czwartek, 14 marca 2013

Game 65 vs. Brooklyn Nets



W sumie, to mogło dojść do rewanżu z Bruklinami w bardzo krótkim odstępie czasowym. Raptem dwa tygodnie temu Hornets przegrali z nimi 4 punktami. Tym razem grali na wyjeździe, znów przegrali (kto by przypuszczał...), a różnica dziesięciu punktów może wydać się trochę myląca.

Gracze z Luizjany dość wyraźnie przegrali pierwszą kwartę, ale nie pozwolili odskoczyć Nets na dużo większą liczbę punktów. Po przerwie wyszli jak nowo narodzeni, odrobili wszystkie straty (odrabiali już w pierwszej, drugiej i próbowali w czwartej...) , a więc dali nadzieje na ciekawą ostatnią odsłonę. Jednak bez chorego tego dnia Andy'ego Andersona (czy ja wiem czy taki chory... ponoć za tego game winnera wygrał wczasy w Krynicy Morskiej), Hornets nie wytrzymali tempa ostatniej odsłony. Nets wyglądają coraz fajniej na parkiecie i nie cierpią nawet z powodu odsunięcia Kardashiana z rotacji. Z nim przyzwoita ławka Nets wyglądałaby na jeszcze mocniejszą, ale PJ Carlesimo chyba wie co robi.

Z innych informacji, to mamy nowego Papieża i nie okazał się nim kardynał Turkson. Ponadto Hornets podpisali bardzo ciekawego zawodnika, a mianowicie Lou Amundsona. Nie jest to na pewno gracz anonimowy, pokroju Simsa czy Harrisa. I na szczęście już w pierwszym spotkaniu nie zjadł wszystkich minut Lancy Thomasa.

PRZEJŚCIE 

AMINU - Cieniutko... Bez żadnych zbiórek (bo 3 to dla niego NIC), punkty tylko po NUDNYM już alleyu. Nie miał też jednej osoby na której mógłby się skupić jeśli chodzi o krycie, bo Nets rotowali jak szaleni. 
DAVIS - Wchodził w pomalowane, aż miło było patrzeć. Wymuszał te dwa faule jak prawdziwy weteran. Pod koszem siał postrach, bo tymi pięcioma EFEKTOWNYMI blokami zrobił wrażenie. Na tyle mocne, że wszyscy starali się go omijać. 17-11-5, kolejne double double w sezonie i znów chce gonić Lillarda. 
LOPEZ - Starał się jak tylko mógł dotrzymywać kroku bratu. I wychodziło to na prawdę przyzwoicie. Walczył z nim PRAWIE jak równy z równym. Raz jak sfaulował Brooka, to za jednym zamachem padł też G-Force LOL. Tu potrzebna jest siła! Starał się odpowiadać pięknym za nadobne po każdych punktach braciszka. Na jedną jednak rzecz nie mógł odpowiedzieć. Na tą MASAKRYCZNĄ paczkę, którą Brook go zmiażdżył. Po prostu nie potrafi tak latać... 
GORDON - Gordon zdobył 24 punkty! I zdobywał punkty przez cały mecz! Starał się tuszować brak Andersona i nadrabiać za niego trochę trójek. Nadrabiając Andersona miał też na myśli pakowanie z góry. A WIĘC ZDROWY LOL! Kolanka wciąż żyją.
VASQUEZ - Generał znów wraca do kręcenia pięknych cyferek i nie składa jeszcze broni przed zostaniem najlepszym asystentem w lidze. Runnery znów klasa, bo wchodził sobie śmiało na kosz. 
AMUNDSON - Debiut zaliczony i to debiut na poziomie! Co go Brook zablokował, to nie mam żadnych pytań. Tak ciepłego przywitania nie widziałem już dawno. 
MASON - Powinien mieć kreowane więcej pozycji rzutowych. Przecież on do niczego innego się nie nadaje. Raz wjedzie na kosz, ale reszta to dystans i najlepiej WIDE OPEN! 
MILLER - Nie wykorzystał swojej ponownej szansy na dłuższą grę w tym meczu. Ponownie robił wszystkie małe rzeczy na boisku (no kto, jak nie on mógł mieć największe +/- w drużynie), raz pięknie stopując kontrę Nets, ale to za mało. Koniec końców to Mason grał na koniec jako SF. 
ROBERTS - Po tak niezłym meczu, kiedy zagrał najdłużej z całego S5, wrócił na ławkę i zaliczył tylko 12 minut. Ale znów bardzo przyzwoicie i punktowo i rozgrywając tą jedną akcje. 
THOMAS - No tym meczem zamknął japę wszystkim, którzy w niego nie wierzyli. 12 punktów, 4/4 z gry i 4/4 z osobistych. Rzucał wtedy, kiedy nie szło drużynie. Ładnie uwalniał się od krycia i rzucał z mid-range. Przybył mu konkurent w osobie Amundsona, ale z taką grą Lanca na pewno utrzyma się w rotacji. 

G-Force oczywiście propsowany za walkę o każdą piłkę, ale to na pewno nie był jego mecz. Gdyby nie częste wizyty na linii osobistych, rzekłbym że przeciętny. Reggie nie mógł tak lecieć w ofensywie. Wiadomo, że tej bestii nie zabroni się zbierać, ale na zdobywanie punktów można zakrzyknąć weto. Bo wszystkie punkty miał po zbiórkach właśnie... Brook to klasa. W sumie chciałem, żeby rzucał z dystansu, ale robił to nader skutecznie. Paczka nad bratem pozamiatała, a Carlesimo udowodonił, że Reggie jest potrzebny miast Humpriesa, bo jeszcze lepiej od niego zbiera, czym tuszuje gówno Lopeza. CJ Watson raczej jako statystyk w S5. D-Will nie mordował za 3 (nie rzucał nawet wide open! --- WYSTRZELAŁ SIĘ), ale i tak rzucał bardzo solidnie. Z takimi ludzikami wokół siebie może grać. Bogans bycie statystykiem również opanowane do perfekcji. Zabiłbym go, jakby leciał fest za 3. Tyshawn Taylor to w ogóle -10 z gry w 3 minuty. Czemu u licha nie grał dłużej... Brooks co pięknie leciał, a stracił minuty z S5 na rzecz marniaka CJ. Blatche wydawało się, że jest nie do zatrzymania. On fire całą noc... Do tego napompował się za wszystkie czasy. Mirza przydał się, bo wyglądając jak Andy zapełnił po nim lukę na parkiecie. 

Czas na mecz z Wizards. Trzeba wygrać i zmazać plamę za ostatni mecz tych drużyn, kiedy to gracze z Z Waszyngtonu wygrali swój pierwszy mecz na wyjeździe... Emeka i Ariza znów do oglądania! 


I coś do posłuchania: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz