wtorek, 26 marca 2013

Game 71 vs. Denver Nuggets



Usiadłem wczoraj przed komputerem w domu w oczekiwaniu na mecz. Czekałem do tej 1.00, aż wyłączyli internet. Poszedłem więc spać z płaczem w oczach, że coś mnie ominie... A tak się chwaliłem KOLEŻKOM, że Hornets przerwą serię Denver, a potem Miami. Byłem tego pewien, a nie mogłem oglądać tego na 'żywo'. Zbluzgałem więc vectre wstając rano, nie znając wyniku i odpalając mecz na rubaskecie (dzięki bracia!).

Jakie było moje zdziwienie, gdy w S5 zobaczyłem Robertsa (Vasquez przegapił mecz po raz pierwszy od 136 pojedynków, z czego zaczynając 83 w podstawowym składzie, rekordzista to Pelikan David Wesley...) i Millera, który rozpoczął na SG za Gordona. Darius w S5 to większa niespodzianka, bo on to raczej SF, ale jarałem się opcją jego gry obok Aminu.

Hornets od samego początku zaczęli dojeżdżać przeciwników zyskując już na starcie znaczącą przewagę. Konsekwencja w ofensywie i szczęście to były najważniejsze czynniki. Szczęście, bo akurat Denver nie wpadało. Mało tego, w grze trzymały ich tylko rzuty osobiste, których narzucali się na potęgę. 39-15 to jest różnica. Więc sędziowie nie pomogli przedłużyć tej serii. Oby nie było podobnie w piątek... Nie zapominam także o defensywie i zwycięstwie w pomalowanym, bo zatrzymanie Nuggets na 86 punktach to nie lada sztuka!

Piękne w tym meczu było to, że każdy zagrał równo. Wszyscy z wyjściowego składu zdobyli 11+ punktów, a nikt z nich nie oddał więcej niż 11 rzutów. Tu prym niestety wiódł sabotażysta Anderson z 22 rzutami z ławki, ale koniec końców się przydał, więc wybaczam mu te wybryki. Wszystko to złożyło się na odniesienie TRZECIEGO zwycięstwa z rzędu i wielka szkoda, że takie mecze (przeciwko MOCNYM drużynom) widzę na koniec sezonu. A w standingsach przy Hornets widzimy już literkę 'o', co oznacza, że nawet gdyby pocisnęli wszystkich do końca, to i tak nie awansują do PO. Ale jak rozumiem, chcą się ze mną godnie pożegnać. W pełni to rozumiem!

PRZEJŚCIE

AMINU - Zdecydowany ciąg na kosz. I to mi się podobało. Choć był aż 4/11 z gry, to mi to nie przeszkadzało. Aminu jak zwykle aktywny na tablicach, a te 3 bloki (dwa z użyciem tablicy) pokazują, że Hornets mają defensora na lata. 
DAVIS - Ten to wybiegł z bułą pod okiem... Kolejny do odstrzału po Vasqu i Gordonie... :D. Gdyby nie był non stop w foul trouble, to Hornets wygraliby jeszcze wyżej. Żywił się podaniami Robertsa tak jak zwykł to robić przy Vasquezie. No i między innymi dzięki niemu Nowy Orlean wygrał bitwę o pomalowane, co z Denver jest sprawą PIEKIELNIE ciężką. 
LOPEZ - Z początku miał pełne gacie, bo zablokowali jego hak. Wtedy się popłakał i miał błąd 3 sekund... Więc martwiłem się, że Hornets przerżną właśnie przez jego indolencję. Przebudził się jednak i razem z Davisem chronili pomalowane. I musieli to robić przez niecałe 22 minuty. Takie użycie minut tylko zaskakuje!
MILLER - Ręce same składają się do oklasków. Miller zagrał swój życiowy mecz i co ciekawe, jako starter, którym nie był nawet w NCAA. Coś pięknego. Miller otworzył mecz dla Hornets trójką, potem dorzucił jeszcze jedną i zszedł. A kiedy zszedł, byłem smutny, bo wyraźnie rzut mu siedział. A zszedł jako pierwszy. Na szczęście Monty się opanował i pozwolił mu grać. Darius odpłacił się wspaniałą grą, wyglądał jak weteran. Z gry był 6/7, w tym 4/5 za 3, a pozostałe akcje pięknie wykreował (spin na kozaku!). Za 3 trafił też daggera, a przy okazji tym samym rzutem zapewnił fanom frytki. I pomyśleć, że bałem się, że nie poradzi sobie w defensywie, bo grał przeciwko Iggy'emu, który to z Hornets radzi sobie bardzo dobrze. Andre, można powiedzieć, nie istniał. Więc Darius, przeciwko Denver spisuje się zawsze ponadprzeciętnie. Pierwszego lutego z nimi miał swój rekord przechwytów (w tym miał jeden, a nawet o tym nie wiedział LOL), a 25 listopada rekord zbiórek. Wszystkie rekordy rzutowe (poza FT) miał dziś. NA KOZAKU I OBY DO KOŃCA SEZONU. Gordon niepotrzebny! 
ROBERTS - Obok Millera największy kozak tego meczu. Double double kosmiczne. Mało tego, to było najwięcej asyst od gracza Hornets w tym sezonie i najwięcej od jakiegokolwiek debiutanta. 18. OSIEMNAŚCIE. W drugiej połowie bronił na nim Igoudala! Jak miał piłkę w ręce, to byłem pewien, że zrobi coś dobrego. Przy tak zawrotnej liczbie asyst stracił piłkę tylko 3 razy. Rzutowo mu nie odpier*oliło na szczęście, więc w ogóle propsowany na zawsze. Teraz Monty Montana ma zagwozdkę, bo Vasquez prawdopodobnie wróci na Clippersów. I co zrobi z tym kotem.
ANDERSON - Andy tylko wszedł i od razu co się dotknął, to rzucił za 3, bo ludziki z Denver go puszczały... Przydawał się w ważnych momentach, kiedy Hornets odpierali ataki przeciwników. A że Hornets nie potrzebowali siły pod koszem, to dla Andersona znalazły się przyzwoite minuty. 
MASON - Mecz bardzo w jego stylu. Jak najmniej starał się przeszkadzać, biegał bez piłki, a jak ją miał to rzucał. Jego trójki również na wielkim propsie, bo również trafiał w ważnych momentach. 
AMUNDSON - Tylko 10 minut, ale z jakim rezultatem. Obawiałem się, że ta akcja, gdy zablokował dwa rzuty z rzędu nie będzie uwzględniona w top10. Myliłem się. Lou jak zwykle ciśnie. 
HARRIS - Cudownie, że zagrał tylko 5 minut i nie zabrał czasu antenowego Millerowi.
HENRY - Pierwszy raz od dawna, już oficjalnie przegrał rywalizacje z Millerem. Ciekawą opcją Montany była gra z Millerem, Masonem i Henrym właśnie na boisku. Xavier robił to co do niego należało. Rzucał z miernym skutkiem, ale miał pozycje. 
THOMAS - Tylko na minutkę, ale też dorzucił dwa punkciki do puli.

Gallinari przespał start meczu, żeby już w 2 kwarcie siać zniszczenie. Był jedynym zawodnikiem który mógł czymkolwiek zagrozić. Sypał trójki, stawał na linie. Faried trzymany z dala od kosza, nie pokazał swoich walorów. Koufos również trzymany na smyczy. Iggy kompletnie niewidoczny. Miller grał za kontuzjowanego Lawsona w pierwszym składzie i zawsze przyjemnie na niego spojrzeć. Łatwe wjazdy pod kosz, wielka mądrość boiskowa. Chandler powoli się rozkręcał, ale w końcu się nie rozkręcił. Props za jego plakat na Mewie Kochanej.  Brewer rzucał za wszystkich, ale na szczęście popełnił więcej tych złych decyzji. McGee trochę za krótko. Robił różnicę pod koszami, ale w ofensywie cieniutko. Stone jako backup PG niewypał. Hamilton też podniósł się z otchłani ławki i kilka akcji miał przyzwoitych. Na pewno zakończył punktami tą najintensywniejszą. Fournier, Randolph i Mozgov grali ogony gdy mecz był rozstrzygnięty.

Czas na przedłużenie serii zwycięstw z odwiecznymi przeciwnikami z Miasta Aniołów. Czas na ponowne dojechanie Kliperom. I czas na Dariusa Millera!


I coś do posłuchania: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz