Tak to już jest z tymi meczami ukochanych drużyn, że... nie oglądam ich na żywo. Tym razem coś mnie poniosło. Ale na szczęście z tymi meczami jest też tak, że jest jeden zwycięzca. Co prawda blamaż z OKC nie został nadrobiony nawet w 1/20, ale zwycięstwo to zwycięstwo, więc nie ma narzekania.
Do tego przed meczem doszły mnie wieści, że w tym sezonie nie zagra już Jason Smith... Ten bark nie daje mu spokoju, więc Jason podda się operacji i będzie OUT. Więc to są FATALNE, NAJFATALNIEJSZE Z FATALNYCH wieści. Najdłużej grający Hornet w tym składzie, w moim ostatnim oglądanym sezonie tej drużyny wypada na 20 meczy przed końcem sezonu... Nic tylko popłakać się ze smutku... W takim przypadku po raz kolejnym jedynym 'wysokim' z ławki był Lance Thomas, bo Mewa Kochana znów narzekała na jakieś bóle... Ale jak widać można zwyciężać bez centymetrów, choć spodziewałem się, że z tym przeciwnikiem akurat centymetry będą bardzo przydatne. Jednak Monroe nie miał takiego wsparcia, na jakie zasługuje.
Samo spotkanie bez fajerwerków. Wyglądało to tak, że nikt nie chce wygrać. Na szczęście w samej końcówce więcej zimnej krwi zachowali gracze z Luizjany. Mieli już wcześniej jako taką przewagę, ale przez nieuwagę nie potrafili jej utrzymać i zapewnili nerwową końcówkę. Ale wtedy, zamiast Gordona, piłkę wziął Vasquez i już było wiadomo, że będzie dobrze. Musiało być.
PRZEJŚCIE
AMINU - Propsowany za zbiórki, bo znów zebrał miliard piłek (walczył o nie nawet z Andersonem, bo urządzili sobie w tej sferze mały konkurs), ale kibice pokochali go za to, że trafił osobistego na darmowe frytki. Więc dla kibiców Aminu>Thomas już na zawsze. Chief wie, że jedzenie trzeba rozdawać, nawet biednym Amerykanom chodzącym na NBA.
ANDERSON - Musiał być na boisku przez 43 minuty! Cud, że złapał w tym czasie tylko jeden faul. Ofensywnie klapa, mimo tych 19 punktów. Trójki nie ma w ogóle, bo 2/8 to może dostarczać nawet center. Do tego doszły niepewne osobiste i Andy swoją twarz musiał ratować pod koszem. Tam zdobywał swoje punkty, jak i przyzwoicie zbierał.
LOPEZ - W przeciwieństwie do Lopeza, który w 30 minut miał tyle samo bloków co zbiórek. Dobrze tłumiony przez Monroe'a, miał przez niego kłopoty z faulami. I potem bał się faulować nawet w crunch, pozwalając przeciwnikom na łatwe punkty.
GORDON - Jak wystrzelił na samym początku (tylko wbitki), tak później niewidoczny. Cud, że nie brał piłki w swoje tłuste rączki w crunch time. 21 punktów z czego lwia część w pierwszej połowie.
VASQUEZ - Po generalsku. Cud że grał, bo mógł polecieć prędko za faule (brał je nawet za Lopeza!). Wreszcie częściej staje na linii rzutów osobistych, więc tych wbitek na kosz nie ma już na sucho. Że albo punkty, albo nie. Teraz co akcje mamy pozytyw! Widział, że wszystko topornie ofensywnie, więc dużo piłek brał na siebie, jak tą w crunch. KLASA.
ANDERSON - Musiał być na boisku przez 43 minuty! Cud, że złapał w tym czasie tylko jeden faul. Ofensywnie klapa, mimo tych 19 punktów. Trójki nie ma w ogóle, bo 2/8 to może dostarczać nawet center. Do tego doszły niepewne osobiste i Andy swoją twarz musiał ratować pod koszem. Tam zdobywał swoje punkty, jak i przyzwoicie zbierał.
LOPEZ - W przeciwieństwie do Lopeza, który w 30 minut miał tyle samo bloków co zbiórek. Dobrze tłumiony przez Monroe'a, miał przez niego kłopoty z faulami. I potem bał się faulować nawet w crunch, pozwalając przeciwnikom na łatwe punkty.
GORDON - Jak wystrzelił na samym początku (tylko wbitki), tak później niewidoczny. Cud, że nie brał piłki w swoje tłuste rączki w crunch time. 21 punktów z czego lwia część w pierwszej połowie.
VASQUEZ - Po generalsku. Cud że grał, bo mógł polecieć prędko za faule (brał je nawet za Lopeza!). Wreszcie częściej staje na linii rzutów osobistych, więc tych wbitek na kosz nie ma już na sucho. Że albo punkty, albo nie. Teraz co akcje mamy pozytyw! Widział, że wszystko topornie ofensywnie, więc dużo piłek brał na siebie, jak tą w crunch. KLASA.
HENRY - Ciąg dalszy zabierania minut Millerowi. Zagrał tylko 7 minut i o dziwo nie oddał ani jednego rzutu! Czy to można nazwać pozytywem?
RIVERS - Nic nigdy nie pójdzie w parze. Tym razem z gry był 3/4, a z osobistych 1/4. Nie wiem co się dzieje, że Rivers gra na rozegraniu, a Roberts cały mecz spędza na ławce. Do tego ten marniak siedzi tam aż 27 minut...
MASON - Mason i airball. Rzadkość, ale i ciekawa odskocznia od ciągłego wałkowania tych samych rzutów! :D
THOMAS - Na kłopoty Lanca. Dziwnie to wygląda, gdy jest centrem i broni CENTRÓW. Przy nich wygląda jak dzieciaczek, nadrabia wszystko świetnym ustawianiem nóg. Teraz będzie walczył z Henrym Simsem o minuty, bo Smith już nie wraca.
RIVERS - Nic nigdy nie pójdzie w parze. Tym razem z gry był 3/4, a z osobistych 1/4. Nie wiem co się dzieje, że Rivers gra na rozegraniu, a Roberts cały mecz spędza na ławce. Do tego ten marniak siedzi tam aż 27 minut...
MASON - Mason i airball. Rzadkość, ale i ciekawa odskocznia od ciągłego wałkowania tych samych rzutów! :D
THOMAS - Na kłopoty Lanca. Dziwnie to wygląda, gdy jest centrem i broni CENTRÓW. Przy nich wygląda jak dzieciaczek, nadrabia wszystko świetnym ustawianiem nóg. Teraz będzie walczył z Henrym Simsem o minuty, bo Smith już nie wraca.
Singler na pewno nie wygląda na startującego na pozycji SF w NBA. Tam powinien być Austin Daye! Maxiell wyróżnił się przeje*anym and1 w crunch, gdy mógł wyrównać stan meczu, ale nie trafił osobistego. Jest bestią, szkoda że taką małą i nigdy do końca niewykorzystaną. Monroe na propsie od wielu lat. Trochę się dusi w tym Detroit, brakuje mu ludzi do gry, po tym jak nie ma już Princa i Daye'a. Bo przecież nie z Calderonem. Ostatecznie 27 punktów, ale przy aż 22 rzutach. Knight już totalnie zepchnięty na pozycje SG. Jeśli jednak dalej będzie rzucał 22 punkty jak w tym spotkaniu, może to wyjść mu na dobre. Calderon chwilę postraszył, że będzie gorący za 3, ale przestał się wygłupiać. Dobrze prowadził grę. Jerebko wcale nie widziałem pod koszem. Stuckey próbował siłować się z Riversem, ale najczęściej z marnym skutkiem. Kravtsov jakieś tam pojęcie o koszykówce ma, ale nie dostaje szans. Je*any wygląda na 40 lat. Will Bynum niedługo będzie miał dłuższą brodę od niego samego. English nie ustrzegł się debiutanckich błędów, a Charlie V zagrał zaskakująco krótko.
W poniedziałek mecz z Orlando, mam nadzieję już, że obejdzie się bez żadnej czapy po drodze. Szkoda, że uciekł stamtąd Gustavo, więc nie będzie aż takiej miłości w tym pojedynku. Więc przede wszystkim parcie jest na wynik!
I coś do posłuchania:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz