piątek, 29 marca 2013

Game 72 vs. Los Angeles Clippers



Wynik nie odzwierciedla niestety przebiegu spotkania. Hornets dzielnie się bronili, starali się nawet wyprowadzać jakieś ciosy, ale jak widać, trochę zabrakło. Na to spotkanie wykurowali się już Gordon i Vasquez, ale jak widać, z nimi już Hornets nie idzie... Jeszcze ten pierwszy starał się zagrać jak najlepiej przeciwko byłym koleżkom, ale Generał był poza grą.

Nowy Orlean najbardziej ucierpiał w czwartej kwarcie i co ciekawe, w ostatniej minucie kwarty drugiej. Wtedy to właśnie nie wiedzieć czemu LAC odrobiło stratę i wyszło ni stąd ni zowąd na 8 punktowe prowadzenie. Duża w tym zasługa trójkowiczów z Los Angeles, którzy mieli na uwadze poprzednie spotkanie tych drużyn, gdzie trójka ścieliła się gęsto. Szkoda, że nikt z Nowego Orleanu nie starał się dotrzymać im kroku. Trzecia kwarta to skuteczna pogoń graczy z Luizjany, ale czwarta niestety zabolała najbardziej. Hornets chyba przeczuwali, że nie przerwą serii Miami i zeszło z nich całe powietrze, a w końcówce byli już totalnie rozkojarzeni... Nieładnie Miami, nieładnie...

W perspektywie jest jeszcze jeden pojedynek tych drużyn. A że Monty ma z nimi niezły bilans, to liczę na remis także w tym sezonie. Klipery i tak zrobiły co do nich należało, po raz pierwszy w historii mają wygrywający bilans meczy na wyjeździe, więc już nic nie muszą. Musi, to tylko CP3.

PRZEJŚCIE

AMINU - Starał się wbijać na kosz, ale raczej nie był najniezbędniejszym zawodnikiem. Ani nie bronił, ani nie walczył. 
DAVIS - Mewa na poziomie, mid-range wpadał. Ciężej robiło się już pod samym koszem, ale znów był bardzo bliski double double. A przeciwko takiemu przeciwnikowi, jakim jest Blake, to na pewno zrobiłoby wrażenie. 
LOPEZ - Robin znów pozbierał więcej w ofensywie, trafiał część swoich rzutów, no i dzięki niemu Hornets mieli swój pierwszy blok w spotkaniu. I było to jakoś w 4q. Lopez zatrzymał Hollinsa na wysokości pierwszego piętra i wreszcie dostrzegłem od niego blok na poziomie. Do tego nie doskakuje do alleji od Generała i zabiera mu asysty...
GORDON - Eric wreszcie zagrał mecz w swoim stylu. Na 50% skuteczności, ale przeciwko byłym koleżkom, więc na mnie ta spina większego wrażenia nie zrobiła. Widać, że mu zależało, ale powinno mu tak zależeć w każdym meczu! Aktywny, dostawał się na linie, bo akurat tego dnia rzut z dystansu mu nie siedział. Teardropy wpadały, aż miło było patrzeć. 
VASQUEZ - Wrócił po meczowej absencji i raczej nie zapamięta dobrze tego spotkania. Ja również nie zapamiętam tego spotkania, bo Greivis był widoczny tylko wtedy, kiedy kłócił się z CP. Rzucił tylko 2 razy z gry, a te próby były niecelne. Podał tylko 4 razy i do tego szybko leciał za faule... 
ROBERTS - Przywołany jako pierwszy z ławki, co oczywiste, dzięki meczu z Nuggets. No i dalej potwierdza swoje umiejętności. Rzucił więcej od Vasqueza (kto tego nie zrobił), podał prawie tyle samo razy co Generał. Pojawił się w Rookie Ladder! To jest coś!  
ANDERSON - Andy rzutowo klepał biedę, więc był totalnie nieprzydatny. Gdzie te czasy gry rzucał trójkę za trójką przeciwko Los Angeles właśnie... 
MILLER - Znów zagrał dłużej od Aminu, choć teraz był to występ z ławki i już nie na pozycji SG. Pozwólcie mu rzucać osły! Darius przez 23 minuty oddaje tylko jeden rzut za trzy punkty i jeden rzut w ogóle. Nikt nie pamięta poprzednich meczy? Do tego tylko dwóch graczy było w meczu na plusie. Amundson grał krótko, a z Dariusem na parkiecie Hornets byli +6. Znów robił wszystkie małe rzeczy, rozpoczynając od świetnego kreowania partnerów. 
MASON - No tak, wrócił Komisarz, więc po niezłej strzelecko nocy znów trafił na otchłań ławki. Przywołany tylko na 11 minut, ale minut bardzo przyzwoitych. Został dwa razy sfaulowany przy rzucie za 3, z czego jeden faul nie został odgwizdany. Bo była szansa na 3+1, a tego na LAC było za wiele. 
AMUNDSON - Dziwi tak krótka gra Lou w tym spotkaniu. Szczególnie, że ma taki respekt, że gracze innej drużyny punktują za niego!
HARRIS - Wszedł na 29 sekund, ponoć, żeby utrzymać trochę defensywę. To było w końcówce drugiej kwarty. I stała się niespodzianka. W tym czasie Hornets byli z gry na minusie, aż 6 punktów! Mało tego, Harris raz zdążył stracić piłkę (obraz z filmiku na dole!), a KONIEC KOŃCÓW Hornets podpisali z nim kontrakt do końca sezonu. To się nazywa występ! 

Butler niewidoczny, Griffinowi zachciało się rzucać mid-range, co totalnie mu nie wychodziło. Boli to, że trafia osobiste. Ogólnie przeciwko Hornets zawsze gra miernie, a grano przez niego dużo, żeby wyfaulować Mewę Kochaną. DeAndre musiał dzielić się minutami z Hollinsem, ale ani jeden ani drugi nie dominowali pomalowanego. Billups gry miał tylko kawałeczek wolnego miejsca, to odpalał trójkę i trafiał. Niestety zaraz po przerwie odnowiła mu się kontuzja pachwiny i grał już Green. Willie poleciał w rotacji i aż przykro na to patrzeć, jak dobry gracz się tam marnuje. CP3 jak zwykle wielka klasa, choć rzut mu nie siedział, to nie wątpię, że gdyby chciał to na miękkiej fai dojechałby Hornets. Ale zachował człowieczeństwo. Crawford co się nie dotknął piłki to rzucił. W sumie mnie to nie dziwiło, ale gdy przestanie trafiać, to LAC będą mieli kłopoty. Barnes jak zwykle musiał coś odwalić. Tym razem zbierając piłkę po osobistym trafił do własnego kosza. Ale to liczyło się tylko jako jeden punkt... Odom kompletna kaszana, a Bledsoe również nie wykorzystał swojej szansy. 

Piątek - mecz z Miami. Bilety w Nowym Orleanie już dawno wyprzedane, wszyscy liczyli na przerwanie serii zwycięstw, a tu klops. Więc mecz z Heat będzie taki sam jak każdy inny... Bez żadnego znaczenia... 


I coś do posłuchania: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz