niedziela, 6 stycznia 2013

Game 33 vs. Dallas Mavericks



WIWAT! WYGRANA Z MISTRZAMI ŚWIATA AD 2011!!! Hornety zaskoczyły w tym bardzo dziwnym spotkaniu! Kto mógłby się spodziewać, że odrobią straty (chyba 11 punktów), wyjdą na prowadzenie, NIE WYKONAJĄ RZUTU na zwycięstwo w regulaminowym czasie (co jest jawną kpiną... mieli 18 sekund i się pogubili... chyba bogactwo uderzyło im do głowy), a przede wszystkim wygrają w OT. Te wszystkie rzeczy w jednym, szalonym i za długim meczu.

Aha no i ta ostatnia akcja 4q. 18 sekund do końca, można zrobić wszystko, rzucić za 3, za 4 nawet bym się pokusił. Wszystko. A oni nie oddają nawet rzutu. Przecież to są jaja jak berety. To może posłużyć jako film instruktażowy 'Co zrobić, aby nie grać jak Hornets'. Zawodowa akcja...

Przed meczem oczywiście wielkie zamieszanie, bo oto po raz pierwszy w tym sezonie w podstawowych piątkach wybiegli Dirk (wielkie poruszenie na majku w Dallas, że prowadzą oni w klasyfikacji ilości różnych piątek w sezonie. Chyba nie pamiętają zeszłorocznego wyczynu Hornets, marniaki! i Gordon. Wszyscy spodziewali się wielkiego pojedynku strzeleckiego, ale tylko Niemiec trzymał fason. Eric odstawał zupełnie, a obudził się dopiero w OT. Do pierwszej piątki wrócił także Aminu, a ze składu poleciał McGIURE! Najlepsze wieści, które mogły do mnie dotrzeć jeszcze chyba na dzień przed tym meczem! Po co on był sprowadzany, nie mam pojęcia! Teraz czas na powrót do składu Darka Millera!

Ciekawostka jest taka, że Hornets jako drużyna popełnili tylko dziesięć przewinień! Z tych dziesięciu i tak na karencje udali się Davis i Vasquez, ale czy to nie jest jakiś precedens? Jeszcze problem taki, że część z tych przewinień trzymała Dallas w grze w 1q, gdzie nie mogli trafić rzutu i non stop chodzili na linie.

I wspaniale było oglądać znów w akcji kochanego Chrisa Kamana i Darrena Collisona. ONCE A HORNET ALWAYS A HORNET!

PRZEJŚCIE

AMINU - Monty rotator! Aminu tryumfalnie powrócił do S5, widać wczasy w Afryce dobrze mu zrobiły. Rzuty z dystansu dalej wyglądały gorzej niż tragicznie (wymuszone ostatnimi sekundami, ale proszę Was, takie cegłówki leciały...), nie łapał alley oopów, ale trzymał się blisko Matrixa w defensywie, trafiał z linii, przechwytywał, a co najważniejsze zebrał multum piłek. Byłoby więcej zbiórek (13), ale Chiefowi, tak jak innym Hornetom piła w ataku po prostu wypadała z rąk...
DAVIS - Szybciutko pan Nowicki pokazał mu czemu wciąż uważany jest za jednego z najlepszych PF ever. Nawet po kontuzji nabierał Mewę Kochaną na swoje triki. A Davis z powodu nieodrobionego zadania domowego przesiedział prawie cały mecz na ławce.
LOPEZ - Jakiś taki niewidoczny, ograniczał się wzajemnie z Kamanem. Ale propsy odwieczne dla Montany za to, że zastosował mój ukochany manewr w końcówce i wystawił Lopeza podczas gdy Collison wrzucał piłkę z autu. Kocham takie sytuacje, bo Darren za dużo nie widział. A manewr oczywiście kochanego DJ Mbengi w pamiętnym meczu z Oklahomą :D.
GORDON - BYŁ PRZEZE MNIE SKREŚLONY. Cegła, airball, cegła, cegła, ohydny rzut, zje&*$&$&any wjazd. To telegraficzny skrót jego dokonań w regulaminowym czasie. Po prostu katorga, co on robił i jak psuł akcje i grę swoim koleżkom. Serio, rzutowo wyglądał tak fatalnie, jakby był najmierniejszy w tej lidze. Wjazdy gorsze od Riversa (o ile to możliwe), blokowali go nawet kolanami. Mimo to nacierał i nacierał, wciąż i wciąż. Dziwne, że nie wziął tej zepsutej piłki od Vasqueza na koniec czwartej kwarty. Za to OT to totalna rehabilitacja. WĄSKI JAK TY MNJE ZAJMPONOWAŁEŚ W TEJ CHWILI. Nie ma to jak w dogrywce zdobyć 8 punktów, a przez cały regulaminowy mecz tylko 6. Ale pokazał SWAGGER! Ten game winner to palce lizać i gdyby rzuciłby go ktoś inny niż Komisarz, byłby na pierwszym miejscu w TOP10. No i on zawsze po faulu wygląda, jakby zaraz miał umrzeć i jakby odnowiła mu się każda możliwa kontuzja. SCARY.
VASQUEZ - MVP jest wciąż MVP. Jak on ostatnio pięknie gra, to głowa mała. Sam ciągnął Hornets w drugiej połowie, bo całą pierwszą praktycznie przesiedział za faule. Wjazd, trójka, mid range. WSZYSTKO! Czwarta kwarta byłaby pokazywana wszystkim, przez rozpier*ol jakiego dokonał, jakby jeszcze trafił tego game winnera (i osobiste w końcówce, co to było...). Jakby go w ogóle rzucił... Komentatorzy Mavericks byli podnieceni. Generał znów blisko triple double, a asysty na bank miałby powyżej 10, ale Gordon zabierał mu trochę czasu z piłką. W ogóle Vasq z i bez Gordona to dwie zupełnie inne postacie. Dużo lepiej radzi sobie bez niego.
ANDERSON - Podczas każdego meczu liczę na jakiś rekord trójek z jego strony. Już stawał się gorący, trafił 3/3 dość szybko i liczyłem na zrzucenie Kobasa z piedestału. Niedoczekanie, jak zawsze, ale dzięki w miarę przyzwoitej grze był na parkiecie do samego końca.
ROBERTS - Woooow, Brian leci nawet reverse layupy! Tego się po nim nie spodziewałem. I znów traci minuty, dłużej rozgrywał od niego niejaki A.Rivers... Ale pojedynek niemiecki wygrał trzema punktami! 
RIVERS - Już miałem przygotowaną linijkę, że zagrał lepiej od Gordona, ale potem była dogrywka. Dalej Austin najmarniejszy!
SMITH - Pięknie, gra koncertowo, ładnie kończył czwartą kwartę, fajnie otworzył dogrywkę. Gra solidnie, wszedł już w swój trans rzutowy i przede wszystkim trafia te rzuty. No i standardowo, pod koszem strasznie się gubi.
THOMAS - Lanca wypadł z S5 i od razu trafił tego jumpera, którego nie trafił ani razu będąc starterem. Gdzie tu sens, gdzie logika?
MASON - Jedyne punkty po wjeździe pod kosz, ale bardzo przydatne, bo zakończyły spory run Mavericks.

Dirk pokazał jak się wraca do pierwszego składu. Trafiał swoje rzuty, trafiał trójki, ale nie trafił najważniejszego osobistego! Także ja kłaniam się niziutko! Matrix jak zwykle czarował rzutami, dwa airballe z trójek, w swoim stylu. Palce lizać. Hehehe. Kaman oszczędził Ornety i nie trafiał ze swoją częstotliwością. O.J. Simpson był zimny przez trzy kwarty i dogrywkę, ale w 4q ładnie dotrzymywał kroku drużynie z Luizjany. Na szczęście był zimny, jak jedna z jego ofiar... (Gorąca, drżąca krwawa ofiara). Collison cichutko przez cały mecz, też podobnie do Kamana starał się nie forsować. Vince dalej ze swagiem, szkoda, że nic nie skończył z góry... Ale ta trójka przez ręce w końcówce MIÓD. Bobła odnajdywał się we wjazdach pod kosz. Brand piknie rzucał z wysokości linii osobistych, trafił tak chyba 5 rzutów z rzędu. Do tego 5 piłek zablokował, ale z biegiem czasu gasł. Jae Crowder ma szczęście, że zastał takich Dallasów, w których ma szanse na jakieś minuty. Jakoś to pożytkuje. A Jones ten co grał wciąż ma najtrudniejsze imię w lidze, bo o jego grze za dużo nie można powiedzieć.

Sędziowanie przyzwoite nawet. Dirk trochę przyflopował w samej końcówce 4q, ale na nic to się zdało Mawerikom. No i gwizdnęli ruchomą zasłonę po raz pierwszy w OT. Trochę przesada, bo nic tam specjalnego nie było...

Na szczęście dziś nic nie grane! Mogę pospać, jutro pogrom na uczelni. A w poniedziałek pogrom, ale z San Antonio Sprus...


I coś do posłuchania:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz