sobota, 23 marca 2013

Game 70 vs. Memphis Grizzlies



Hornets odnoszą drugie zwycięstwo z rzędu, czyli dla chcącego nic trudnego. Do tego odnoszą zwycięstwo z arcytrudnym przeciwnikiem, jakim jest Memphis, doprowadzając do wyrównania stanu rywalizacji w całym sezonie. 2-2. Idealny remis. Co ciekawe, wszystkie cztery mecze między tymi drużynami zakończyły się w bardzo podobny sposób, a już poprzednie zwycięstwo Hornets różniło się tylko jednym oczkiem (wtedy 91-83, dziś 90-83).

Na mecz wstałem odrobinkę za późno, odpalając stream pozostały 2 minuty do końca 1 kwarty, a stan wskazywał na to, że będziemy mieli do czynienia z ostrym łomotem. Na szczęście, jak za dotknięciem magicznej różdżki Hornets zaczęli grać. I to jak. Nie wiem czy to moja sprawka, ale druga kwarta to był już istny majstersztyk graczy z Luizjany. W krótkiej przerwie między częścią pierwszą i drugą nastąpiła odmiana. I nikt nie wie gdzie szukać jej źródeł. Po przerwie dołożyli przyzwoitą defensywę, nie zapominając o tym, że do kosza trzeba trafiać. W ostatniej kwarcie prowadzili nawet 16 punktami, ale wiedziałem, że nie będzie lekko. Bo śmierdziało mi kolejną sprzedażą. NA SZCZĘŚCIE nic takiego nie miało miejsca, sabotażysta Anderson został na ławce, a Hornets wymęczyli zwycięstwo dając kolejne powody do radości.

Mało co się obejrzałem, a za mną już 70 meczy w tym sezonie. Jest ciężko, szczególnie zaraz zaczną się mecze o 4.00 i o 4.30, a więc będę kładł się spać, jak będzie już widno. Na szczęście na koniec zostały same mistrzowskie mecze. Zaraz Hornets niestety przerwą serię Denver, a zaraz potem serię Miami. I tymi pozytywnymi akcentami zakończę swoją przygodę z Nowym Orleanem. Oby mnie nie zawiedli...

PRZEJŚCIE

AMINU - Neutralizował się z Princem w ofensywie, na korzyść Hornets oczywiście. Aminu pracujący tylko w pomalowanym to dobry Aminu. I zagrał dobrze. 
DAVIS 
- Które to już z kolei wspaniałe double double. Gdyby grał tak od początku sezonu, to byłby murowanym kandydatem do ROTY. Wygrywać pojedynki z takim duetem jak Randolph-Gasol to coś pięknego. Mewa Kochana operował głównie pod koszem, ale mid range także dawał radę. 
LOPEZ 
- Robin czyta mojego bloga i czuję się z tego powodu dumny. Przestał faulować, a zaczął blokować. Ogólnie to miałem napisać, że może Amundson powinien startować, a Lopez (może) wchodzić z ławki. Ale po tym meczu na chwilę zmienię zdanie. Robin do spółki z Davisem kontrolowali pomalowane, zbierając wszystko co wpadało im w ręce. Robin do tego dodał piękny mecz w ofensywie. Szczególnie trzecia kwarta była jego popisem, bo zdobył 10 punktów z rzędu, ale w ostatniej odsłonie też miał kilka ważnych dobitek. WRESZCIE PO TYGODNIACH GÓWNA... double double w 30 minut! 23-10. No i props za wywiad, w którym chwali AD i mówi, że bez niego jest gównem. Klasa. 
GORDON 
- Chociaż 11 punktów przy rzucaniu 4/13 to gówno, to Gordon zagrał chyba swój najlepszy mecz przeciwko Grizzlies. Allen zbytnio go nie pilnował, bo Eric wykorzystywał na wjazdach pod kosz. Wreszcie miał miejsce, szkoda, że bez większego skutku. 
VASQUEZ 
- Generał identycznie z gry jak Gordon, więc podstawowy obwód na minus. Też zaliczył kilka fajnych wjazdów, ale ogólnie musiał skupiać się na doganianiu Conleya. I kreowaniu gry. To drugie wychodziło mu dużo lepiej. 
ANDERSON 
- Czy ja musiałem czekać na mniejsze minuty od Andersona dopiero przy kłopotach z faulami? Andy rzucał tylko 5 razy (jedyny gracz, który raz trafi trójkę, a zaraz potem minie całą obręcz) w trakcie 14 minut. I to z pożytkiem do drużyny, bo chyba zabiłbym Montanę, gdyby grał Andersonem w samej końcówce. Widać, nikt nie jest niezastąpiony. 
AMUNDSON 
- Wnosi wielkie pokłady energii na boisko i fajnie odciąża starterów. Znów jego boiskowa mądrość daje o sobie znać. Ten and1 byłby majstersztykiem, bo po nim cała hala eksplodowała. Ale był mały problem. Lou poszedł na linię i rzucił taką cegłę, że o matko... :D. 
HARRIS 
- Jedna prośba. Fajnie, że dostaje minuty, ładnie je pożytkuje grając fajnie w defensywie. No, ale kur*a. Kto pozwala temu patałachowi rzucać? Jeszcze gdyby było to w ostatniej sekundzie, to ja rozumiem, ale ten marniak rzuca po własnym koźle... Tylko nie to... I jak reszta (Aminu, Miller, Lou) potrafi powstrzymać się przed kretyńskimi rzutami... to on... 
MILLER 
- Miller w 14 minut znów robił wiele dobrego. Z nim i Amundsonem Hornets zaliczyli najlepszy +/-. Potrafi odznaczyć swoją obecność na parkiecie. Tutaj sobie rzuci z półdystansu, tam zablokuje (FOCIA UP). I zawsze myśli najpierw o koleżkach. Ale według tego gówna Wesleya MILLER MYŚLI ZA DUŻO... łysej piź*zie nie dogodzisz... 
ROBERTS
- Jeśli Robcio nie załapie się do którejś z piątek najlepszych debiutantów, to będę niepocieszony. Wiem, że to mocne słowa, ale to co on ostatnio gra jest na prawdę miłe dla oka i efektywne. Rzuca tak, że Monty trzyma go na parkiecie grając small ballem. Asystuje tak, że ręce same składają się do oklasków, robi to coraz ciekawiej. W takich meczach, jak ciężej idzie Greivisowi niech gra jak najwięcej! 

Prince jak miał miejsce, to się nie czaił, tylko rzucał. Na szczęście za wiele tego nie miał. Z-Bo starał się brać na siebie większość akcji w ofensywie, gdy wyczuwał, że kryje go ktoś inny od Lopeza czy Davisa. A robił to z różnym skutkiem. Na pewno na PO musi pokazać więcej. Podobnie jak Gasol, który przegrał pojedynek z Davisem na najlepszą dobitkę w poprzednich meczach. Przegrał, bo statystycznie musi się poprawić przed PO tak jak Bandolf. Ale asysty znów ERSTE KLASSE. Allen na początku agresywnie, przydawał się w ofensywie, ale skoro nie dawał sobie rady w D, to był zmieniany. Memphis trafiło w meczu trzy trójki. Wszystkie w ostatniej kwarcie i wszystkie autorstwa Conleya. Jak ma miejsce, jest straszliwym zagrożeniem. A Vasquez był od niego dużo wolniejszy. Więc Conley narobił mi stracha. Ed Davis zdecydowanie za krótko, bo on zawsze odznaczy jakoś swoją obecność na parkiecie. Bayless klasa. Jeden z lepszych rezerwowych ostatnich czasów w NBA, mam nadzieję, że nie zostanie pominięty w posezonowym głosowaniu. Wroten krótko, oddelegowany do gry w D, ale bezskutecznie. Q-Pon nie mordował za 3 jak ostatnio, ale matchup Q-Pon vs. Miller to coś pięknego. Arthur wrócił po 9-meczowej absencji, ale jeszcze potrzebuje chwili, aby przypomnieć sobie jak się gra. Daye wszedł dopiero w ostatniej odsłonie i jakoś nie ma do mnie szczęścia, bo co oglądam, to on nie gra... Pittman i Leuer wbili na zawrotne 22 sekundy. 

Wolne aż do poniedziałku i mecz u siebie z Denver. Da radę przerwać tą długą serię? Czy ja wiem czy chcę, by Hornets to robili? To byłaby zbrodnia... Lepiej oszczędzać się na Miami. Choć z drugiej strony, 3W in a row to byłoby coś dla mnie!


I coś do posłuchania: 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz