czwartek, 7 marca 2013

Game 62 vs. Los Angeles Lakers



SZOK. Z Nieba do piekła... Wydawało mi się, że mecz z Orlando był sprzedany, ale dopiero ten mecz był i sprzedany i wydrukowany. I jeszcze na spotkania z takim gównem jak LAL przychodzą tłumy kibiców... Na spokojnie muszę obejrzeć przynajmniej kilka z kilkunastu wątpliwych decyzji sędziów, bo na coś muszę spierdolić tą porażkę. No, ale sędziowanie sędziowaniem, Hornets Pelikany (nie nazwę ich po tym meczu Hornets) to wielkie gówno. Twitter wspaniale wszystko podsumował. Gdyby na parkiecie w końcówce zamiast graczy Pelikanów byłyby prawdziwe ptaki, to Nowy Orlean na pewno wygrałby to spotkanie. Gdyby nie byli takim gównem od zawsze, to też by wygrali. Ja drżałem o zwycięstwo nawet gdy prowadzili 25 punktami. Byłem PEWIEN i żałuję, że nie postawiłem żadnych pieniędzy na zwycięstwo tych pizd z Los Angeles.

Właśnie sędziowanie to o kant dupska rozbić. Na samym starcie sędziowie bardzo umiejętnie pozbyli się z gry Davisa i Gordona gwiżdżąc im bardzo szybkie faule, a Davis to już w ogóle poleciał za nic. Potem chcieli to 'wyrównać' gwiżdżąc na DH12, ale skoro Howard miał już 4 gwizdek na starcie trzeciej odsłony i do końca meczu złapał już tylko jeden faul, to coś tam śmierdzi. Zważywszy na to, że nie gwizdnięto ofensa na Davisie i nie gwizdnięto jego łokcia, którym prawie pozbawił Aminu zębów. Dobrze, że Chief to nie jakiś mazgaj i nie pobiegł z płaczem do sędziego, co zaobserwowalibyśmy NA BANK z drugiej strony. Poza tym, DH12 był zrośnięty z pomalowanym, stał tam całe akcje, wszyscy darli mordy, że stoi 3 sekundy, ale zabrakło najważniejszego, czyli GWIZDKA DO CHUJA! Raz to była totalna kompromitacja, jak stał tam ze 3 sekundy, przewrócił się na kolejne 4, wszyscy to widzieli oczywiście poza pasiastymi przydupasami skorumpowanej jak diabli NBA... Co do ostatniej odsłony to muszę się przyjrzeć temu, jak Gordon 'rzekomo' stanął na linii. To też wyglądało na przedruk, ale jestem teraz na gorąco po meczu, więc widziałem to co chciałem zobaczyć. Kpina to także techniczny dla coacha Williamsa, za to, że narzekał na zbyt wielką ilość osobistych. INDEED, większość gwizdów z kapelutka...

Inna sprawa to ta popierdółka, a nie trener, czyli Monty Montana. Coraz łatwiej wyprowadza mnie z równowagi swoimi idiotycznymi decyzjami, na które po prostu ręce opadają. Miał zawodników w największym gazie, po drugiej kwarcie, gdzie zdobyli 39 punktów (najwięcej w sezonie). Wtedy to prowadzili właśnie 25 punktami i grali jak z nut. Mieli chwilę rozkojarzenia, ale zaraz potem wracali na właściwe tory. Brałem pod uwagę scenariusz, że spieprzą przewagę już po przerwie. Ale dzielnie się trzymali, przegrywając przedostatnią partię jednym oczkiem, a już na tym etapie mieli 93 punkty. Liczyłem na rekord wszechczasów... LOL. Myślę sobie, nie no, aż z takimi ciotami nie mam do czynienia. Bodaj +18 przed ostatnią odsłoną to był wspaniały handicap. No nie było możliwości. Ale te PIZDY pokazały jak bardzo się mylę. Start 4q przyzwoity, ale potem po prostu zapomnieli jak się zdobywa punkty. W każdej akcji wyglądali tak samo, kilka kilogramów ciężsi, przez to gówno co mieli w gaciach. Monty to już w ogóle był tak obsrany, że głowa mała. Nie potrafił podjąć ŻADNEJ dobrej decyzji. Po co lwią część czasu grał z Gordonem i Masonem na boisku. Czemu parkietu nie powąchał Davis, a grało to pośmiewisko w kręconych włosach o nazwisku Lopez. Przecież to jawna parodia. Tak zawodowo spierdolić coś, to tylko ludzie z Luizjany. Może i dobrze, że po sezonie uciekam, bo to coś nie na moje nerwy. Charlotte są dużo bardziej spokojną drużyną. Oni przynajmniej nie dają nadziei. Albo zbierają solidny wpierdol, albo solidnie wygrywają. Bez wazelinki żadnej. I podsumowując akapit, zastanawiam się, czy to nie koniec trenera Williamsa, który boi się odważnych decyzji niestety... Choć w sumie to będą zaraz Pelikany więc...

Czytając twittera właśnie i słuchając komentatorów z Los Angeles najbardziej boli mnie po tym meczu spust nad tymi leszczami, którzy najprawdopodobniej wejdą do PO kuchennymi drzwiami, bo Utah też sobie przycina ze swoimi kibicami. Przecież to nie Lakers wygrali mecz, tylko Pelikany go przegrały, a przede wszystkim sprzedały... I przez to nie mogę zasnąć i piszę te marne wypociny. CHUJ MNIE STRZELA. Można było wystawić tam mnie i moich czterech ziomków, a GWARANTUJE, że nie bylibyśmy 0/12 na sam koniec meczu. Co te patałachy robią w NBA? Niech wypierdalają do Niemiec na ogórki, jednego Niemca w składzie już mają... Boję się, jak wstanę rano i zobaczę te wszystkie nagłówki... Jutrzejszy dzień dniem bez internetu! Skupie się na rozgrywkach akademickich, albo na zapijaniu smutków!

I jeszcze doczytuje się, że Monty powinien zostać, że to drużyna młodzieniaszków, więc popełnia takie błędy... A to jest gówno prawda! Nikt na poziomie NBA nie może poddać takiej przewagi... Przecież jakaś komisja na bank się temu przyjrzy! W Polsce parę osób dawno trafiłoby za kratki...

Hahahhaa, tak czytam UP to co napisałem i zauważam, że dawno, ale to dawno nie wpadłem w taki bulwers. Może tego mi było trzeba? Z drugiej strony wiem, że już pewnie nie zasnę, no ale zwycięstwo było dużo bardziej potrzebne... I tym trudniej będzie mi pisać o zawodnikach, bo wszystko rozkłada się na dwa etapy. Drużyny mistrzowskiej i drużyny najgorszych łamag...

PRZEJŚCIE

AMINU - To co miał zrobić w ofensywie, to zrobił. Bo 12 punktów od niego w meczu z Los Angeles to sporo. Zebrał aż 16 piłek, dawał radę przy kontestowaniu rzutów. Był blisko w obronie kiedy trzeba było, ale trzeba było przez cały mecz... Niestety w 4q się pogubił, a to jak Kobe zakończył akcje wsadem na ok. 24 sekundy przed końcem meczu powinno być klasykiem w Shaqtin' a fool (a propos tego, to dwa największe gówna od strat, Anderson i Gordon, wprowadzając piłkę z boku PRZEKAZALI JĄ SOBIE Z RĄK DO RĄK, TO JEST DOPIERO KOMPROMITACJA!). 
DAVIS - Czy była jakaś różnica kto gra naprzeciw Howarda? I Lopez i Davis nie dorównują mu warunkami fizycznymi, ale najważniejsze było to, żeby nie pozwolić mu na wsady, a przy każdej możliwej okazji faulować. Więc czemu u licha Davis siedział na ławce w 4q, skoro ofensywnie w tym meczu był dużo lepszym wyborem od Robina... Jak się doczytam o jakiejś kontuzji... A jak nie, to czemu kurczę grał 16 minut, przy 40 Lopeza. DRAMAT. 
LOPEZ - 40 minut na parkiecie. 40 minut gówna. Zawsze krok za Howardem, pozwalając mu na łatwe wjazdy spod kosza. A tam, zamiast faulować to tylko go podziwiał. Nie zrozumiem nigdy czemu gra ofensywna w tym spotkaniu była na nim opierana, skoro nie przynosiła tych przewinień... Tylko na starcie łapał na nim faule, a potem dawał blokować się jak dziewczynka. I kto by pomyślał, że Robin dostanie zjebe za mecz ze statystykami 13-11. W końcu double double! LOL. Do tego nie trafiał banałów spod kosza już pomijając te bloki DH...
GORDON - A przy tym małym chujku to już ręce opadają... Oby Charlotte nigdy nie przepłaciło tak marnego zawodnika. Nie wątpię, że Gordon da jeszcze sporo dobrego tej drużynie, ale gdzie jest ten super ofensywny gracz? Grał gówno w ofensywie, choć miał swoje chwile, trafiając te trójki. Druga kwarta mogła być jeszcze lepsza, gdyby nie Eric właśnie. Rzuty z dupy + dwie kretyńskie straty... Pierwsza połowa to 11 punktów przy 11 rzutach. KLASA! Skończył 7/23, co jest wielką kupą... 
VASQUEZ - Za słabe wykorzystanie warunków fizycznych. Mógł robić co chciał z Nashem czy Zombie Blakiem. Gdy przyszło już jednak do ważniejszych rzutów, to nie trafiał żadnych swoich pewniaków najczęściej mijając obręcz... Double double wiadomo, fajne, bo ładnie kreował grę i starał się być z dala od sytuacji rzutowych. Ale mówię, kiedy trzeba było, chybił... 
ANDERSON - Andy zesrany, gdy przyszło mu bronić na DH. Do tego za często miał piłkę w ręce, popełniając aż 5 niewymuszonych niczym strat. Rzutowo nie najgorzej, ale czemu do chuja grał 36 minut i oddał 9 rzutów? Albo jest i gra w ofensywie, albo siedzi na dupie, bo na defensywie się nie zna kompletnie. Szacunek za jedną dobitkę z góry, która chyba była pierwszą w jego karierze. 
RIVERS - Wpadł bardzo szybko po faulach Gordona. I szczęka mi opadła, gdy był 5/5 z gry. Myślałem sobie, kurna, Austin wreszcie ogarnął się w ostatnich meczach. Wciąż jest gównem, no ale zagrał najlepszy mecz w karierze (jebać wyczyn z Wolves). Wjazdy sprawiały, że byłem pod wrażeniem! I już miałem narobić w gacie, gdy okazało się, że Austin najprawdopodobniej połamał którąś z kości w ręce... Po sezonie... Na początku myślałem, że nie chciał psuć zajebistego efektu, no ale...
MASON - Zawodnik jednej kwarty po tym meczu. Wszedł już w pierwszej odsłonie i od razu poleciał z tematem, rzucając siedem punktów z tego samego miejsca na boisku. Gdzie był potem i czemu Monty nie potrafił spożytkować jego formy strzeleckiej? Przez 19 minut rzucił tylko cztery razy... 
ROBERTS - Pojawił się po meczach przerwy. Zagrał tylko 3 minuty, podczas których rzucił dwie trójki z dala od kosza, ratując zegar. Dobrze, że żyje, a przy kontuzji Riversa znów wróci do łask.
MILLER - Też miał udział w tej cudownej drugiej kwarcie i nie splamił swoją obecnością tej kompromitacji. W sumie to się zdziwiłem widząc go na parkiecie. Raz ładnie zatrzymał kontrę LAL będąc blisko Bryanta, drugi raz dał się łatwo ograć. W konsekwencji grał krótko... 
THOMAS - No był te 33 sekundy na parkiecie, żeby na sam koniec drugiej kwarty przystopować Bryanta. Nie udało mu się to... Sfaulował go i dopuścił do akcji and1...

MWP nie mógł być go to guyem, gdy na parkiecie nie było Bryanta i Howarda. Tu wina Aminu... Earl Clark wielka kupa, nie trafiał czystych rzutów. DH12 stanął tylko 4 razy na linii osobistych. Trafił 50% tych rzutów. Czemu u licha te ćwierćinteligenty go nie faulowały, gdy był z piłką pod koszem? Do tego 4 bloki i kompletna dominacja nad Lopezem. Bryant na starcie był trochę zagubiony, miał więcej strat niż czegokolwiek. Gdy jednak przychodziło co do czego, wiedział co ma robić. Albo kończył sam, bo defensywa nie istniała, albo podawał na łatwe zdobycze punktowe. KLASA! Ale to nadal gówno... Nash po prostu biegał na tym parkiecie. Zaliczył prawie więcej zbiórek niż punktów i miał tylko JEDNĄ asystę. Jawna kpina. Cud, że CP3 tam nie wylądował w tym bagnie. Jamison z ławki nie był pewniakiem, choć starał się bronić bardzo blisko Andersona. Widać jak pozycja PF cierpi bez Gasola. Meeks to kawał kutasa, jak on mógł zdobyć tyle punktów w ostatniej odsłonie... I kto mu na to pozwolił... Ostatecznie 5/9 za trzy... Jedna akcja była piękna, gdy nie wiedzieć czemu wszyscy gracze Pelikanów stanęli w jednym miejscu, a Meeks był KOMPLETNIE niekryty. Mógł zrobić z piłką WSZYSTKO! Tyle wolnego miejsca to on chyba nigdy nie widział... I wiadomo, trafił trójkę. Blake przeciętnie, ale także się przydał, jeśli chodzi o kreowanie gry. Nie tylko Kobe! Nawet Sacre musiał grać w drugiej kwarcie, bo tak nie szło panom z Los Angeles.

Czas na odreagowanie i mecz z Memphis. Wreszcie naprzeciw Nowemu Orleanowi pokaże się Austin Daye. I błagam, oby Pelikany nie prowadziły w tym meczu 40 punktami, bo będziemy świadkami kolejnej kompromitacji, choć niżej już upaść NIE MOŻNA!


I coś do posłuchania: 

5 komentarzy:

  1. Czytając Twój "artykuł" można się załamać. Takiego braku obiektywizmu dawno nie widziałem nie mówiąc już o jakimkolwiek szacunku dla ekipy z LA.

    "Meeks to kawał kutasa, jak on mógł zdobyć tyle punktów w ostatniej odsłonie..."

    No pewnie. Może miał celowo nie trafiać do kosza byle tylko NOH wygrali. C'mon.

    Nie wiem ile masz lat. Ale jeśli więcej niż 18 to jest z Tobą źle.

    OdpowiedzUsuń
  2. co za gimbus.Internet dla cb to najwyżej 20 min dziennie

    OdpowiedzUsuń
  3. WYPIERDALAĆ MARNIAKI. NĘDZNI FANI LAKERS. CZY WY W OGÓLE WIERZYCIE W BOGA?

    OdpowiedzUsuń
  4. Sam wypierdalaj kozi zjebie. Ojciec niech da w kakao to się możesz ogarniesz. Tak jak autor, który jest gimbusem do potęgi entej i nie potrafi pogodzić się z tym, że jego NOH to przydupasy , którym co noc spuszcza się wpierdol +20...

    OdpowiedzUsuń
  5. WYPIERDALAJ [2]

    OdpowiedzUsuń