czwartek, 21 marca 2013

Game 69 vs. Boston Celtics



Najpierw narzekałem, że Hornets zostali zesweepowani przez Washington Wizards. To był powód do wstydu. Co powiedzieć jednak o graczach Bostonu, którzy zostali zesweepowani przez Hornets? Kompromitacja? Nie sądzę, żeby Monty Montana opracował jakiś cudowny schemat zagrywek, który neutralizuje cały Boston i nie pozwala im na wykonywanie ich zagrywek. Ale po prostu graczom z Luizjany te dwa mecze wyszły. I ogólnie, Hornets wygrali 5 z ostatnich 6 spotkań z Bostonami!

Początek nie zapowiadał tu nic dobrego. Już nie mówię o wyniku, a o sposobie gry. Boston trzymał Hornets na śmiesznym procencie, a gracze z Nowego Orleanu nawet nie starali się im przeciwstawić, tracąc co chwila piłkę i robiąc inne głupie błędy. Znów jednak zaskoczyli wszystkich, wychodząc jak na zdesperowanych zawodników przystało i nawet odrobili straty, doprowadzając do remisu przed 4q. W tej trzeciej odsłonie wreszcie zadziałała defensywa, która przeciągnęła się na start ostatniej kwarty. Tam o dziwo Hornets odskoczyli, mając bodajże 9, czy 11 punktów przewagi. Ale nie byliby sobą, gdyby tego nie roztrwonili. Znów zaczęli grać jak na początku spotkania i ani się obejrzeli, a znów byli w dupie. Do tego mieli sabotażystę w drużynie. Przegrywając 3 punktami i mając 3 osobiste do trafienia w samej końcówce Andy Anderson był 2/3 z linii... A przecież jest specjalistą w tym aspekcie... Całe szczęście, że Monty zdjął jakiś czas wcześniej Lopeza i zastąpił go Mewą Kochaną. Bo Hornets znów byliby na deskach...

No i przychodzi mi po raz kolejny spropsować komentatorów. Myers, ten wjazd na Pierca za wózek inwalidzki :D

PRZEJŚCIE

AMINU - Unikał ofensywy jak ognia, rzucał wtedy, kiedy musiał (FOTKA UP NA KOZAKU), a cały mecz poświęcił defensywie. Tam jednak bez wybitnych rezultatów, bo choć miewał momenty, to parę razy Pierce go wyrolował. I wtedy robiło się nieciekawie... I raz tak zamulił, że wpadł na Vasqueza... To musi być w Shaqtin' a fool. 
DAVIS - Tak jak napisałem up. Cud, że Monty zdecydował się zdjąć to gówno Lopeza, przez którego o mało co Hornets nie przegrali. I o ile Mewa Kochana przeciwko Bostonowi gra co najwyżej przyzwoicie, to ta dobitka, która okazała się być game winnerem (ile w tym sezonie oglądaliśmy takich akcji...) to był prawdziwy majstersztyk. Anthony zaczaił się za wszystkimi i skacząc najwyżej sprawił kibicom radość. 
LOPEZ - Znów miast blokować same faule. Znów dotyka się piłki, kiedy nikt od niego tego nie wymaga. Znów niepotrzebnie podnosi ciśnienie w czwartej kwarcie (zdjęty na 2.30 do końca... za późno o jego cały czas gry...). Znów jest gównem. 
GORDON - To on chciał zakończyć mecz i z pewnością by to zrobił. Gdyby nie Mewa. Skończyło by się jak zawsze. Już było bardzo blisko jego straty, jakoś się utrzymał, oddał rzut, ale niecelny. Skąd ja to znam... Eric przez cały mecz raczej miernie. Kilka wjazdów, jumperów, ale ogólnie trzymany na niziutkim procencie. 
VASQUEZ - Bradley nie dał mu sekundy wolnego w całym pojedynku, a Vasquez nie przywykł do grania pod taką presją. Stąd aż 4 straty i tylko 6 asyst. Bo jedynym zawodnikiem jakiego widział przez cały mecz był właśnie ten konus Avery. Gdy miał od niego chwilę odpoczynku szybko zamieniał wjazdy pod kosz na punkty. 
ANDERSON - Andy Andy Andy... To jest właśnie pelikan. Skubany sabotażysta, ale nie uszło mu na sucho tym razem. Wyglądało na to, że leciał ładnie przez cały mecz. Tu trafił za 2, tu za 3, tu dał się sfaulować. Że poprowadzi drużynę do zwycięstwa. Pod koniec sprytnie chciał spier*olić cały misterny plan. Ale się nie udało. No i granie Andersonem jako najwyższym graczem to też sabotaż sam w sobie...
AMUNDSON - Nawet sporo przeszło przez niego w ofensywie, w tym krótkim czasie. To co robi wrażenie to sposób, w jaki Lou czyta grę i te 3 przechwyty. 
HARRIS - Monty ma dla niego jakiś pomysł na grę. I to widać. Trzyma go nie bez powodu, bo Terrel jako tako potrafi bronić. Na pewno lepiej od Masona, który swoją drogą nie zagrał nic. Ale jeśli Harris będzie dalej oddawał takie głupie rzuty, to nie muszą podpisywać z nim kontraktu. 
MILLER - Znów przyzwoicie pracował sobie na minuty. Szkoda tych in'n'outów, bo statystycznie wyglądało by w ogóle bardzo ładnie. Dobrze widzieć co mecz, że Darius sam stara się coś wykreować. Dla siebie, bo o kolegach myślał zawsze. Do tego spisał się w defensywie. 
ROBERTS - Monty wreszcie poszedł po rozum do głowy i zagrał w końcówce nim, Generałem i Komisarzem. Roberts czuł się rzutowo bardzo dobrze, większość swoich rzutów oddał w ważnych momentach, szczególnie na początku ostatniej odsłony. Znów kilka ładnych podań, więc KLASA. Na plus też mądre faule, nie dając żadnych szans na rzut. 
THOMAS - Koniec sezonu i końcówka minut dla Thomasa. Monty stracił pomysł co z nim zrobić. 

Pierce i Garnett grali jak za dawnych lat. Odpowiednio 28 i 20 punktów. Widać jak byli podrażnieni porażką z Miami. Może chcą podbudować Hornets na duszyczce, żeby to oni przerwali tą nierealną serie? Bass ostro pracował na tablicach i na szczęście zapomniał o ofensywie. Lee także musiał wypełniać założenia defensywne, więc rzucił piłką tylko 3 razy. Bradley je*any kocur z tymi 5 przechwytami, a na każdy zapracował sobie sam. Pochłonięty tym aspektem zapomniał jak się rzuca. Jeff Green postraszył na początku, że może polecieć i 50 punktów, ale ochłonął. Jet Terry nie zmartwychwstał po tamtym zdarzeniu. 0/5 z gry rzuca tylko osoba nieżyjąca. Tak bardzo stracił szacunek, że Jeff stawia na nim zasłony. Jordan Crawford wygląda dziwnie w tej zieleni. Nie ma tyle miejsca co w Wizards. Wilcox miał odciążyć trochę strefę podkoszową, ale raczej ten eksperyment nie wypalił. 

Czas na pojedynek z Memphis, chyba ostatni w tym sezonie. I Grizzlies i Hornets zakończyli swoje wczorajsze mecze dobitkami nie pozwalając rywalom na ostatni rzut. A kto okaże się lepszy w piątek? Marc czy Mewa Kochana? 

PELIKANY:


I coś do posłuchania: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz