niedziela, 17 marca 2013

Game 66 vs. Washington Wizards



Zostać zesweepowanym przez Washington Wizards... Jak dumnie to brzmi! Dawno nie widziałem takich rzeczy. No, ale chyba nie dało się wygrać tej nocy z koszykarzami ze stolicy. Nie przy tak trafiającym Johnie Wallu...

Mecz był dość wyrównany i na pewno stał na wyższym poziomie niż poprzednie starcie tych ekip. Można uznać już, że było to kunktatorstwo ze strony Hornets. A to dlatego, że tym meczem Wizards zrównali się z nimi w ilości zwycięstw. A więc raz jeszcze, wszystko w słusznej sprawie draftu. I tym gorzej dla mnie, bo jak wiadomo co mnie Pelikany... Zamiast się spiąć na końcówkę sezonu, żeby jeszcze powalczyć o play-offy to oni się zaczęli lubować w takim ryżu...

Szkoda, że wciąż kontuzjowany jest Beal, bo nie miałem okazji oglądać go po tym ustabilizowaniu formy. No i mielibyśmy pojedynek o drugą pozycje w walce o ROTY!

PRZEJŚCIE

AMINU - Brak jego plakatu na Okaforze to jawna kpina. Po prostu potraktuje to jako niedopatrzenie, bo nikt nie zadał sobie trudu, żeby ten mecz obejrzeć. 
DAVIS - Zaliczył bardzo mocny start. Wszyscy mieli nadzieje, że przez Mewę Kochaną przejdzie już każda kolejna piłka. Niestety, Anthony zdobył tylko 16 punktów (w pomalowane jak w masło) w 16 minut. Więc widać, jak dominował. DO tego 7 zbiórek, ale także 5 fauli. Co już potem nie wszedł, to łapał faule. A mógł zaliczyć na prawdę historyczny wyczyn. 
LOPEZ - Ten to się nadaje... Do przerzucania gnoju. Choć i tego bym mu nie powierzył, bo wszystko, dosłownie WSZYSTKO wypada mu z rąk. Więc przy faulach Davisa i nieudolności Lopeza musiała grać ławka. 
GORDON - No kiedy może ładnie lecieć jak nie w pierwszej połowie. I autentycznie, leciał ładnie! Później stwierdził, że zacznie wbijać pod kosz i wychodziło to z marnym skutkiem. Po przerwie 1/7 z gry, a więc NORMA. Słabiuteńka głowa... 
VASQUEZ - Kolejny flirt z triple-double. I jako jedyny próbował dostępować kroku Wallowi. Raz z lepszym, a raz z gorszym skutkiem. Na pewno lepiej wyglądało to wszystko, kiedy wchodził pod kosz. No i kolejny raz uwielbiam słuchać obcego komentarza i ludzi, którzy się nim autentycznie jarają. Jak ja. Szkoda tego, że zapomniawszy, że nie ma na boisku Davisa, wrzucił alleya do Lopeza... 
ANDERSON - Powrót z wczasów nieudany. Mamy skuteczność 6/18. Myślimy, trochę gówno. Dochodzi do tego 1/10 za 3... Odejmijmy od FG trójki i mamy przyzwoite 5/8 za 2. Czemu Anderson musiał rzucać za 3... To on sam chyba wie najlepiej. I jeśli to nie było ustawione, to ja już się na niczym nie znam... Jedynie twarz pokazał w ostatniej odsłonie, gdzie chciał wziąć na siebie większość zagrań. Ale za 2 oczywiście. 
THOMAS - Lanca nie wyskoczył ofensywnie tak jak ostatnio, a co ciekawe lwią część spędził na pozycji SF. Był na boisku wraz z Amundsonem i Andersonem. Nie wiem gdzie w tym logika
MASON - Po co był na boisku, to wie tylko Monty Montana. Mason nic nie pomagał w ofensywie, a skoro nic po tamtej stronie, to tym bardziej w defensywie. Tu jak znalazł miał być Miller, ale coś przyblokowało trenerską decyzje... 
AMUNDSON - Jest debiutancki punkcik w Nowym Orleanie. Za to propsy, że nie ma ciągoty na kosz, żeby udowodnić, że da radę w ofensywie. Ale zaskoczył zupełnie czymś innym. Te 3 asysty, a każda z nich piękniejsza od drugiej. Wiedziałem, że Lou to solidny białas, ale nie z aż tak wielkim przeglądem boiska. Przypomina trochę Ayona w tym aspekcie. 
ROBERTS - Znów grał trochę obok Vasqueza, biorąc się za rozgrywanie, ale ci dwaj raczej nie powinni razem śmigać po boisku. Jakoś tak na siebie działają... 

Webster ustalił rekord całej organizacji Wizards, jeśli chodzi o mecze z kolejnymi czterema trafionymi trójkami. To już jego czwarty taki występ i kto by powiedział, że taki marniak (pobił rekord Arenasa...), po szkole Timberwolves będzie tak leciał zza łuku. Nene i Okafor to dwie bestie, mieć takich kozaków w podstawowej piątce to przywilej. Niestety w tym meczu były to bestie uśpione. Nawet ich zsumowany dorobek to śmiech na sali, bo tylko 13 punktów i 4 zbiórki. Czyli jeden przeciętny silny skrzydłowy... Miast dwóch niewątpliwych gwiazd tej ligi... Temple ładniutko, ale zdecydowanie za cicho jak na startera, który gra 45 minut. Wall to przeszedł samego siebie. 12/15 z gry to już jest miazga, ale ten człowieczek rzucił aż trzy trójki! CZAICIE? To dopiero drugi raz w karierze, kiedy rzuca tyle trójek. A przed tym meczem, w całym sezonie trafił dokładnie... TRZY trójki. No po prostu musiał pogrążyć Hornets. Jak rekordy, to tylko z nimi. Poza tym, był nie do zatrzymania w żadnym aspekcie. Kiedy chciał, wjechał. Półdystans bezproblemowo... Ariza, stary dobry Ariza zagrał jak Ariza. Cegły latały, zbiórki były, asysty także (inbound props!). TĘSKNIŁEM. I nie mam pojęcia, czemu ten kozak leci z ławki... Booker wszedł i tak jak mógł, bronił pomalowanego, bo na samym starcie to było jedyne miejsce gdzie Ornety zdobywały punkty. Do pomocy miał Seraphina, który jedyny leciał w pomalowanym i zablokował trzy rzuty. Cała drużyna Hornets zablokowała zero rzutów. Wiadomo, kto miał wygrać. Jak nawet ukuł ich taki marniak jak Cartier Martin... No nie może być... 

Dziś mecz z Minnesotą, a ja liczę na to, że znów zagra pan Miller. Bo granie takim wysokim lineupem mi się zupełnie nie podoba, a do tego nie przynosi wymiernych skutków. Mecz o północy, wcześniej Selection Sunday, a mi zostaną 4 godziny snu przed poniedziałkiem... ALE JUŻ OSTATKI, CZUĆ WJOSNĘ.


I coś do posłuchania: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz