poniedziałek, 11 marca 2013

Game 64 vs. Portland Trail Blazers


Mało brakowało, a oglądałbym tylko drugą połowę tego meczu. W ostatniej chwili ogarnąłem, że w Stanach przestawiono godzinę. I dlatego spałem przed meczem tylko pół godzinki... Warto było jednak wstać na ten mecz, bo Hornets mimo iż grali back2back, to zagrali na prawdę przyzwoicie.

Przede wszystkim prowadzili w prawie całym meczu. Oczywiście nie byliby sobą, gdyby nie zaczęli przegrywać w ostatniej kwarcie. Doszło już do tego, że Lillard znów trafił trójkę w PRAWIE identycznej sytuacji jak ostatnio między tymi drużynami. Więc to Hornets musieli gonić, ale na szczęście na zegarze widniało trochę więcej niż 00.00. A, że Hornets wreszcie rzucili jakiegoś game winnera (zdjęcie UP), to już w ogóle pełen props. Do tego pojawili się w top10. Cud, że Matthews nie trafił tej ostatniej trójki... Ale nic by mnie już nie zdziwiło.

PRZEJŚCIE

AMINU - Jakoś tak zupełnie nieprzydatny. Skoro gracz o jego 'umiejętnościach' ofensywnych jest 0/5 z gry, to gdzieś został popełniony błąd. 
DAVIS - Kolejne potężne double double z jego strony. I dla mnie wygrał pojedynek z Lillardem. Gdy trzeba było, latał nad obręczami lub trafiał mid-range. Do tego walka o każdą piłkę!
LOPEZ - Nadal jak dziecko we mgle pod koszem. I cud, że w tym meczu nie był potrzebny. Wszystko przebiegało w jak najlepszym porządku i bez Robina na boisku. Sam sobie winny, bo ostatnimi czasy gra gówno. 
ROBERTS - Po raz pierwszy w S5. I od razu zagrał rekordowe dla siebie 43 minuty. Wydatnie pomagając drużynie. To on przez większość czasu prowadził grę, a na pewno to on raczył wszystkich kibiców pięknymi asystami (aż 9! bez strat!). Jedna w top10. I co ciekawe, po raz pierwszy w sezonie Generał Greivis nie miał największej ilości asyst w drużynie. Szkoda tylko, że wymienił się talentami z Vasquezem na całego i zapomniał jak się rzuca. Tylko 3/13 z gry. Ale cieszy to, że coraz częściej wbija pod kosz i nie szuka tylko dystansu. 
VASQUEZ - U niego z kolei rzadko się zdarza, aby miał więcej zbiórek od asyst. W ogóle jakoś wolał pozbywać się piłki z rąk, ale w najważniejszym momencie wiedział co z nią zrobić. Kiedy drużynie nie szło, to rzucał, a że zamienił się talentami z Robertsem, to był aż 9/15 z gry. 
ANDERSON - Trzeba przyznać, że wygrał końcówce dwoma ostatnimi rzutami. Najpierw ta trójka na luzaku, potem ten and1. A ten and1 robił wrażenie! No i props, że wreszcie wstrzelił się jako tako z dystansem, bo ostatnio tyle trójek rzucił MIESIĄC temu! Przecież on nie może mieć takich przerw w rzucaniu... Ale double double z ławki go ratuje. I po co ten młot podaje na alleje, skoro NIE POTRAFI. 
MASON - Kto by powiedział, że to nie on, a Roberts wejdzie do s5 na czas absencji Gordona i Riversa? Ale tym razem weteran był przydatny z ławki. Przyzwoite 10 punktów i żerowanie na asystach Millera. I ktoś nie może być ograny przez Lillarda! Nie wypada staruszku! 
THOMAS - Lanca udowadnia kto powinien być drugim wysokim z ławki. Choć wysokim to za dużo powiedziane. Miał problemy w defensywie z LA, ale za to jak poleciał w ofensywie. Trzy zbiórki na atakowanej tablicy, do tego dwie dobitki. Uciekał wysokim Portland jak chciał. 
MILLER - Tytan pracy. Tym co robi udowadnia Montanie, że to na niego trzeba stawiać w ważnych chwilach. Zagrał chyba najlepszy mecz w swojej karierze enbiejowskiej, choć nie ustrzegł się błędu, jakim jest kolejny faul gracza rzucającego za 3 w kolejnym meczu (choć w drugiej podobnej sytuacji uciekł od podobnego gwizdka!). Zaliczył rekord kariery w punktach i asystach. Do tego poleciał 2/2 za trzy, a ostatecznie 8 punktów, 5 asyst i 3 zbiórki robią wrażenie! Skutecznie wyleczył Aminu z gry w końcówce. KLASA. Po co tutaj Gordon?

Batum nie wiedzieć czemu uczepił się strasznie tego dystansu i nie chciał robić nic innego. LA dość przeciętnie jak na All-Stara. Myślałem, że częściej będzie brał piłkę na siebie, szczególnie bez Lopeza na boisku. Hickson zupełnie nieodnotowany przeze mnie, ale 14-14 robi wrażenie. Choć tu to samo co do LA. Bez Lopeza powinien polecieć jeszcze ładniej, choć na nim śmigał jak na kupsku. Matthews wreszcie dograł jakiś mecz z Hornetami do końca. I swoimi trójkami dał sygnał do odrabiania strat. Od niechcenia leciał za 3, a żadna obrona nie robiła na nim wrażenia. Lillard na pełnym luzaku 20 punktów, zawsze widzi obrońce którego musi zaraz ograć. Zaskakuje, i wraz z Millerem udowadniają, że najlepsi w NBA są po całym programie studenckim! Maynor oddany z OKC zupełnie za frajer, a dla mnie to lepszy koszykarz od Jacksona. Babbitt jeśli nie rzuca trójek to jest bezużyteczny. Jeffries wszedł i chciał być specem od defensywy. Ale zamiast flopować w ostatniej akcji mógł chociaż zmusić Andersona do wysiłku. A tak runął jak długi! Barton tylko 10 minut na boisku, a ja żałuje, że nie więcej. Musi chłonąć wiedzę z boiska! 

Czas na kolejny mecz z Brulkinem Nets. Oby D-Will nie poleciał kolejnego rekordu za trzy. I muszę zapamiętać, że ten mecz jest o tak zwalonej porze, jaką jest 00.30... W Bruklinie grają, to może Jay-Z coś porapuje! 


I coś do posłuchania: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz