niedziela, 23 grudnia 2012

Game 27 vs. Indiana Pacers




.........................................................................................................................................................................
.....................................................................................................................................................................
....................................................................................................................................................................
Dramat. Niekompetencja. Sprzedaż. Takie rzeczy tylko w Nowym Orleanie..........................................................................................................................................................
....................................................................................................................................................................
....................................................................................................................................................................
....................................................................................................................................................................
Pytam się jakim cudem stało się to co się stało. Łatwiej już nie będzie, a może być tylko trudniej. Tak ustawiony mecz, że trzeba było wyjść w tej drugiej połowie i rzucić może z 8 punktów w trzeciej kwarcie. OSIEM PUNKTÓW, A NIE SIEDEM. Przecież to wstyd na maksa. Zatrzymać przeciwnika na 29 punktach do przerwy, grając tak fest w defensywie!!!! Samemu zdobyć 28 punktów w samej drugiej kwarcie, prowadzić SIEDEMNASTOMA punktami (najwyższy lead to 22, był nawet piękny wynik 40-20) do przerwy i tak skopać. Tak potrafią tylko Hornety Pelikany. Bo to nie są Hornets, nie ci, których znam. Nie ci Hornets, z których powodu zakładałem blogaska...
-To ma być kiler? To jakaś popierdółka a nie kiler.

Druga strona medalu to zdobycie tych siedmiu w trzeciej kwarcie (w sumie nic dziwnego, bo spotkały się jedne z dwóch najsłabiej punktujących drużyn w lidze). Jawna kompromitacja. Miałem bekę z tego, że Indianie rzucili w pierwszej tylko 11 punktów. JEDENAŚCIE myślałem, CIOTY. A tu surprise i całe siedem... Jak można przez 20 minut zapomnieć grać w koszykówkę? No po prostu coś niesamowitego.


Ta trzecia to mówię, jakiś kosmos. Tak zwalić cały dorobek Robina Lopeza, jedynej lśniącej gwiazdy. Same straty, same faule w ataku, do tego rzuty totalnie z dupska. Cud, że w tej czwartej nie chcieli rzucić całego ZERA. To by było. A tak, to tylko beka na świecie, że pozwolili Pacerom odrobić. I tradycyjna beka jest z nazwy.

Pierwsze prowadzenie Indian dopiero w 4q, minuta 7.22. I tak Ornety długo wytrzymali, bo Pacers EWIDENTNIE nie chcieli szybko kończyć gry. Mieli z miliard szans na wcześniejsze wyjście na prowadzenie, ale woleli wodzić kibiców za nosy. Nieładnie!

11 porażka z rzędu stała się faktem. Tak źle jeszcze w państwie Nowoorleańskim jeszcze nie było, a w państwie Hornets tylko raz. Teraz mecz z Orlando i tylko błagać Ayona, żeby namówił kolegów i żeby oddali Hornets ten mecz, bo 12 porażka to będzie GRUBA przesada. Jeszcze dojdzie do tego, że będą mieli gorszy bilans niż w skróconym sezonie...

PRZEJŚCIE

THOMAS - Skoro zdobył punkty w pierwszej kwarcie spod kosza, miałem to przeczucie, że jest to ta noc. Taaa... Dalej obrona piękna, niziutko na nogach i nawet na zmianach krycia, gdy bronił cztery piętra większego Westa dawał radę.
DAVIS - Po pierwszej pozycji w obronie, z Westem jako przeciwnikiem wiedziałem, że będzie źle. Jeszcze pierwsza połowa zleciała bez bólu, ale druga to majstersztyk Westa i spore niedoświadczenie w NBA Davisa. West jednym zagraniem znajdował sobie drogę do kosza, a Davis nie miał nic do powiedzenia. Pozytyw jest taki, że pojawił się w TOP10 z dwoma akcjami. Pięknym reverse alley oopem i świetną dobitką. W ogóle był to dzień TOP10 dla Hornets, bo pojawił się także Lopez, ale o tym za chwilę.
LOPEZ - Go to guy. Nie to nie żart. Przyjmuje tego kota z otwartymi rękami w Charlotte. Poezje zagrał, jedyny spiął się na tyle, że nie ma do niego zastrzeżeń. A do tego długo grał z czterema faulami, bo nie było zastępstwa. I ogarnął! Punktował (24, rekord sezonu), zbierał NAWET (11) i blokował (6 potężnych czap). Dwoił się i troił, pojawił się nawet w TOP10, choć ta sekwencja powinna być przedłużona do dwóch wsadów, bo były one po sobie (nie patyczkował się z frajernią), ale i tak kosi. Powinien ubić swoich koleżków z drużyny za taki ryż... I jedno zastrzeżenie takie, że fajnie bronił na Hipciu, ale na Mahinmim już gorzej...
RIVERS - Niedługo zastrzeże sobie prawa do tego floatera. Tym razem była nawet taka sytuacja, gdy dosrał tym rzutem airballa, a chciał podawać. No niestety, nikt nie jest tak błyskotliwym umysłem ja syn Doca i nie myśli tak jak on. Na plus to, że nie bawi się z pajacami i szybciutko do przepychanki pobiegł ich lać.
VASQUEZ - 100% więcej asyst niż w poprzednim spotkaniu, więc od razu mecz na plus. Miał przebłyski, szczególnie podczas wjazdów pod kosz. I to niech opanuje już, to będzie każdego PG mógł brać siłą. 
ANDERSON - Gdzie Monty ma oczy, że do tej pory nie zatrudnił jakiegoś wysokiego klocka. Robin i Ryan mają problemy z faulami, a coach nie ma kogo za nich wprowadzić i wtedy zaczyna się odpuszczanie, byle tylko nie sfaulować jakiegoś ogórka. Tak nie może być! Smith musi żyć i grać tak jak dla mnie w 2k gdzie rzuca po 109 punktów. A sam Anderson już zaaferowany świętami i ani myśli o przyzwoitym graniu. 
MASON - Brak shootera w Nowym Orleanie nader widoczny. Brak takowego w S5, tylko jeden na ławce (Anderson), bo Mason Roger jednak NIE ogarnia. Jedna jaskółka ze Sprusami wiosny nie czyni.
McGUIRE - Wbił w końcówce, aby pomóc w defensywie, ale nie nazywa się Ariza. 
ROBERTS - Coś w nim jest takiego, że prawie zawsze dla mnie wygląda solidnie. Niestety, Monty nie chce zaufać jego snajperskiemu talentowi i nie trzyma go na boisku jako dwójki. A szkoda, bo zanotował +/- najwyższy z Ornetów, +12.
HENRY - Ogarnął się, co zaskakujące. Nie wiem co mu tak służy, ale oglądamy zupełnie innego Belga niż dotychczas. No i takie zaangażowanie w grę procentuje minutami. A może posmarował Monty'emu, żeby Aminu i Miller trafili do boksu?

George nie uraczył nas tysiącem trafionych trójek, ale jedyny trzymał fason w pierwszej połowie. Ostatecznie bardzo ładne double double. West to West. Początek tragiczny, przesuwał i tak wszystkich, ale bez skutku. Myślałem że jego mid range w Nowym Orleanie działa tylko po aktywacji od CP3. Niestety DWest wypił trochę magicznej wody ze Space Jamu w przerwie i po niej zdobył 20 ze swoich 25 punktów ośmieszając Mewę Kochaną. To on rzucił daggera i wszystko przed daggerem. Zranił mnie, ale i tak mu wybaczę. Do tego ten przekot przekroczył barierę 10000 punktów w karierze. Same jubileusze z tymi Hornetsami. Najpierw CP, teraz DW. KLASA PANOWIE. Hipcio chyba dalej miał w pamięci swojego tripla z poprzedniego meczu i nie chciał zbytnio krzywdzić Hornetów, którzy to pozwolili mu go uzyskać. Lance Stephenson totalnie położył mnie na łopatki, gdy doje*ał dwa airballe z rzędu. W pale się nie mieści coś takiego w NBA. No, ale jak to reszta, ogarnął się i zaliczył kluczową dobitkę w meczu. Hill bardzo cichutko, ale statystycznie ciekawie. Mahinmi dał dobre minuty i pozwolił odetchnąć Hibbertowi. Psycho-T jak i jego brat Psycho-B zupełnie bez szału. Brak było tego błysku rodziny Hansbrough. D.J. Augustin wypadł trochę z obiegu i wszedł dość późno na parkiet. Szkoda takiego kozaka. Sam Young pykał głównie w 1 połowie nie pomógł odrabiać strat nijak. I tylko cud, że Green nie zagrał, bo splakatował by wszystkich i tyle by było zabawy...

Gwizdki muszę przyznać w drugiej połowie ciut krzywdzące. West zanotował tylko jeden faul, co jest rzeczą bardzo dziwną. W ogóle część fauli niegwizdnięta niestety i to z korzyścią dla Pacers. Ale Hornets tylko sobie mogą być winii. 


I coś do posłuchania: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz