niedziela, 3 lutego 2013

Game 48 vs. Minnesota Timberwolves


AUSTIN RIVERS TO GÓWNO

Miałem pomysł, żeby ten wpis wyglądał tylko tak (UP). Meczy był tragicznie traumatycznym przeżyciem. A zapowiadało się tak fajnie, bo Hornets w TV nie widziałem od 1979. A więc to tak wyglądają murzyni w HD, strasznie brzydcy LOL :D :D :D. Zasiadłem po cichutku pełny jakiś nadziei. Zobaczyłem, że przygotowano nawet na ten mecz najpiękniejsze stroje na Mardi Gras. I tyle z dobrych rzeczy... Wstyd na całą telewizje, już nigdy nie puszczą Hornetsów z Nowego Orleanu na szczęście. Sorry panie Wojtku. 

Nie mam pojęcia gdzie podziała się obrona. Żaden z zawodników nie miał więcej niż 6 zbiórek, każdy był o krok za późno w defensywie (takich dzieci we mgle dawno nie widziałem...). Do tego przegrać z takim gównem jakim jest Minnesota. Przecież to się w głowie nie mieści. No dobra, przegrać można, ale nie różnicą czterystu punktów. MIEJCIE LITOŚĆ. Timberki też grały back2back więc to żadne wytłumaczenie... Do tego Timberki z prawdziwą plagą kontuzji i z plagą białych zawodników...

Monty Montana ostatnimi czasy w ogóle gubi się jeśli chodzi o zmiany. Tej nocy w pierwszej kwarcie zagrało 11 z 12 dostępnych zawodników. Znów poza składem był Eric Gordon, co jest już dla mnie jawną kpiną. Przecież z Denver grał krótko i ma czelność jeszcze odpoczywać... OLAĆ DOKTORA BURSKIEGO Z LUIZJANY! 

Strat znów na pęczki, więc to jest już problem. W kolejnym meczu to nie może się powtórzyć... Ofensywnie na najniższym możliwym poziomie co przyczyniło się do najgorszej połowy w tym sezonie (druga już przyzwoita, pierwsza największe nieporozumienie w dziejach). Tylko 31 punktów. Ja zapadłbym się pod ziemię. Jedynym zauważalnym pozytywem była gra Lopcia i Mewy Kochanej. Wreszcie ten drugi zagrał najdłużej ze wszystkich! Cud, że sędziowie oszczędzali NOH i nie gwizdali wszystkich kontaktów, bo to byłaby miazga.

Aha i co do komentarza, to dziękuję Wojtkowi Michałowiczowi za to, że mnie cytował. Dziękuję za docenienie i liczę, że będzie Pan czytał dalej! I propsuje to, że pamięta Pan o transferze Vasqueza za Pondextera i nazywa to wielkim trejdem. MIŁO MIEĆ CZYTELNIKÓW!

PRZEJŚCIE

AMINU - Dostrzegalny regres formy. Mimo wszystko on takiego ryżu w defensywie nie odstawiał. Parę razy ładnie przeczytał grę, a Michałowicz nazwał go Kirilenko z Nowego Orleanu hehehe. 
DAVIS 
- Jak na początku siedział, to pukałem się w głowę. Czemu Monty robi takie rzeczy i sadza go na kościste dupsko. Mewa Kochana zaliczyła przyzwoity start, w dwie minuty dzięki długim rąsiom zaliczył dwa przechwyty. Potem dopiero był zauważalny w drugiej połowie, gdy już starał się robić różnicę w ofensywie. MINUTY ROBIĄ RÓŻNICĘ! 
LOPEZ 
- Lopez załamany postawą koleżków chciał wziąć sprawy w swoje ręce. Robił co mógł, piruety, haki, wydawał się pod tym koszem taki leciutki. Ale bez pomocy ziomków robił to zupełnie na darmo...
MASON 
- Bez szału, bez mocy. Do tego ten fail gdy podawał na alleya :D. 
VASQUEZ 
- Do połowy bez asysty (skuteczne podwojenia). Dziwne rzeczy, szczególnie, że naprzeciw siebie miał to chucherko Rubio. Nie trafiał czystych rzutów, o co miał do niego pretensje Wojtek Michałowicz. Nic dziwnego. Przed meczem mówił o nim w samych superlatywach, ale Generał nie obronił się grą. 
ANDERSON - Nieprzydatny w ataku, więc zupełnie nie rozumiem tych 20 minut na parkiecie. Skoro on bez ofensywy to bez niczego. Bo poza tym niczego nie ma do zaoferowania...
HENRY 
- Monty Montana musi nauczyć swoich podopiecznych wymuszania fauli w ataku i musi zabrać mu minuty gry. Koniecznie.
RIVERS 
- Rivers jest gównem. No walony co podejmuje złe decyzje to głowa mała. Do tego pcha się na linie tych osobistych najczęściej ze wszystkich, a jest gównem w tym aspekcie, najgorszym rzucającym z tego miejsca w lidze i idzie ci takie gówno na linię i nie wiesz czy się śmiać czy płakać. Nie wygląda pewnie w żadnym aspekcie gry. Mozolnie szło mu kreowanie kolegów, a do tego ten zj*b przeszkadzał w zbiórkach... Pomyśleć że ta definicja piz*y rzuciła wcześniej przeciwko Minnesocie 27 punktów. LOL. 
MILLER 
- Kto jak nie Miller mógł mieć najniższy współczynnik +/- ze wszystkich. Miller i -5. Poza jednym ładnym wjazdem na kosz jednak nie popisał się niczym innym. Stoi w tym rogu jakby za karę i czeka na cud... 
SMITH - Również swoje trzy grosze dorzucił (straty) i pomógł białej braci KKK w odniesieniu zwycięstwa... 
ROBERTS 
- Również ciężko szło mu kreowanie kolegów. To po prostu nie istniało tej nocy. Roberts starał się znaleźć swoją klepkę, ale nieskutecznie.
THOMAS - Wszedł jako ostatni, ale jako jedyny miał coś do powiedzenia w obronie. Od razu zaczął od ustawiania kolegów, którzy się gubili. Na darmo niestety... Bez odzewu...

Kirilenko ustawiał wszystkich w defensywie, no tego lisa nie sposób ograć. Czytał grę znakomicie. Williams zaczął mecz, ale czarni w S5 Minnesoty nie mają łatwo. Albo ławka, albo nie grasz... Pekovic nie musiał nawet miażdżyć Hornets, którzy zrobili to sami. Gdyby jeszcze on dorzuciłby tradycyjnie 100 punktów, to byłby blowout wszechczasów. I tak zdominowali pomalowane... Nawet bez Pekonatora. Ridnour też na szczęście krwi nie napsuł. To jakim cudem wygrali? Rubio mistrz flopów. Popychali to chucherko jak szmatę, ten tam aktorzył (jak w scenach z shotgunem) i Ornety traciły posiadania. Wojtek narobił w gacie, gdy Rubio kozłował sobie między nogami... Kto właściwie pozwolił Hiszpanowi rzucać? Cunningham był murzynem z ławki, kazali mu rzucać w drugiej połowie, bo białym się już nie chciało. No i narzucał skubany aż 18 punktów, wszystko z tego samego miejsca. Jedyny sprawiedliwy! Shved to marniak, narozdawał tych asyst zupełnie niepotrzebnie... Minny skubane aż 30 asyst! Barea niewidoczny między olbrzymami, ale statystycznie ładnie. Nawet Stiemsma rzucał punkty, co nie powinno być dopuszczone! Gelabale piękny powrót do ligi. Czekam, aż Stern zdecyduje się na nagrodę najwspanialszego powrotu do NBA. Gelabale pierwszy! Amundson i Chris Johnson (ex-Hornet! ZDRAJCA) dokończyli dzieła zniszczenia... Amundson zdążył zaje*ać 8 punktów w 8 minut, a Johnson w tyle samo dorzucił 6... 

Czas przerwać serię porażek i wyprzedzić Phoenix ponownie! Nie ma lepszej okazji od samego meczu z Phoenix! Wraz z moim serdecznym przyjacielem MG(liczba zależna od humoru) zasiądziemy przed monitorami w barwach swoich ukochanych ekipek. Mewa nauczy Gortata kilku ruchów, Lopez też go zje, a Gordon pokaże, że nie jest wart miliarda dolarów miesięcznie i rzuci 8 razy piłkę trafiając tylko raz. 


I coś do posłuchania:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz