środa, 12 grudnia 2012

Game 20 vs. Washington Wizards




Ja walę McGee... Hornets przegrali z Wizardsami i to nie jest żaden żart... Przegrali z Bobcatsami tego sezonu... Choć to nie jest tak słaba ekipa jak Charlotte, no ale ten sezon ewidentnie im nie siedzi. Trapieni przez kontuzje walczą z całych sił, ale cały czas czegoś im brakowało. A to nie grał Nene, a to dalej nie gra pan Wall.

Do tego wygrali po raz 3 i zaraz pewnie przegonią Ornetów i nie będą już nazywani najgorszą drużyną w lidze. Do tego było to ich dopiero PIERWSZE zwycięstwo na wyjeździe w tym sezonie, WOW! Jeśli jakaś drużyna musi przerwać negatywną serię, to niech prędko zgłaszają się do Nowego Orleanu. Oni wszystko załatwiają!

Dalej nie mogę wyjść z szoku, że pierwszej połowy nie wygrali jeszcze wyżej (choć w sumie... obie drużyny rzucały z ZAWROTNĄ skutecznością 33%... Matko, jak ja to obejrzałem do końca...). Do tego zatrzymali Wizardsów na 36 punktach, co było najniższym wynikiem do przerwy rzuconym przez przeciwników Hornetsów. Tym bardziej to dziwi, że nie mogli odskoczyć. A potem przytrafiła się trzecia kwarta i następnie punkt kulminacyjny, czyli pierwsze prowadzenie Waszyngtonu dopiero w 4 kwarcie! I zagrali końcówkę DUŻO mądrzej od NOH. Przede wszystkim nie pozwolili im odrobić straty, w przeciwieństwie do łaskawych Szerszeni...

Nie udał się za to powrót do domu dla Okafora i Arizy. Kochany Trevor zrobił sobie kuku w łydkę, a Emeka zagrał przyzwoite, ale cichutkie minuty. WITAMY Z POWROTEM KRÓLE! I nie udał się powrót Mewy Kochanej (wg. Kenta Brockmana Austina Davisa), ale o tym już za chwilę.

PRZEJŚCIE

AMINU - Ależ Monty rotuje tym wszystkim. Był Henry, a teraz go nie ma. Wrócił Aminu, ale nie zagrał zbyt dobrze. Prawdziwy ból głowy, a pozycja SF jest prawdziwą piętą achillesową... Aminu szybko zleciał za 2 faule i grał niemrawo do samego końca, poza tym, że biegał. Jak to on. 
ANDERSON - Rhino rzuca bez zastanowienia i jak mu czasem siądzie (początek) tak później cegli na potęgę. 
LOPEZ - Tym razem nawet nie spróbowali przez niego grać. To co rzucił, to praktycznie wszystko dobitki. A szkoda, bo mógł wyfaulować wysokich Wizards i nikogo by już nie było. 
RIVERS - Znów wskoczył do pierwszego składu i gdyby nie TRAGEDIA z osobistych, to nawet bym go pochwalił. Grudzień to zdecydowanie jego najlepszy okres do tej pory. Zaryzykuje stwierdzenie, że tej nocy wyglądał lepiej na boisku od Beala. 
VASQUEZ - Musi mieć pretensje do kolegów, że nie nabijają mu asyst w oczywistych do wykończenia akcjach... Miałby ich miliardy, a tak licznik często zatrzymuje się na 7 czy 5. A po tym meczu musi mieć pretensje do siebie. Generał przegrał tą bitwę... Sam... Przez własne decyzje. 2/14 z gry to masakra. Do tego wziął na siebie akcje, która miała znacząco odrobić straty... Chyba zapomniał o swoich rzutach... Wiadomo jaki był finał... O stratach nie ma co wspominać. Niedługo jego mordka pojawi się na statystykach nba.com jako pierwsza w rubryce TO. 
MILLER - Szybko na boisku za Aminu. Brakuje mu strasznie trafiania tych swoich pierwszych rzutów, które pozwoliłyby mu na swobodniejszą grę. Robi wszystkie inne rzeczy na parkiecie, ale nie trafia do kosza...
DAVIS - Szybko wszedł, oczywiście była wrzawa, ale jeszcze szybciej poleciał za faule. Mimo wszystko prezentował się bardzo przyzwoicie, ale moim zdaniem powinien poczekać z rzucaniem mid-range. Bardziej przydaje się pod koszem. A te jego zbiórki, kiedy wyrastał ponad wszystkich palce lizać. Widać jak jest głodny gry. Do tego upominał się o alleye, ale niestety te poza jednym nie miały prawa wpadać. A wyglądało to dość komicznie, gdy częściej znajdował się na glebie, zamiast wisieć na obręczy. Na szczęście nadal skupiał na sobie uwagę w defensywie, co powinno zaprocentować w przyszłości!
SMITH - Jeśli on nie trafia osobistych to coś się dzieje. Do tego wraz ze znaczącą redukcją minut polecą jego wszystkie statystyki... A szkoda...
ROBERTS - Nasz kochany Aryjczyk notuje jakiś regres z niewiadomych przyczyn... A to był mecz, gdzie naprzeciw niego i Greivisa nie było praktycznie żadnego klasowego PG...
MASON - Wrócił tam gdzie jego miejsce, ale od razu spudłował swojego pierwszego osobistego w sezonie...
THOMAS - Już za momencik wróci na pozycję klaskacza. 

Łebski Webster nijak nie zastąpił Arizy. Bo nie może! Singleton ceglił na potęgę. Emeka jak już wspominałem, aktywnie acz cichutko. Beal nie marnił tak jak na początku sezonu i pokazuje, że jak chce to potrafi. Crawford zabił wszystkich Hornetów. Trafiał takie rzuty z dupy, że aż zdjąłem czapkę z głowy. Nic, że 26 punktów przy 24 rzutach, ale to wystarczyło. Ostatni z yntelygentów w Was? Nie ma już McGee i Younga. Cartier też narzucał się jak nigdy w tym sezonie, ale bezskutecznie. Nene był po prostu wielki w pomalowanym i nazbierał garść piłeczek. Livingston pomagał jak mógł, aby wynik % z gry był poniżej 5%. Seraphin francuski łącznik ładnie stukał przez tak krótki pobyt, a Vesely jest absolutnym królem osobistych. Jak tak można? Europejski Blake Griffin HAHA.

Czas na back-2-back i dwudziesty mecz w sezonie przeciwko Oklahomie... Może tym razem okażą trochę łaski?


I coś do posłuchania:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz