wtorek, 19 lutego 2013

Game 52 vs. Detroit Pistons



Pinstony rozjechane! Jeszcze niedawno byłby to mecz typowej przyjaźni. Detroit vs. Hornets. Ale teraz było mi trochę przykro, bo nie grał ani Daye ani Prince ani Billups ani Thomas... I mecz oglądałem ponownie u swojego serdecznego przyjaciela, ale już tylko jednym okiem, więc bardzo nieuważnie i to zauważycie później. Przeczuwałem, że to będzie dobry wynik, ale nie aż tak. BLOWOUT i mecz do jednej bramki!

Kontrola meczu prawie od samego początku. SAM start niemrawy, bałem się spotkania podobnego do tego z Raptors. Ale potem od razu nastąpiło ogarnięcie i już prowadzenie na koniec 1q. W ogóle cały pierwszy skład miał taki dobry bilans +/-, że głowa mała, dawno nieoglądany. Do tego za Davisa i Aminu sporo grali odpowiednio Anderson i Mason i wnieśli bardzo dużo do ofensywy.

Szkoda, że Detroit w ogóle nie wyszedł mecz w ofensywie, bo chyba jednak wolę obejrzeć jakieś dobre spotkania z mocną końcówką. Do tego od przyjaciół z Pistons... Na szczęście dla Hornets pauzował Gordon, który mógł mieć zły wpływ na ostateczną postawę drużyny. Po raz kolejny więc można pochwalić Austina Riversa. Zaczyna grać jak już ktoś wybrany na koniec 2 rundy draftu!

PRZEJŚCIE

AMINU - Mógł odetchnąć, bo nie musiał bronić ani Prince'a, ani Daye'a. Więc znów odżył i mecz zakończył (oby kiedyś tradycyjnym_ double-double. Do tego co niezwykłe, zaliczył 4 asysty. No niedługo kolejne TD?
DAVIS - Cóż za paskudne mecze, jeden z Toronto i ten z Detroit. Davis wciąż i wciąż rzuca z mid-range. Nie idzie - nie rzucam! Wiadomo zbiórki i bloki na plus, ale błagam, skoro Lopez tak niszczył pomalowane, Davis mógł dołożyć choć najmniejszą cegiełkę. 
LOPEZ - Robin zadziwia w ofensywie. Robi dla siebie miejsce, wykorzystuje te rzuty jak i swoją przewagę masową. Maxiell czy Monroe. Nie robiło to dla niego różnicy, a tej nocy wyglądał jakby udało mu się przesunąć wszystko i wszystkich, nawet Shaqa w jego prime. 
RIVERS - Znów o dziwo nie przeszkadzał. Był dość długo na boisku, ale nie starał się rzucać w oczy. W przeciwieństwie do Gordona, którego ostatnia głupota po prostu przerosła. 
VASQUEZ - Generał na spokojnie, zagrał to co najbardziej lubi. Czyli nie musiał rzucać wszystkiego, co przechodziło przez jego ręce w samej końcówce na zegarze, a mógł na spokojnie sobie rozgrywać. I po ostatniej posusze tym razem aż 13 asyst. 
ANDERSON - Andy powinien tak grać co mecz, żebym w końcu go docenił i żebym zapomniał o tym nieszczęśliwym transferze z pewnym Meksykaninem. 31 punktów (nawed z góry!), ale w zamian tego tylko 4 zbiórki. W tym jednak wypadku zdecydowanie GIT. 
ROBERTS - Roberts za krótko jak na drugi mecz w back-2-back, szczególnie po tak dobrym poprzednim. Ale tym razem już słabiej i sadzał siebie za faule. 
SMITH - Wyglądał solidnie, ale podobnie do Robertsa. Za krótko. 
MASON - Wreszcie mógł sobie porzucać, przy mniejszym zapotrzebowaniu na defensywę. A więc Hornets mogli grać small-ballem z Riversem i Masonem na boisku. 
MILLER - Najbardziej się ciesze z absencji Gordona, kiedy Miller dostaje jakieś minuty. Tym razem podobnie do Robertsa za szybko łapał faule. 

Nigdy nie rozumiałem, czemu na starcie sezonu Singler grał więcej od Daye'a. Dalej nie rozumiem! DAYE RZONDZI W MEMPIS! Maxiell mógł zabić jednym wsadem, ale zabrakło mu dosłownie milimetrów... a szkoda, liczyłem na top10 z udziałem Hornets! Monroe w swoim stylu, po cichutku ciułał statystyki i sprawiał, że Pinstons jako tako wyglądali. Knight niestety cichutko, a z przyjściem Calderona stracił trochę piłki z rąk. Zły ruch! Calderon miał chwilę, gdy sypał trójkami, ale na szczęście to nie ten hiszpański temperament. Blisko double double, więc podobnie jak w Kanadzie. Charlie-V też bez szału. Myślałem, że po odejściu dwóch SF jego rola wzrośnie. Stuckey teoretycznie zdobył najwięcej punktów dla drużyny. Praktycznie wyglądał cieniutko. Will Bynum również nie jest zadowolony z przyjścia Calderona. I rzuca 0/8 z gry, lepiej od Mewy Kochanej. English i Jerebko nieodnotowani! 

I taki oto krótki opisik odnotowałem, czas na mecz z Portland i przerwę na ASG. Ryno leci jako król trójek, Mewa będzie grał ze świeżakami, a Muggsy zdrajca gra w Shooting Stars z marniakami! OGRAĆ  LILLARDA! 


I coś do posłuchania:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz