś do posłuchania: 

piątek, 12 kwietnia 2013

Game 77 vs. Phoenix Suns



Wreszcie zwycięstwo dowiezione do końca! Wreszcie wyjazdowe zwycięstwo! Dowiezione w bólach, ale zawsze coś. Mogło być bardziej okazalsze, ale Hornets zbytnio rozkojarzyli się pod koniec meczu doprowadzając do nerwowej końcówki. Norma.

W tym meczu to Phoenix wcielili się w rolę starych dobrych graczy z Nowego Orleanu, którzy grali swego czasu wielką kupę po przerwie. To właśnie trzecia kwarta ustaliła losy spotkania. Przed ostatnią Hornets wypracowali sobie 12 punktów przewagi, by w 4 podwyższyć do 16 i skończyć na 3. Gdyby przegrali ten mecz to już bym chyba sobie odpuścił całą resztę... Ale wyszli z twarzą, choć to byli tylko Phoenix.

Najbardziej rozwalili mnie komentatorzy z Phoenix właśnie, dzięki którym po raz pierwszy usłyszałem o Andym Andersonie w kontekście walki o nagrodę 6th mana. Mocne słowa, ale w sumie mnie nie zdziwiły. W końcu to komentatorzy Suns, dla nich każdy wygląda jak 6th man, jak MIP (Vasquez), czy jak MVP (Gordon).

PRZEJŚCIE

AMINU - Jak ja kocham, kiedy Aminu pakuję piłkę z góry. Z taką siłą, z takim luzem, na takim wysraniu. Oby robił to jak najczęściej, a będzie wyrabiał sobie coraz lepszą reputację dunkera. I jeśli Aminu trafia daggera, to już w ogóle kosmos! 
DAVIS - Tym razem jego zbiórki nie były niezbędne do wygrania meczu. Ale przydatna była jego bardzo solidna gra w ofensywie. Do tego popisał się zmysłem odnajdywania cutterów i szkoda, że nie nabił dzięki temu większej ilości asyst. 
LOPEZ - Robin znów chciał się spiąć na swoich byłych koleżków. A wyszło marnie niestety. Tak marnie, że 3q zaczął na ławce. Miał przebłyski, ale miał też szczotę w dupie i nie mógł się wyluzować. A Phoenix wciąż nie widzi co widzi w nim Monty Montana. 
GORDON - Gordon znów przyzwoicie punktowo z powodu osobistych. Ostatnim czasy kompletnie rozregulował się mu celownik i nie bardzo widać, kiedy miałby to naprawić. 
VASQUEZ - Vasquez spokojnie, grał swoje. A nie musiał forsować. Do tego sędziowie szybko chcieli się go pozbyć dając mu jakieś z dupy faule. Ale Generał ich przechytrzył i potem grał z głową. 
ANDERSON - W sumie to przeciwko Suns właśnie Anderson zagrał najlepszy mecz w tym sezonie. No i przed tym spotkaniem też trzęśli przed nim gaciami. A nie było najmniejszego powodu ku temu. Co prawda Andy się obudził troszeczkę, dostarczając double double, ale rzutowo znów kulał. 
ROBERTS - Gdy w końcówce była potrzebna ofensywa, to zastąpił Aminu. I coraz częściej widzimy to, jak Monty gra small ballem. Ale zdaje to egzamin, jak na razie. Szkoda, że wtedy to nie Roberts rozgrywa, bo mogłoby wyjść z tego coś fajnego, a na pewno niekonwencjonalnego. Z elementem zaskoczenia. 
AMUNDSON - W tym meczu trochę zamulony, nie dał tej swojej energii z ławki. Mimo wszystko imponujące statystyki, a mogły być jeszcze lepsze, gdyby nie łapał głupich fauli. I z taką częstotliwością...
MILLER - Miller znów z kilkoma fajnymi pomysłami w trakcie meczu, ale znów jakby w cieniu. 
HENRY - Odpalił tryb czołgu (rzutowo, szczególnie jedna cegła, to aż szkoda gadać taka beka :D) i w swoich wjazdach mógł przypominać Gordona. Tak samo bezmyślnie, ale z takim samym, niezłym skutkiem. Szkoda, że Ąłri budzi się na koniec sezonu... 

Tucker starał się wyłączyć z gry Gordona, ale mu się nie udało. Morris (ten co grał hehehe) bardzo solidnie i aż dziw bierze, że przez te 36 minut był tak niewidoczny. Mogli chodzić przez niego częściej. Scola jako center to nie było najlepsze rozwiązanie (ale Gokart i JO out...), bo jak pod względem ofensywnym to klasa, tak zapomniał defensywy. Ale tym nikogo nie zaskoczę. Wes Johnson przeciętnie, a komentatorzy za wszelką cenę chcieli zaznaczyć fakt, że ten trade (Lopez-Wes-ktośtam) wyszedł im na dobre. Hehehe. Niedoczekanie. Goran Drażetka (jego asystowanie najlepiej podsumować jednym alleyem, którego wywalił w kosmos) jak zwykle musiał rzucać za dziesięciu. Ścigał się z B-Easym o to kto sypnie więcej. Goran 4/13, a B-Easy 1/11. Tak to oni nic nie wygrają. Haddadi teraz z minutami. Było jaranie jak blokował, jak zdobywał punkty. Ogólna euforia. Czemu ta irańska bestia grała tak krótko? Marshall wszedł dopiero w drugiej połowie i za to mogę być wdzięczny, bo młodziak od razu pokazał co umie. A umie sporo, tylko jakoś nie potrafi tego udowodnić i nie może przekonać do siebie trenerki. 9 punktów, szybkie 5 asyst. Let him play. 

Czas na Lejki, żeby nie wpuścić ich do PO. Ciężko (niestety...) ale lecimy!


I coś do posłuchania: 

czwartek, 11 kwietnia 2013

Game 76 vs. Utah Jazz


Ciężki mecz, po czapeczce oglądany, a wszystko tak późno przez koło z anatomii. Ale wszystko zgodnie z planem poszło i tak. Mecz przegrany, choć z przebiegu trzech kwart nic tego nie zapowiadało. No, ale z kim Utah ma wygrywać jak nie z Hornetsami i to u siebie, gdzie nie przegrali żadnego meczu z drużyną poniżej 0.500. Dlatego NO oddali mecz i chyba wcale nie jest mi smutno z tego powodu.

Pierwsza kwarta bardzo ładna, punktowo elegancko, a wszystko z powodu wielkiego gówna ofensywnego ze strony Jazz. Sporo strat jak na nich i sporo przechwytów gości z Luizjany. W drugiej role się odwróciły i to Hornets zapomnieli defensywy. A każdy rzut wykręcał się z kosza. I mimo sporego runu Jazz, Hornets schodząc do szatni przegrywali tylko dwoma punktami. Trzecia odsłona była najbardziej wyrównana i najlepsza do oglądania. Bo w czwartej Hornets rzucili ręcznik. Inaczej nie można wytłumaczyć gry Andersona przez tak długi czas.

PRZEJŚCIE

AMINU - Aminu aktywnie w ofensywie. Długie ręce pozwoliły mu na aż 4 przechwyty, wszystkie wypracowane właśnie tym machaniem łapskami. Ofensywnie zaskakująco dużo, bo oddał aż 11 rzutów. 
DAVIS - Mewa poezja ostatnimi czasy. Double double (zbiórki na leżąco, czekam teraz na blok!) na porządku dziennym, a tak solidną grę w ofensywie chce się oglądać. Oczywiście wciąż się zdarza, że silniejsi podkoszowi go przesuną, ale nad tym Mewa Kochana popracuje w okresie letnim. Już jako Pelikan (LOL). Znów miał świetne czucie gry i otworzył mecz pięknym bloczkiem. Nic, że zaraz potem został upokorzony poprzez podanie między nogami. Ale przez takie długie szczudła to chyba każdy by podał. 
LOPEZ - Robin jak zwykle miał problemy z Big Alem, bo po prostu bronił go stojąc od niego kilka metrów. A tak się nie da. W ofensywie pewny punkt i bardzo dobrze, że przebudził się z letargu. 
GORDON - Najlepszym podsumowaniem meczu było posadzenie Gordona na dupie. Nie wiem co tam się stało do końca. Czy Gordon coś przeskrobał, czy odniósł mikrouraz. Nie wyglądał na kontuzjowanego, więc stawiam na pierwszą myśl. Choć zresztą co za różnica, czy grał czy nie. Oddał przez 18 minut zawrotne 3 rzuty. Hej, przecież płacicie mu ohydne pieniądze, a on gra kupeczkę... 
VASQUEZ - Generał wykorzystywał swoją przewagę fizyczną do bólu. Praktycznie się nie mylił, a 3q to jego popis, w której to jako jedyny ciągnął Hornets do przodu i trzymał ich w grze. I dlatego lubię ten profesjonalny komentarz prosto z Salt Lake City, gdzie Vasqu jest pewnym kandydatem do nagrody MIP. 
ANDERSON - Hahahaha LOL 0/10. Co on w ogóle robił na boisku. Aaa, sam sobie na górze odpowiedziałem. Hornets po prostu poddali ten mecz. I dlatego Andy grał tak przedużą kupkę. 
HENRY - Prosta matematyka. A ja lubię matematykę. Henry+Anderson = 0/15. Jak z gry rzucał pan Cegiełka Xavier? Od ilości minut trochę poprzewracało mu się w bańce. 
ROBERTS - Anderson+Henry+Roberts=1/21. I wszystko jasne. Może Hornets wcale nie poddali meczu? To po prostu wielkie gówno z ofensywy. Zliczając rzuty pozostałych rezerwowych mamy zawrotne 2/25. TAK SIĘ NIE DA. A że Roberts nawet nie dodał asyst żadnych, to w ogóle już żenada. 
MILLER - Miller niestety co się nie dotknął kogoś, to go sfaulował. Choć często robił to bardzo mądrze, stopując groźne kontry, no ale najlepiej byłoby gdyby robił to bez faulowania. Rzutowo też nic od siebie nie dodał, choć miał dwie czyste pozycje. 
AMUNDSON - Lou ekstra aktywny, a gra to gówno Andy. NO PO PROSTU NO NIE. 
MASON - Mason wszedł w 4q, gdy mecz się rozstrzygał i chyba straci sporą ilość minut w końcówce sezonu. Odpoczynek dla emeryta. 

Czemu Hayward tak rzadko gra w S5? Przecież ten kot jest kotem. Z taką przyjemnością ogląda się jego poczynania. W tym meczu był najlepszym strzelcem w drużynie Jazz, a jego trójki cały czas dawały im odetchnąć. KLASA. Millsap dawał się we znaki defensorom z NO. I to chyba on zagrał lepsze zawody od Haywarda. Bliziutko triple-double, dodana trójka. Mecz kompletny. Big Al pierwszą połowę miał bardzo cichutką, oddał ze 3 rzuty i jakoś nie pchał się do piłki. W drugiej już zwęszył łatwe zdobycze i leciał z Lopezem łatwiutko. Foye i Williams to były tzw. 'keys to the game' wg komentatorów z Utah. Mieli rzucić powyżej 11 punktów. Ledwo uciułali 16, a męczyli się przy tym straszecznie. Cieniutki obwód. Favors z ławki był postrachem, zresztą jak zwykle. I podobnie jak Millsap, nie był wcale daleko od TD, a dokonałby tego z ławki, a zamiast asyst miałby bloki. Tak dobrym jest kotem. Carroll jak zwykle klasa, strasznie lubię oglądać go na boisku i to jak walczy o każdą minutę spędzoną na boisku. Burks bez szału, a Tinsley klasa również jak Favors. Nie pcha się z rzutami, chyba że już musi, a do tego tak pięknie rozprowadza piłkę wśród pozostałych rezerwowych. Ławka UTA>NOH NO DOUBT ABOUT IT!

Czas na mecz z Phoenix który się odbył, a wynik usłyszałem od osoby, po której najmniej się tego spodziewałem. Ale no cóż.. bywa. Czas obejrzeć ten mecz z Suns!


I coś do posłuchania: 

czwartek, 4 kwietnia 2013

Game 75 vs. Golden State Warriors



I stało się. Coś, z czego na pewno nikt nie byłby dumny. Coś, co nie powinno nigdy mieć miejsca. Coś strasznego... Hornets zostali zesweepowani przez Golden State. Jeszcze w zeszłym roku byłoby to coś po prostu nie do ogarnięcia. Ale kilka sprytnych ruchów działaczy Warriors i role się odwróciły. Z chłopców do bicia stali się drużyną często rozdającą karty. I to za sprawą dwóch Hornetów...

Mecz zaczął się po myśli drużyny z Luizjany, bo przeciwnicy NIE MOGLI znaleźć drogi do kosza. No cegleniu nie było końca. Stefanek Curry i Klay nie mogli nic trafić, a wtórowała im cała reszta, poza Jacuniem Jackiem (a któż by inny). W tym upatrywałem nadzieję. Że Łoriory nie będą trafiały tego dnia. Ale jak wiadomo nadzieja matką głupich. Druga kwarta to kompromitacja, bo Łoriory (także buty) przypomniały jak się trafia. Nie dość, że z 9 punktowej przewagi zostały nici, to jeszcze Hornets zaczęli tracić sporą ilość punktów. Zbawienna okazała się przerwa, po której Hornets wrócili do gry z pierwszej odsłony, skutecznej przede wszystkim w ofensywie. I sprawili, że do 4q zasiadałem z nadzieją. Co prawda szybko rozwianą, bo kwarty 1 i 3, oraz 2 i 4 dziwnie się łączyły. A więc sami sobie odpowiecie. Hornets znów kupa i nie było odwrotu.

Jeszcze na starcie Hornets zadziwiali tym, że trzymali GSW z dala od pomalowanego, a sami tam znaleźli swoje punktowe źródełko. Ale z bestiami, jak Landry, Lee i Bogut na prawdę ciężko wygrać. Szczególnie, że potem zaczynają ogarniać i pokazują swoje pazurki.

PRZEJŚCIE

AMINU - Chieg zadziwił. Przewodził drużynie w ilości trafienia farciarskich rzutów. Trochę tego było! Ale z tej racji, że Aminu leciał półdystans na propsie, to git. 7/8 z gry (SIC!!!) i do tego 5 zbiórek z 4 asystami. A skoro jeszcze zdąży zablokować Boguta, to w ogóle klasa! 
DAVIS - Ależ to był dla niego trudny mecz... Niedługo mecze przeciwko Dawidkowi Lee będą jego przekleństwem. No po prostu nie dał mu żyć. 2/11 z gry, a przede wszystkim trzymany z dala od kosza. Był jeden alley, no ale właśnie, jeden. Każdy jumper za krótki, a mimo to Davis pewny swoich umiejętności leciał dalej z tym tematem. Uczy się. A jego czapy na Bogucie nie powinno zabraknąć w TOP10, no nie powinno...
LOPEZ - Lopez zadziwiająco pozytywnie. Jedyny, który postawił się złym chłopcom z San Fran. Piłki mogły przez niego przechodzić, bo nie robił nic głupiego. I trafiał, a to najważniejsze bo często musiał rzucać z mid-range. A gdyby nie zapomniał z domu kleju po raz kolejny, zanotowałby double double... 
GORDON - Na początku meczu był dosłownie wszędzie. Pozbierał nawet trochę piłeczek, pobiegał do kontr. Ale rzutowo wyglądał gorzej niż źle. Każdy jego rzut był kontestowany przez przeciwników (raz ładnie uciekł, ala Curry właśnie, kiedy ograł za DAWNYCH czasów Chrisa KOKO). Nie miał łatwego życia. To na pewno. Imponował za to chodzeniem na linię osobistych (faule Klaya hehehehehe) i to dzięki temu uciułał 21 punkcików. 
VASQUEZ - Powinien plecami operować CAŁY mecz, a nie tylko podczas dwóch akcji. Ofensywnie przyzwoicie, kreował ładniusio i znów zaczyna dostarczać pewnie w każdym meczu. 
ROBERTS - Niemiaszek coraz częściej znajduje się w sytuacji, gdy Hornets grają small ball z nim, Vasqiem i Gordonem. Tym razem nie dostarczał seriami punktów, ale i tak przyzwoicie. 
ANDERSON - Andy 1/8, dziękuję pięknie... Zawsze wielkie gówno against GSW... Tak to tylko kupa rzutowa, a w tym meczu nawet nie starał się punktowo... 
AMUNDSON - Lou przeciw byłym koleżkom na początku spalony, bo szybciutko złapał faule i później musiał bronić się przed kolejnymi karencjami. 
MILLER - Piąty mecz z rzędu, kiedy Miller trafia trójkę. A do tego nie razi się pudłami i szybciutko leci w następnej akcji, żeby wszystko naprawić. LET HIM SHOOT. Ależ się ciesze, że wrócił do tej rotacji na stałe kosztem Cegiełki Henry'ego. Wciąż dostaje trochę za mało szans, ale przy tak grającym Aminu, Monty'emu Montanie się nie dziwię. 
HARRIS - Jest ohydną ofensywną dziurą. I olewam to 0/1 z gry, gdy rzucił za krótko. Z piłką zdążył stanąć na linii i popełnić błąd kroków. Tyle cudów w 7 minut... 
HENRY - Wszedł na koniec, gdy było pozamiatane. A mimo to potrafił skompromitować się na linii osobistych... Ale no dobrze, dostał się tam. 

Barnes przyzwoity zaliczył tylko start, potem już gorzej, bo grał Jacunio miast niego. Lee nie dość, że wyłączył z gry Davisa, to sam ciągnął drużynę pod koszem, gdy im nie szło. 23 punkty i 16 zbiórek. Wielka klasa. Bogut statystycznie cichutko, ale był w meczu, uwierzcie mi na słowo. Klay kontynuuje niedole rzutową, która od kilku dni się za nim ciągnie. Curry klasa, choć start zaliczył niemrawy i zdarzyło mu się odpalić cegłę. Wyłapał też 5 fauli, ale grał bardzo mądrze nie osłabiając drużyny. Jacunio jak zwykle kosmos przeciwko byłym koleżkom. W pierwszej kwarcie sam ich ciągnął, a potem odpalał kiedy trzeba było. Ezeli jedną akcją ukradł ziomkom cały show. Jak wybronił piłkę i podał, będąc w pozycji leżącej. Dziwne, że zabrakło tego w top10. Wtedy Hornets mogli prowadzić, a zaczęli przegrywać 4... Landry swoje zrobił i chyba mógł pograć dłużej. Green bardzo aktywny. Bazemore i Rycz weszli już po rozstrzygnięciu meczu. 

Zaczynają się mecze o tragicznych, TRAGICZNYCH porach. I mecze, które zadecydują o wejściu do PO. Jazz! W piątek trzeba (?) przegrać, a znając życie Hornets dojadą typków z Salt Lake City... Może uda się pogodzić te dwie WAŻNE rzeczy. Awans Jazz i zwycięstwa Hornets...


I coś do posłuchania: 

środa, 3 kwietnia 2013

Game 74 vs. Cleveland Cavaliers


Z meczu drużyn walczących o pierwszy pick górą Hornets. A więc w pojedynku tankujących górą Cavaliers. No i było to zwycięstwo dość wyraźne. 20 punktów przewagi w meczach z udziałem Nowego Orleanu to rzadki widok. I zazwyczaj te 20 punktów jest w drugą stronę... Tutaj jednak niespodzianka i powolna rehabilitacja przed podsumowaniami sezonu. Choć start niczego fajnego nie zapowiadał, bo znów nie obyło się bez miliarda strat... Dobra drużyna zaraz by ich ukarała...

Na mecz wrócił Irving. A byłem przekonany, że ta sztuka mu się nie uda. To była niespodzianka in plus, bo bez niego byłby to jeszcze bardziej jednostronny pojedynek. A wszystko za sprawą koncertowej gry graczy z Luizjany w drugiej połowie. Do przerwy przegrywali z Cleveland jeszcze jednym punktem, żeby potem odpalić działa. Wrócił Generał i wreszcie można było to odczuć.

Hornets zdobyli w tym meczu aż 112 punktów, co jest drugim najlepszym wynikiem w sezonie. Raz zdobyli 113, ale w przegranym spotkaniu z Bucks. Świadczy to o defensywie trenera Scotta... Który powinien być teraz w Nowym Orleanie... Z Paulem, Westem i Chandlerem... I Mo-Petem!

I taki ten wpis będzie smutny i wybrakowany, bo piszę to z wielkim opóźnieniem... To przez arcybiskupa Gregory'ego Aymonda, który był obecny na tym meczu. Gadka o papieżu w Stanach Zjednoczonych zawsze na propsie!

PRZEJŚCIE

AMINU - Mógł przejść obok meczu zupełnie niezauważony. Nic nie musiał, mógł wszystko. 
DAVIS - Żerował na asystach przyjaciół, ale robił to na tyle przyzwoicie, że spokojnie ze 3 razy mógłby się pojawić w top10. Pojawił się tylko raz, ale z konkretną paczką. Znów potężne double double i boli to, że nie grał tak od początku sezonu...
LOPEZ - Ewenement z tymi zbiórkami w ofensywie przy jednoczesnym graniu gówna w niej właśnie... 
GORDON - Eric takie mecze lubi. Wcześnie wygrany, to może udać się delikatnie w cień i stamtąd odpalić raz na jakiś czas rzut. Raczej w cieniu. 
VASQUEZ - Z deczka obsrany, skoro nie zagrał z Miami, ale przynajmniej wrócił po kontuzji z tarczą. No i tym meczem udowodnił, że jest głównym kandydatem do MIPa. Wreszcie. 25 punktów i 9 asyst (większość do Mewy Kochanej, wrzucał mu aż ZA dużo). Zabrakło tej jednej, ale znów brakuje wykończenia akcji ze strony ziomków... Wbijał pod kosz, że aż było mi miło. 
ANDERSON - Andy w meczach o pietruszkę potrafi odpalić. Więc wychodzi na jedno, że po prostu nie radzi sobie z presją... Z drugiej jednak strony zapamiętam go dobrze, bo tymi lepszymi meczami skończy sezon. 9/14 i 5/7 za 3. 
HARRIS - Czy ten gość trafił jakiś rzut z gry? No przysięgam, że nie pamiętam (przyp. red. trafił 2 razy z Memphis, a w sumie z Nowym Orleanem grał już ich 9). ŻENADA... 
MILLER - LET HIM SHOOT! Miller 'wreszcie' 3/7 z gry, w tym trafione dwie trójki i buzzer na Izraelcu. Start meczu niemrawy, zupełnie niepodobne do niego dwie straty. I znów cierpi na tym, że Gordon gra w pewnie wygranym meczu...
ROBERTS - Największa beka z tego, że kiedy pojawił się w Rookie Ladder, to nie zagrał słabszego meczu, a i tak z Laddera wypadł... 15 punktów, 3 asysty i bardzo solidna gra! Będę tęsknił... 
AMUNDSON - Pozwolił Livingstonowi na sobie zapakować. Ma serce do gry! I za często zbija piłki miast je łapać...
HENRY - Morale idą w dół, jeśli w taki meczu grasz 26 sekund...
THOMAS - -||-

Gee wpadł w jakiś dołek formy. Thompson swoje zrobił, cichutkie double double. NAJCICHSZE! Zeller raczej ograniczany. Ellington na początku leciał pięknie, ale się opanował z czasem. Kyrie robił cuda niewidy, dwoił się i troił, żeby trzymać drużynę w ryzach. A może chciał po prostu pokazać, że wciąż jest i nawet po kontuzji Uncle potrafi grać? Może. Na pewno Cavs przegrali. Walton potrafi zaskoczyć fajną asystą... A gra w tej masce, bo chyba myśli, że go nie poznają LOL. Livingston co miał jedną paczkę na Amundsonie, to GŁOWA MAŁA. A i tak nie było tego w topce... Przecież to była MIAZGA! Do tego już na zawsze każdy komentator w meczu przypomni o jego kontuzji. Tak jak będą to robili Kevinowi Ware, o ile ziomek się podniesie. Miles ceglonko na poziomie. Cycuszek Gibson niewidoczny. Speights na wielkim propsie. Granie po weterańsku. Lwia część tej drużyny jeszcze wiele się od niego nauczy. Casspi wszedł i grał gówno. Żyd już się chyba skończył w tej lidze. Kevin Jones nieodnotowany. 

Czas na mecz z GSW i trzeba ten mecz wygrać. NIE MA INNEGO WYJŚCIA. Idąc za wpisem z MVP, GSW nie wygrało jeszcze całej serii w sezonie z Nowym Orleanem NIGDY!


I coś do posłuchania: 

niedziela, 31 marca 2013

Game 73 vs. Miami Heat



Coraz bliżej mojego rozstania z tą drużynką... Rozpoczęło się wielkie odliczanie do dziesięciu. Na pierwszy ogień poleciało Miami, na które liczyłem już od dawna, że zdoła utrzymać serię tych zwycięstw. Niestety podłożyli się z Chicago i przyjechali do Luizjany na rozpoczęcie nowej. I nową rozpoczęli.

To była miazga, one man show. Hornets trzymali się w grze może przez połowę pierwszej kwarty. Widać, Greivis spodziewał się najgorszego, bo znów był nieobecny z powodu nieszczęsnej kostki. LeBron po prostu zmiażdżył w pierwszej połowie. To z jaką łatwością wszystko robił było po prostu za piękne. Nawet nie mogę pohejtować, a z chęcią bym to zrobił. James zmiótł przeciwnika z powierzchni Ziemi i nie musiał wychodzić na ostatnią odsłonę. Ogólnie 3 też przespał, bo po rozpier*olu w pierwszych dwóch zasłużył na odpoczynek. W pewnym momencie procentowo wyglądało to 70-40 dla Heat...

Hornets, poza magią Jamesa, przegrali ten mecz tracąc piłki w IDIOTYCZNY sposób. No po prostu od samego początku chyba chcieli iść na jakiś rekord głupoty. Piłka tracona w co drugim posiadaniu. Jeszcze na starcie Heat dotrzymywali im towarzystwa, ale szybko się ogarnęli i odskoczyli. A że Hornets nie napompowali balonika przed tym meczem, to oddali go lekką ręką...

PRZEJŚCIE

AMINU - Jeden z niewielu pozytywów w tym meczu. Wszędzie było go pełno, odwalał na prawdę niezłą robotę na Jamesie, jeśli w ogóle możemy o czymś takim mówić. Good D i James. To nie idzie w parze. 16 zbiórek nie wzięło się z dupy, szczególnie w tym aspekcie zadziwiał w pierwszej kwarcie. Zebrał połowę wszystkich zbiórek w ofensywie. Mało tego, zebrał połowę WSZYSTKICH piłek... 
DAVIS - Właśnie w takich meczach powinien udowadniać wszystkim swoją wartość. Heat nie dysponują wielką siłą podkoszową, a mimo to ani Davis ani Lopez nie zagrali przyzwoitych meczy. Lepiej wychodzi im gra przeciwko jakimś gigantom. Dlatego chyba tak chętnie łapał faule, żeby chodzić do boksu. Szkoda, że raz totalnie obsrał się przy próbie plakatu. No nic nie stało na przeszkodzie, a on nie wiedzieć czemu zgubił piłkę... 
LOPEZ - Kompletnie niewidoczny. Zawdzięcza twarz na tablicach Chiefowi. 
GORDON - Uciułał te 17 punktów, widać było zawzięcie w oczach, żeby wyrobić swoją normę. Szkoda tylko, że z gry szło to strasznie topornie, a swojego szczęścia szukał na linii osobistych. Początkowo też nie dogadywał się z Robertsem i trochę zabierał mu piłki. Mógł pójść na L4, podobnie jak Vasquez, bo z Nuggets to wypaliło. I gdzie logika z wpuszczeniem Gordona w 4q, zamiast grania z Millerem?
ROBERTS - Troszeczkę się spalił, bo każdy spodziewał się po nim cudów. Chyba nie przypuszczał, że od początku bronić na nim zacznie LeBron #reputacja. To poskutkowało dwoma szybkimi stratami. Z czasem Niemiec się ogarnął, ale na wszystko musiał sobie zapracować. No i dawał od siebie ile miał. 13 punktów (skończył drugą i trzecią kwartę w identyczny sposób - buzzer beater po tym samym rzucie) i 5 asyst to i tak bardzo dobry dorobek. A do tego Roberts grał aż 42 minuty! 
ANDERSON - Andy się postarał. Szkoda, że trochę za późno. 4q już bardzo przyzwoicie i doczekaliśmy się kolejnego meczu, w którym Andy jest 20+
MILLER - Znów czekało na niego arcytrudne zadanie. No i tym razem nie podołał. Od razu rzucony na głęboką wodę, bo czymś takim jest bronienie Jamesa. Miller się starał, z biegiem czasu wszystko szło coraz lepiej, no ale LeBron był on fire. A to wszystko spowodowane hop stepem Millera. Tym podrażnił Króla. Ogólnie Miller w ofensywie znów zaskoczył i apeluje jeszcze raz. LET MILLER SHOT! I asystować też trzeba mu pozwolić. Dwie asysty - palce lizać! 
MASON - Najlepszym asystentem. Nie po liczbie, a po jakości. Lipa, że nic nie trafił, ale klasa tych asyst robiła duże wrażenie! 
AMUNDSON - Wchodzi, stara się i schodzi. Tak to wygląda. Wciąż za mało zaufania do Kucyka. 
HARRIS - Chwilkę, dosłownie momencik zajęło mu odciążanie Robertsa. Skoro podpisany, to Monty miał na niego jakiś pomysł... A tak Harris wszedł, dostał z łokcia i uciekł zakładać szwy. 
THOMAS - Wszedł dopiero w ostatniej kwarcie i na miękkiej fai zdobył 6 punktów. Monty, trzymaj go dalej na ławce i wpuszczaj jak mecz jest rozstrzygnięty.

James WIELKIE WOW. 6 trójek z rzędu mnie rozwaliło na łopatki. 28 punktów do przerwy, potem fajrant. Wyglądało, jakby mógł rzucać do końca meczu. Haslem statysta w S5. Bosh i Wade przy takim Jamesie zostali na drugim planie. Miller zebrał najwięcej piłek w drużynie, a to świadczy o poziomie wysokich w Miami. Ray Ray niewidoczny, ale bardzo efektywny, Cole grał dość długo i wyglądał nieźle. Ale skoro na głowie nie miał wielu zadań i grał na luzie, to przyniosło efekty. Battier jest kozakiem, ale strasznie działa na nerwy z tymi swoimi trójkami zabójczymi. Anderson KOKO na propsie, zawsze dobrze się go ogląda w akcji. Umie wpływać na rzuty. Lewis, Howard, Anthony i Jones to aktualnie placki. Cóż oni mogli w tak krótkim okresie.

Z balonika zeszło powietrze, więc kontynuujemy odliczanie do końca sezonu. Oby szczęśliwego końca, czyli takiego bez Lakersów w PO. Na pierwszy ogień Cleveland. Czy mecz z nimi na coś wpłynie? Pewnie nie, a do tego grają bez Irvinga. Zapowiada się NUUUUUUDA.


I coś do posłuchania: 

piątek, 29 marca 2013

Game 72 vs. Los Angeles Clippers



Wynik nie odzwierciedla niestety przebiegu spotkania. Hornets dzielnie się bronili, starali się nawet wyprowadzać jakieś ciosy, ale jak widać, trochę zabrakło. Na to spotkanie wykurowali się już Gordon i Vasquez, ale jak widać, z nimi już Hornets nie idzie... Jeszcze ten pierwszy starał się zagrać jak najlepiej przeciwko byłym koleżkom, ale Generał był poza grą.

Nowy Orlean najbardziej ucierpiał w czwartej kwarcie i co ciekawe, w ostatniej minucie kwarty drugiej. Wtedy to właśnie nie wiedzieć czemu LAC odrobiło stratę i wyszło ni stąd ni zowąd na 8 punktowe prowadzenie. Duża w tym zasługa trójkowiczów z Los Angeles, którzy mieli na uwadze poprzednie spotkanie tych drużyn, gdzie trójka ścieliła się gęsto. Szkoda, że nikt z Nowego Orleanu nie starał się dotrzymać im kroku. Trzecia kwarta to skuteczna pogoń graczy z Luizjany, ale czwarta niestety zabolała najbardziej. Hornets chyba przeczuwali, że nie przerwą serii Miami i zeszło z nich całe powietrze, a w końcówce byli już totalnie rozkojarzeni... Nieładnie Miami, nieładnie...

W perspektywie jest jeszcze jeden pojedynek tych drużyn. A że Monty ma z nimi niezły bilans, to liczę na remis także w tym sezonie. Klipery i tak zrobiły co do nich należało, po raz pierwszy w historii mają wygrywający bilans meczy na wyjeździe, więc już nic nie muszą. Musi, to tylko CP3.

PRZEJŚCIE

AMINU - Starał się wbijać na kosz, ale raczej nie był najniezbędniejszym zawodnikiem. Ani nie bronił, ani nie walczył. 
DAVIS - Mewa na poziomie, mid-range wpadał. Ciężej robiło się już pod samym koszem, ale znów był bardzo bliski double double. A przeciwko takiemu przeciwnikowi, jakim jest Blake, to na pewno zrobiłoby wrażenie. 
LOPEZ - Robin znów pozbierał więcej w ofensywie, trafiał część swoich rzutów, no i dzięki niemu Hornets mieli swój pierwszy blok w spotkaniu. I było to jakoś w 4q. Lopez zatrzymał Hollinsa na wysokości pierwszego piętra i wreszcie dostrzegłem od niego blok na poziomie. Do tego nie doskakuje do alleji od Generała i zabiera mu asysty...
GORDON - Eric wreszcie zagrał mecz w swoim stylu. Na 50% skuteczności, ale przeciwko byłym koleżkom, więc na mnie ta spina większego wrażenia nie zrobiła. Widać, że mu zależało, ale powinno mu tak zależeć w każdym meczu! Aktywny, dostawał się na linie, bo akurat tego dnia rzut z dystansu mu nie siedział. Teardropy wpadały, aż miło było patrzeć. 
VASQUEZ - Wrócił po meczowej absencji i raczej nie zapamięta dobrze tego spotkania. Ja również nie zapamiętam tego spotkania, bo Greivis był widoczny tylko wtedy, kiedy kłócił się z CP. Rzucił tylko 2 razy z gry, a te próby były niecelne. Podał tylko 4 razy i do tego szybko leciał za faule... 
ROBERTS - Przywołany jako pierwszy z ławki, co oczywiste, dzięki meczu z Nuggets. No i dalej potwierdza swoje umiejętności. Rzucił więcej od Vasqueza (kto tego nie zrobił), podał prawie tyle samo razy co Generał. Pojawił się w Rookie Ladder! To jest coś!  
ANDERSON - Andy rzutowo klepał biedę, więc był totalnie nieprzydatny. Gdzie te czasy gry rzucał trójkę za trójką przeciwko Los Angeles właśnie... 
MILLER - Znów zagrał dłużej od Aminu, choć teraz był to występ z ławki i już nie na pozycji SG. Pozwólcie mu rzucać osły! Darius przez 23 minuty oddaje tylko jeden rzut za trzy punkty i jeden rzut w ogóle. Nikt nie pamięta poprzednich meczy? Do tego tylko dwóch graczy było w meczu na plusie. Amundson grał krótko, a z Dariusem na parkiecie Hornets byli +6. Znów robił wszystkie małe rzeczy, rozpoczynając od świetnego kreowania partnerów. 
MASON - No tak, wrócił Komisarz, więc po niezłej strzelecko nocy znów trafił na otchłań ławki. Przywołany tylko na 11 minut, ale minut bardzo przyzwoitych. Został dwa razy sfaulowany przy rzucie za 3, z czego jeden faul nie został odgwizdany. Bo była szansa na 3+1, a tego na LAC było za wiele. 
AMUNDSON - Dziwi tak krótka gra Lou w tym spotkaniu. Szczególnie, że ma taki respekt, że gracze innej drużyny punktują za niego!
HARRIS - Wszedł na 29 sekund, ponoć, żeby utrzymać trochę defensywę. To było w końcówce drugiej kwarty. I stała się niespodzianka. W tym czasie Hornets byli z gry na minusie, aż 6 punktów! Mało tego, Harris raz zdążył stracić piłkę (obraz z filmiku na dole!), a KONIEC KOŃCÓW Hornets podpisali z nim kontrakt do końca sezonu. To się nazywa występ! 

Butler niewidoczny, Griffinowi zachciało się rzucać mid-range, co totalnie mu nie wychodziło. Boli to, że trafia osobiste. Ogólnie przeciwko Hornets zawsze gra miernie, a grano przez niego dużo, żeby wyfaulować Mewę Kochaną. DeAndre musiał dzielić się minutami z Hollinsem, ale ani jeden ani drugi nie dominowali pomalowanego. Billups gry miał tylko kawałeczek wolnego miejsca, to odpalał trójkę i trafiał. Niestety zaraz po przerwie odnowiła mu się kontuzja pachwiny i grał już Green. Willie poleciał w rotacji i aż przykro na to patrzeć, jak dobry gracz się tam marnuje. CP3 jak zwykle wielka klasa, choć rzut mu nie siedział, to nie wątpię, że gdyby chciał to na miękkiej fai dojechałby Hornets. Ale zachował człowieczeństwo. Crawford co się nie dotknął piłki to rzucił. W sumie mnie to nie dziwiło, ale gdy przestanie trafiać, to LAC będą mieli kłopoty. Barnes jak zwykle musiał coś odwalić. Tym razem zbierając piłkę po osobistym trafił do własnego kosza. Ale to liczyło się tylko jako jeden punkt... Odom kompletna kaszana, a Bledsoe również nie wykorzystał swojej szansy. 

Piątek - mecz z Miami. Bilety w Nowym Orleanie już dawno wyprzedane, wszyscy liczyli na przerwanie serii zwycięstw, a tu klops. Więc mecz z Heat będzie taki sam jak każdy inny... Bez żadnego znaczenia... 


I coś do posłuchania: