środa, 20 lutego 2013

Game 54 vs. Chicago Bulls



OLE! Wracam do świata żywych! Udało się obejrzeć mecz na żywo! Ależ mi tego brakowało... tych budzików o drugiej w nocy, wybudzających z najlepszego momentu snu :D. Niby tylko tydzień, ale chodziłem jak wrak, snułem się smutny w smutnym Gdańsku... I już nieważne, że była to porażka. Dobrze było obejrzeć coś nie z odtworzenia!

Niestety nie udało się wygrać drugiego spotkania z Bulls w tym sezonie. Nie było źle, ale ostatecznie bez wyniku pozytywnego... Jacyś tacy wymęczeni po tej przerwie na Houston. Chyba balowali w ten wolny weekend, bo najlepiej wypadła Mewa Kochana, aktywna w mieście Rakietek.

Czikago miało zrywy, kontrolowało większość spotkania, ale jakoś nie potrafili odskoczyć na spokojną odległość. Oscylowało to wokół 10, 5 punktów w zależności od kaprysów Ornetów. Mecz w końcówce wyglądał jeszcze jakby był do wygrania po szybkim zjechaniu z 10 do 5 punktów straty, ale zabrakło trochę szczęścia w końcówce i zabrakło złego rzutu Denga... Do tego doszły nieszczęsne straty, których Hornets tak dobrze unikali w pierwszej połowie...

No i jak można przegrywać z tym Chicago bez Rose'a, nadal nie pojmuje tego fenomenu. Boozer sobie radzi, Robinson zostaje graczem tygodnia, razem mają przenieść się do Raptors. ŚWIAT STAJE NA GŁOWIE! Do tego te sędziowskie kurwiszony zmieniły na 2 minuty do końca jeden gwizdek... A ten gwizdek mógł dać wszystko...

PRZEJŚCIE

AMINU - Toczył naprawdę ładne pojedynki afrykańskie z Dengiem. Starał się nie opuszczać go na krok, kontestować jego każdy rzut. Aminu był dosłownie wszędzie. W obronie bardzo ładnie, wszędzie wpychał te swoje długie łapska i robił to z przyzwoitym skutkiem, blokował z pomocy. Ofensywnie coraz pewniej wygląda z mid-range. Nie ucieka od tego rzutu i odpala całkiem śmiało. 
DAVIS - Mewa Kochana pojawiła się nawet w TOP10, ale nie z tym zagraniem którego się spodziewałem. To był alley jakich wiele. Zabrakło alleya zza połowy, od Generała, który to Davis ledwo utrzymał, cudem trafił i jeszcze był faulowany. Robił co mógł na parkiecie, grał z dużym kredytem zaufania i wyglądało to przyzwoicie. Mid-range wpadało choć nie zawsze. No i kolejne double double oraz zaskoczył dwutaktem od połowy. Ma długie nogi! 
LOPEZ - Ostatnio zdecydowanie ciszej. 21 minut na parkiecie, tylko JEDEN! oddany rzut. Lopcio nie do poznania. Noah totalnie go zdominował w kwestii zbiórek. Dlatego Robin był zupełnie nieprzydatny. Przynajmniej pojawił się na zdjęciu UP, bo innego nie znalazłem...
GORDON - 8/17 z gry (na starcie zablokowany przez obręcz...), więc na Gordona przyzwoicie. 4 straty od niego to i tak mało. A to mogą być ostatnie chwile, kiedy widzimy Komisarza w koszulce z Nowego Orleanu. Wjazdy pod kosz jako takie, dystans jakoś się trzymał. I w końcu jakieś 20 punktów. Szkoda, że znów w 4q trochę holował piłkę... Z wiadomym skutkiem.
VASQUEZ - Malutkie double double, ale to dlatego, że Hinrich krył go jak cień. Wpływał na każdy rzut Greivisa z często bardzo dobrym skutkiem. 
ANDERSON - Andy z Houston wracał chyba slalomem. W sensie sobie zachlał! Ale jest dorosły, nie mam mu tego za złe. Totalnie wystrzelany! Celownik rozregulowany! Żadnej trójki, nawet najczystszej. Pod koszem Gibson nie dawał mu żyć. A i tak był na parkiecie 28 minut...
RIVERS - Rivers nie wie, że w meczu z takim przeciwnikiem ucieka się z pomalowanego. Przecież tam czaili się na niego jak wygłodniałe hieny i Noah i Taj. Do tego znów był 0/2 z osobistych. A było już tak pięknie... 
SMITH - Sporo rzuca jak na taki krótki czas antenowy, ale widać że mu zależy. Jemu potrzeba tylko minut i odpowiedniej klepki. WIĘCEJ MINUT MONTY! Szczególnie przy marności Andersona i niemożności Lopeza.
MILLER - Wszedł już w pierwszej kwarcie i spodziewałem się sporych minut, szczególnie że zagrał przyzwoicie, wykreował pozycje rzutowe, ale pudłowane. No nic... 
ROBERTS - Rozgrywanie level up! Wreszcie pojawił się jakiś backup na tej pozycji. I już byłby kompletny spust, ale w 4q miał moment, gdy stracił dwie ważne piłki po kolei... 
MASON - Mason przy jako takiej grze Gordona nie dostanie zbyt wielu minut. A szkoda, bo przecież każdy wie, że Mason z Gordonem to jest duet! 
THOMAS - 6 minut na parkiecie i znów dał z siebie wszystko. Nawet na switchach w defensywie dawał radę dużo większym przeciwnikom. Ponownie za krótko! Wywalczył airballa od Denga (down)!

Deng uraczył nas kilkoma airballami (up hihihi), ale kiedy miał trafić to trafił. I po tym poznaje się All-Stara prosto z Afryki. Widzisz Aminu? Boozer od zawsze działa na nerwy. Niby nic nie robi, ale to kawał kutasa! Niech już jedzie do Kanady, tam się nada. Noah je*any przekot zebrał wszystko co było do zebrania. Nie zostawił w tym aspekcie suchej nitki. Aktywny wszędzie. Rip Hamilton cichutko, powoli oswaja się z mniejszą ilością minut. Hinrich co czarował w defensywie to nie mam pytań. Niezależnie obok kogo by nie był to wywierał na tym kimś taki wpływ, że głowa mała. Do tego przyzwoite rozgrywanie akcji. Taj początkowo dawał miejsce Andersonowi, ale potem był już jego plastrem. Ogólnie lepiej niż Boozer a jakże! KRUL MAKARON po swojemu, tylko że oddaje teraz dużo mniej rzutów. Tęsknie za nim... Butler bardzo dobre zawody, ziomek walczy w każdym meczu, biega do wszystkich piłek, ale na crunch chyba jeszcze nie jest gotowy. 0/2 z osobistych w tym czasie. Nate 2/9 z gry, także może uciekać do Toronto. Nazr przez te 6 minut trafił dwa kosze z rzędu z mid range, co jest rzeczą niedopuszczalną!

Nie ma odpoczynku, czas na mecz z Cleveland i czas zweryfikować Wujaszka Drew! Oby tylko zostawił kostki w spokoju i nie dojechał Andy'ego trójkami.


I coś do posłuchania: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz