środa, 27 lutego 2013

Game 58 vs. Brooklyn Nets



Pierwszy mecz w historii między tymi drużynami. I w sumie, to przedostatni. Wiadomo czemu. Mam nadzieję, że przyszłości mecze między Brooklynem, a Pelikanami nie będą żadnymi klasykami. W końcu te lamerskie nazwy zabijają ligę... Stanowcze NIE dla tak gwałtownych i nieodwracalnych zmian!

Zapowiadało się wspaniale, bo liczyłem na pojedynek Lopezów wreszcie na przyzwoitym poziomie, bo wreszcie Robin zaczyna odgrywać jakąś rolę na boisku. I myślałem, że będzie chciał roz*ebać swojego braciszka, według wielu tego lepszego. Według mnie też. Kudłatszy (LOL) z braci jednak zbytnio nie odstawał, ale i tak w domu dostanie zj*bke od swojej matki, która wygląda, jakby była jednym z braci. STRASZNA KOBIETKA! A obok niej w sumie ch*j wie kto, albo ich ojciec, który wygląda jak kolejny brat, lub ich brat, który wygląda jak brat. Fajna rodzinka...

Sam mecz przegrany na własne życzenie. Już od początku wszystko zapowiadało porażkę, jeszcze w pierwszej połowie Hornets przegrywali nawet 22 punktami. W większości meczy jest to coś nieodwracalnego. Ale nie z Nets, którzy są jedną z najgorzej statystycznie grających drużyn podczas trzecich kwart. Więc standardowo, zagrali wielkie gówno. Hornets zmniejszali dystans, dochodzili najbliżej jak tylko mogli (czyli na 4 punkty, broń Boże podejść bliżej...). A szkoda, bo mieli multum szans przy tak miernie grających Bruklinach. Wyglądało, że będzie przełom w ostatniej odsłonie, ale to właśnie wtedy Nets się ogarnęli, a przede wszystkim Deron i nie wypuścili zwycięstwa z rąk. WIĘC GÓWNO.

Sędziowanie to w ogóle odrębna sprawa. I jeden z poważniejszych czynników dlaczego Ornety przegrały. Dawno się na ten temat nie wyżalałem, ale kiedyś trzeba wrócić do korzeni i do korupcji w tej lidze. Widać ten Rusek i Jay-Z załatwili drużynce parę spraw poprzez $$$. Wiele gwizdków TOTALNIE z dupy, wiele rzeczy TOTALNIE nie gwizdniętych. Najchętniej korzystał na tym CJ Watson, który raz po prostu wyskoczył do góry, został sfaulowany, wszyscy rozeszli się, żeby wznowić z autu, bo nie było rzutu, ale sędziowie kazali stanąć mu na linii. Faule 22-14 dla Hornets, więc też easy. Ogólnie, mecz sprzedany...

I beka z Wesleya, bo mówił, że Stackhouse ma 76 lat i dlatego nie gra w tym meczu. BEKA Z FRAJERA!

PRZEJŚCIE

AMINU - Bloki zaprzątnęły mu cały umysł (raz co zablokował pięknie Brooksa, ale gwizdnęli faul LOL). Nie robi już na boisku nic innego. Więc gra falami. Najpierw zbiórki na potęgę, teraz odnalazł się w blokach. Czas na asysty, przechwyty, a przede wszystkim punkty (tej nocy rzucił nawet od tablicy!). Bo znów Aminu nie nadał się w crunch. 
DAVIS - Ciężkie życie w tym meczu. Oklepywany z każdej możliwej strony, raczej niewidoczny bo obu stronach parkietu do czasu, kiedy oberwał z całej siły w bark i zszedł do szatni. Nie pojawił się do końca meczu, a wcześniej, tuż po samym incydencie wyglądało to tak, jakby ktoś mu ten bark wyrwał. Szybka interwencja Hornets i Davis powędrował na leczenie.  
LOPEZ - Nie można mu odmówić ambicji. Chyba po raz pierwszy zagrał tak przyzwoicie przeciw bratu (o ile w ogóle wcześniej się spotykali LOL). Start nie był najlepszy, wyglądało to tak, jakby spalił się już od pierwszego gwizdka (zablokowano jego zabójczy hak), ale z czasem grał coraz lepiej i parę razy ograł nawet brata. Solidarnie zebrali po 7 piłek, więc powyżej swojej średniej! 
GORDON - Gordon znów pobawił się w rozgrywającego, ale tym razem o dziwo popełnił tylko jedną stratę. Po prostu był tak odcinany od głupich zagrań, że nawet nie próbował użyć inwencji twórczej. Rzutowo paskudnie 4/15, ale i tak kto niby ma mu zabronić rzucania w crunch? W tym się pośpieszył... 
VASQUEZ - Generał chyba nie przepada za meczami w których musi rzucać po 20 razy. Tu był zmuszony do tego wysiłku od samego początku, kiedy nikomu nic nie wpadało. No i miał najwięcej w drużynie: punktów, zbiórek i asyst. Bez pomocy niestety nie ma gry... Propsowany za to jak przechwycił Williamsowi piłkę, gdy ten chciał wziąć czas. Beka z tego! 
ANDERSON - Andy jest je*aną zagadką. Jak już rzuci w crunch to wtedy, kiedy połowa ludzi dawno już wyszła z hali nie spodziewając się tak emocjonującej końcówki, kiedy Hornets napędzili sporego pietra Nets. Ale to była jego jedyna trójka z tej nocy, z pięciu prób. Więc LIPA, pozytywnie tylko na tablicach. 
RIVERS - Już w pierwszej kwarcie grał jako PG. I nie wyglądało to zbytnio obiecująco, ale jako pierwszy rzucił przed blokiem Lopeza. Więc OK! 
MASON - Mason nie trafił osobistego. To był gwóźdź do trumny. JAK TO MOŻLIWE? Nici z rekordu wszech czasów. 
SMITH - Smith zagrał na 50% z gry, więc jeden mid-range wpadł, a drugi się wykręcił. Szkoda, że tylko 8 punktów. 
THOMAS - Lanca chwilowo miał odciążyć Aminu z pozycji SF, ale Monty Montana chyba za bardzo tego nie spropsował i zdecydował się grać z Masonem na SF. Czy zrobił dobrze? Chyba nie, na ławce siedzi przecież Miller! 
ROBERTS - Znów za krótko. Ja nie rozumiem czemu Monty nie daje mu więcej minut. Na pozycji SG. Chodzi o to, żeby sprawdzić na samym starcie czy siedzi mu rzut. Tej nocy siedział, a Brian nie zagrał nawet 10 minut. Zrobił więcej w tym czasie niż Gordon przez 30 minut. I nawet zagra back2back z Oklahomą. Nie to co ERYK!

Wallace cicho przez cały mecz, ale kiedy trzeba było trafił z dystansu... Po kim jak po kim, ale po nim się tego nie spodziewam... Nie na takim luzie... Reggie na kozaku, puszczany na szczęście w defensywie i nie zdobył żadnych punktów. Nawet nie kazali mu rzucać osobistych! Brook wydawało się przeciętnie, ale i tak zdobył 20 punktów. Na pewno wygląda lepiej niż Robin, jeśli chodzi o grę z dala od kosza. Ale te 4 bloki robią wrażenie, potrafił wpłynąć na rzucających. CJ podobnie jak w Bulls, rzadko kiedy dostrzegany. Ale trafił w ważnych momentach. Deron nie chciał się pomylić z linii osobistych, no nie chciał dać nadziei. Przejął mecz w samej końcówce. Klasa. 33 punkty i 8 asyst. Brooks nie pogrążał Hornets podaniami do siebie od tablicy. Humphries JE*ANY jak walczył o te 3 ofensywne zbiórki. Dawno nie widziałem czegoś takiego. O każdą walczył z co najmniej dwoma przeciwnikami. Bogans JE*ANY MARNIAK raptem przypomniał sobie jak lecieć za 3 i trafił tak te rzuty w 4q. No kawał złamasa... Bogans... Ależ pech... Blatche miał momenty gdzie był przydatny w ofensywie (nabierał na pompki), ale zbytnio się nie nagrał. Teletovic miał być chyba jakimś asem z rękawa i wszedł dopiero w 4q. Co to w ogóle za decyzja. Z tą trzydziestką trójką na plecach wyglądał jak Anderson :D. 

Czas na pojedynek w b2b, z OKC. Mam nadzieję, że nie będzie ohydnego pogromu, bo nie zagra Gordon (wiadomo), ale przede wszystkim Davis. Także MILLER TIME!


I coś do posłuchania: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz