czwartek, 24 stycznia 2013

Game 42 vs. San Antonio Spurs




Porażka na własne życzenie. No tak pięknie te mecze ze Spurs wyglądają, z tak silnymi przeciwnikami, ale pięknie wyglądają do czasu. Tutaj od początku miałem wielkie nadzieje. Hornety ostatnio grają jak z nut, a ktoś musiał przerwać tą długą serię Sprusów bez porażki u siebie. Do tego w drużynie z San Antonio zabrakło w tym meczu dominatora Duncana i kozaka Leonarda. Ponadto na ławce zasiadł niejaki Budenholzer, jeden z wojaków Popovicha, który okazał się chory i nie mógł poprowadzić drużyny.

Start piękny, pierwsza połowa rozegrana jak z nut! Wyglądało to na totalną dominacje, ale mimo wszystko Spurs się trzymali. Bez swoich asów z S5 potrafili dotrzymać kroku jednej z najgorętszych drużyn w lidze. Znów ofensywa NOH nie do poznania, w 2q +60 punktów. Ale to tylko historia jednej połowy. Druga to już zupełnie inna bajka, ale potrafili grać podobnie do SAS. Bo 3q to już hamowanie ofensywne i lepsza gra w D.

4q to już totalne nieporozumienie. Spurs po prostu rozje*ali doświadczeniem. Nie do końca w sumie da się to wytłumaczyć co się w tej odsłonie stało. Oni po prostu stanęli, a Spurs zdobywali punkty. I kiedy już wszyscy myśleli, że mecz się skończył, bo Monty Montana wprowadził rezerwy coś się wydarzyło. Hornets w kilka sekund zrobili piękny run i wciąż byli w grze. Niestety, San Antonio w końcówce ogarnęło osobiste (przemarny procent na początku meczu, ostatecznie 52%) i nie dało się dogonić. Ale wola walki była!

PRZEJŚCIE

AMINU - Z taką ilością zbiórek niedługo wskoczy do TOP5 NBA w tej kategorii! Jeśli znów nic mu nie odwali i Monty nie ześle go do 'Klubu Kokosa'. Z Vasquezem alleye może grać już z zamkniętymi oczami, bo wreszcie zaczął wyłapywać wszystkie jego podania. 
DAVIS - Miał nie grać z powodu tej nieszczęsnej kostki, ale jakoś poskładano go do kupy. Sam jednak stwierdził, że jeszcze za wcześnie i szybko wyłapał faule. Myślałem, że więcej ogarnie nie mając naprzeciw siebie Duncana. Niestety ta misja się mu nie udała.
LOPEZ - Krótko, a mimo to chciał zrobić wszystko co można było w tym czasie. Mając piłkę kręcił się dookoła szukając jakiejś pozycji do rzuty. Raz wyglądało to komicznie, raz jako tako. Ale grał tylko 14 minut! 7 rzutów w tym czasie to za dużo jak na Ropcia!
GORDON - Ten to z kolei również zagrał zadziwiający mecz. Oddając w 30 minut 8 rzutów, do tego prawie wszystkie w pierwszej kwarcie. Coś nieprawdopodobnego, polecam fanatykom poszukać gdzieś w statystykach, czy takie rzeczy były kiedykolwiek spotykane. Chyba nie. Może zaczął dbać o procent i chce to wyciągnąć na niezły poziom? Do tego 'przyzwoitego' ofensywnie meczu dodał 5 strat. Każda prawie taka sama, kiedy z piłką wbijał się w dwudziestu ludzi próbując wymusić faul. Na szczęście sędziowie na taki cyrk byli odporni. 
VASQUEZ - Zaczyna nadzwyczajnie, bo potrafi rozdać 10 asyst w połowę. I zamiast dobić do 20, albo 30, to on stopuje. Nie wiem na czym to polega, ale zawsze w pierwszej odsłonie rozdaje ich miliard, żeby w drugiej rozdać ze trzy. No i drużyna na tym cierpi. Rzutowo pokazuje, że ma jaja, bo nie boi się ciepnąć trójki, kiedy trzeba. Wciąż nie potrafi bronić Parkera... 
ANDERSON - Do tej pory słabo wychodziły mu mecze ze Spurs. Tej nocy dostał trochę więcej miejsca i na początku był gorący, jak wszystkie Ornety. 
SMITH - Smith znów porządnie, znów blisko double-double. Karny kutas jednak za te osobiste. Do tej pory rzucał 90% i był jednym z najlepszych rzucających osobiste w sezonie. W tym meczu poszedł drogą Spurs i trafił tylko 3 rzuty na 6 prób. W czymś mógł być najlepszy... 
MASON - Mason znów przywitany w San Antonio z honorami, ale poza trójką i trzema przechwytami, kiedy najlepiej odnajdywał się w tłoku, to nie pokazał nic specjalnego. 
RIVERS - Ten młot znów ma czelność oddawać rzuty od tablicy, które nawet nie dotykają obręczy... Traci jak dziecko znów. JEDNYM SŁOWEM PI*DA.
ROBERTS - Od jego rzutu zaczęła się ta szalona pogoń Nowego Orleanu. Szkoda, bo było tak blisko, a Roberts mógł zostać bohaterem. 
THOMAS - W 2 minuty był z gry +8. Po tym poznaje się wybitnych zawodników! ZA MAŁO ZA MAŁO ZA MAŁO! 
HENRY - Człowiek od czwartych kwart. Monty trzyma go na dupie, aż do ostatniej odsłony. Nie wiem gdzie w tym sens, gdzie logika. Henry wchodzi lodowaty, pudłuje osobiste i rzuca cegłami. 

Capt. Jack z minimalną ilością miejsca starał się skrzywdzić Hornets. Boris był zadziwiająco długo na parkiecie i jak na startera przystało, nie zdobył nawet punktu. Mistrz Splinter zadziwia! Bardzo lubię tego gościa, a bez Duncana na parkiecie dostał spory kredyt zaufania. Spłacił go, rządząc i dzieląc w pomalowanym (całe Spurs szukało właśnie pomalowane w zdobywaniu punktów). On tylko musi dostać przyzwoite minuty, a sam zapracuje na swoje nazwisko! Green na szczęście nie rozkręcił się do czerwoności. Parker znów sprawiał olbrzymie problemy Vasquezowi, a w 4q osiągnął apogeum i każdy wjazd pod kosz kończył punktami. Prawdziwy lider. Do tego przeciwko NOH asystuje mu się znakomicie. Co nie podał, to od razu na czysty kosz (dlatego Montana wziął czas po 2 minutach w 1q). Neal się narzucał, a dawno nie widziałem go, podejmującego tak często decyzje rzutowe. Bonner zaskakiwał słabym procentem trójek i tak śmiałymi wjazdami pod kosz. LOL BONNER ZA 2 PUNKTY? Manu raz po raz ośmieszał defensywę Hornetsów, a dwie najlepsze akcje znalazły się w TOP10. Klasa o każdej porze dnia i nocy, nawet po kontuzji. De Colo coraz lepiej odnajduje się w rotacji. Blair z kolei totalnie wypadł z obiegu i nawet absencja Duncana mu nie pomogła. 

Teraz mecz z Rockets. Już jako Pelikany (?). Mecze z Rakietkami powoli stają się nudne, bo ile można grać z tymi marniakami?


I coś do posłuchania:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz