czwartek, 28 lutego 2013

Game 59 vs. Oklahoma City Thunder



Ja pierdykam, ależ Hornets zostali zmiażdżeni... szkoda gadać... Ale takie mecze też muszą się zdarzać. Kiedy Hornets poznają swoje miejsce w szeregu. Thunder wcale nie zagrali na swoje 100%. Mimo tego Hornets musieli uciekać od jakże kompromitującego wyniku -50. Ależ to byłby dramat. Dlatego nie ma co się o meczu zbytnio rozpisywać. Dali im łupnia.

Pierwsza kwarta jeszcze nie zwiastowała najgorszego, tylko Westbrook miótł wszystko i wszystkich. Gdyby chciał mógłby się ścigać z wczorajszym wyczynem Curry'ego. Ale nie musiał tego robić. W następnych odsłonach dołożył tylko 10 punktów. Druga kwarta też nie była najfatalniejsza, ale szkoda jej samej końcówki. Thunder uzyskali wtedy swoje największe prowadzenie. Po przerwie nastąpiło dzieło zniszczenia, spadła atomówka i mecz zakończył się na trzeciej odsłonie właśnie. Bo odsłona 4 to już  mecz rezerwowych, a więc bez szału.

PRZEJŚCIE

AMINU - Hornets mieli trzy zbiórki w pierwszej kwarcie. Wszystkie od Aminu. Przecież to jest jawna kompromitacja... 
ANDERSON - Andy wystartował mocno, w końcu jakoś musiał wyglądać w miejsce Mewy Kochanej. Szkoda, że on nie potrafi być gorący dłużej niż przez dwa rzuty. 
LOPEZ - Robin przeciwko dobrze blokującej drużynie nie istnieje... Miał mega problemy ze zdobywaniem punktów, z zastawianiem przeciwników i przede wszystkim ze zbieraniem... 
RIVERS - Z nim na parkiecie Hornets byli -38. A więc bez szału. Jak to on. Jednak wrażenie robi jedna statystyka, a mianowicie był 2/2 z linii osobistych. Propsowany w mediach z tego powodu. 
VASQUEZ - Ależ miał ciężkie życie w tym meczu. Chciał narzucić swój pomysł na grę, ale nie wchodziły mu rzuty spod samego kosza. Z asystami nie najgorzej, kreował nawet przyzwoicie, ale grał tylko 25 minut. Monty oszczędził go od dalszych kompromitacji. 
THOMAS - Perfekcyjny mecz w ofensywie. Miał jednak ekstremalne zadania, jak np. bronienie Thabeeta, bo nie wiedzieć czemu nie zagrał także Smith... Lance jedynym wysokim... Nie dało się tego wygrać. Przez lwią część swojego czasu antenowego grał na pozycji centra. I on udowadnia, że zawsze gra na pełnym zaangażowaniu. 
HENRY - Zdziwiłem się, że wszedł przed Millerem. Miał wolną rękę, więc porzucał te swoje głupie i nieprzygotowane rzuty. Za to imponuje wciąż jego ciąg na linie osobistych. Tym razem nawet wychodziło to z jakimś pożytkiem, więc 5/6. 
ROBERTS - Chłodna ręka... Wszedł dość prędko, grał prawie dłużej od Vasqueza. Był na boisku już w pierwszej i bardzo szybko w trzeciej kwarcie. Niestety bez pozytywów. Nie trafił żadnej trójki, choć nie był wybitnie broniony. 
MASON - Mason najlepszy na boisku! Z nim Hornets tylko -5. A więc klasa. Ale wciąż nie ogarnął się z osobistymi. Tym razem 0/1, a więc KARYGODNIE! 
MILLER - Miller wszedł w drugiej kwarcie, od razu zebrał piłkę (szósta zbiórka drużyny) i trafił po dwutakcie na kontrze. Więc jarałem się jak pochodnia! Bronił nawet na Ibace. Potem wszedł dopiero na czwartą kwartę. A więc na pojedynek rezerwowych. Bez wielkiej ambicji (choć powinien dać z siebie 101%) oddawał rzuty za trzy i niestety nie pobił swojego rekordu punktowego. Ale kurna, zebrał 4 piłki z 25 całej drużyny. Wieczny props. 

Durant miał jedno z najszybszych TD w ostatnim czasie. W 27 minut 18 punktów, 11 zbiórek i 10 asyst. I nawet on nie poleciał mocno w ofensywie... Ale te podania najwyższa klasa. Ibaka 9/11 z gry, pozbierał, poblokował. To co do niego należy. Perkins miał zero punktów, ale te jego bloki robiły wrażenie. Nie istniejąc w ofensywie był częściej na ekranie niż Ibaka. Sefolosha jednym wygarnięciem piłki, która pewnie zmierzała poza boisko zaskarbił sobie moją miłość. Każdy inny gracz OKC miałby na nią wyje*ane, ale nie Szwajcar. Np. Westbrook, po efektownej akcji, która znalazła się w top10 tak cieszył się z ziomeczkami, że nikt nie wrócił do defensywy i Aminu miał czystą drogę do kosza. Tak nie można. Poza tym Russell śmigał tylko na linie osobistych, jak to zwykle w meczach z NOH. Bo rzutowo kupa. Martin od zawsze działa na nerwy tymi rzutami, w tym meczu wbijał nawet pod kosz... No nic mną tak nie nosi... Collison i Thabeet jako rezerwowi wysocy nie mieli za wiele do roboty, bo nawet nie musieli grać w ostatniej odsłonie, gdzie obie drużyny preferowały small ball. Reggie Jackson pobił swój rekord kariery jeśli chodzi o punkty. Nie za dobrze świadczy to o Hornets, że taki ufok leci... Fisher największy sęp na mistrzostwa (numer na koszulce LOL) nie trafił żadnej z trójek, a podawali mu USILNIE! Nie wiem czemu wzięli go z powrotem. Perry Jones wreszcie z jakimiś minutami. Ronnie nie musiał szaleć w defensywie. Liggins również wbijał na euforii pod kosz. To i tak lepiej niż pan Lamb, który na bank nie spodziewał się, że nic nie zagra w NBA. Siedział smutny za ławką w garniturze... 

Po takim blowoucie i po karnym kutasie czas na odkupienie w meczu z Pistons. Dwie ukochane drużyny grają naprzeciw siebie w piątkowy wieczór. Hornets raczej nie wygrają pięćdziesięcioma, ale jakiekolwiek zwycięstwo będzie mile widziane. 


I coś do posłuchania:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz