poniedziałek, 25 lutego 2013

Game 57 vs. Sacramento Kings



YESSIR! NO PROBLEMO! Wiadomo już kto nie jest najgorszą drużyną na zachodzie NBA. Hornets odbijają się od dna i notują dwudzieste zwycięstwo! No i oczywiście uciekają 'czołówce' i gonią play-offy. Ale troszkę się namęczyłem, bo był tylko jeden, do tego szwankujący, stream na CAŁY WSZECHŚWIAT... Jak to możliwe?

Początek jednak nie był tak kolorowy jak wynik. Kings wchodzili w pomalowane jak do dużego pokoju w swoim domu, a Ornety wcale nie chcieli im w tym przeszkadzać. I te dwie drużyny, które są na wylocie z NBA, badały się tak cały mecz. Obyło się bez pobierania krwi, a ekipka z Luizjany odskoczyła dopiero w 4q. Oczywiście próbowali uciec wcześniej, ale KAŻDA, nawet najmniejsza próba spalała na panewce...

Po raz kolejny z bardzo dobrej strony zaprezentowała się ławka Hornets (to wciąż nie jest Jarrett Jack, no ale w sumie prawie dorównają mu statystykom). Andy Anderson sam zdobył tyle punktów ile cała ławka Kings. A ich ławka ma nie byle jakich graczy, żeby wspomnieć tylko Thorntona, Divaca czy Francisco Garcie. Oczywiście żartuję z tym ostatnim.

PRZEJŚCIE

AMINU - Ch*j w te bloki od Mewy Kochanej. To Chief jest w tym aspekcie on fire ostatnimi czasy i idzie mu to lepiej niż zbieranie piłek z tablic, a przede wszystkim lepiej niż trafianie do kosza. 3 przechwyty, 3 bloki, 4 punkty i 8 zbiórek. Szkoda, że patrząc za trzy mamy 0/1... On rzuca z mid-range TYLKO po podaniach od Gordona... Od Vasqueza parzy w rączki? DOBRZE!
DAVIS - Mewa ostatnio z monopolem na wsadzanie piłki z góry. No i skoro to mu wychodzi, niech tak robi cały czas. Bo coś może człowieka strzelić, kiedy on zabiera się za rzuty z dystansu. Szczególnie cegłówkami... 
LOPEZ - Cousins na samym starcie wyleczył go z jakichkolwiek zbiórek, ale Cousins nie grał wiecznie! Więc Robin się cieszył i mógł coś tam pokazać w ofensywie i coś nawet pozbierać. 
GORDON - Taki w sumie przeciętny mecz. Coś tam wjechał (LOL plecami wchodził nawed, ale raz też zapakował), nie istniał na dystansie. Ale miał moment, kiedy rozgrywał, bo nie było Vasqueza i Robertsa, a Rivers już nie ma prawa tego robić. I zaliczył niby 8 asyst, choć prawie przegonił to stratami (przez majka z Sacramento nazwany TO Machine - TRAFNE! raz jak nieumiejętnie podawał Davisowi na alleya, to mało. On myślał, że Mewa Kochana serio lata nad obręczami...). Ale jak mówię, norma od niego. 
VASQUEZ - Generał Greivis > CP3? Już przeskoczył Chrisa w asystach w tym sezonie! Coś niesamowitego. Jeszcze do szczęścia brakuje mi wycofania Ufoka Ronda z tych statystych. NIE ZAGRAŁ ODPOWIEDNIEJ LICZBY MECZY! Zresztą Rondo to piSSSda, nie to co Wenezuelczyk. Tej nocy 13 asyst, na pełnym luzaku, do tego na początku nie musiał rzucać, ale kiedy reszta patrzyła na niego ze łzami, to spinał dupsko i leciał na kosz (za mało pleckami na Thomasie). KLASA. 
ANDERSON - Andy, och Andy. Cóż mam o tobie myśleć. Tej nocy przyzwoicie nawet bardzo, ale grałeś ze słabeuszami. BEZ PODNIETY!
RIVERS - Mecz w którym Rivers oddaje 2 rzuty za 3 punkty nie może być meczem przegranym. Inaczej dostałby taką zj*bę od trenera i od przyjaciół z boiska, że głowa mała. Ale trafił raz spod kosza w trafficu. LOL. COŚ NIE TAK! Problem jego jest taki, że każdy z Kings chciał z nim zagrać 1 na 1. Aż tak go nie lubią? Dobrze, tępić gnoja. 
MASON - Mason jak zwykle odpala w najmniej spodziewanym momencie. Oczywiście z mid-range, albo za 3, bo layupy są jego największą udręką. BEKA STEGO. 
SMITH - Smitty na luzaku, blokuje wtedy kiedy Aminu, więc razem dają odpocząć w tym aspekcie Mewie Kochanej i Lopezowi. Ale ofensywnie na razie ustabilizowany, oby jak najdłużej. 
ROBERTS - Czyżby już miał odpoczywać po zbytniej eksploracji ofensywnej z ostatnich meczy? Tylko 7 minut na parkiecie, więc za wiele nie mógł zrobić. 
MILLER - W sumie to...
HENRY - ...zagrali po 59 sekund każdy, więc...
THOMAS - ...to zawsze więcej od Francisco Garcii. 

Salmons JEB*NY napędził mi takiego stracha w 3q, że głowa mała. Już Hornets odskoczyli na 13 punktów, żeby potem nastąpił run 11-0 Kings, a Salamons w sumie trafił 6 trójek w 3 kwarcie. WUT. Thompson JE*ANY naparzał tylko spod samego kosza i nabijał sobie punkty jak szalony. Na szczęście, skończyło się tylko na 16 punktach... Cousins JEBA*Y na samym starcie sprawiał wrażenie, że zbierze ze 100 piłek. No Lopez to się od niego odbijał. W ofensywie na szczęście zachciało mu się rzucać z półdystansu... Uff... Evans *EBANY z wybitnym procentem, nie słucham wymówek, że ogarniał Gordona w defensywie. Thomas J*BANY na swoim poziomie, strasznie się jaram tym, jak ten karypel wbija pod kosz i unika bloków. KLASA. Thornton jest po prostu JEBAN*M kotem. Co to za Kings, skoro Marcus rzuca przez 30 minut tylko 7 razy. WTF? Marnowanie talentu... Johnson, Fredette i Hayes zdobyli w sumie 3 punkty. Także JEBAN* koty z ławki! No i mieć Pattersona na ławce i dać mu zagrać tylko 2 minuty na sam koniec. Trzeba być ZJE*ANYM, żeby robić takie rzeczy. Taka perła, w tym meczu powinien grać! I cud, że nie zagrał Toney Douglas, JEBANA świnia, która mnie prześladuje... 

Czas na mecz z Bruklinami. Modlę się tylko o to, żeby nie było crunch. Bo wtedy wiadomo, że JJ (nie Jerzy Janowitz) dojedzie każdego. Ale o zwycięstwo jestem pewny. EASY.


I coś do posłuchania:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz