środa, 9 stycznia 2013

Game 34 vs. San Antonio Spurs




WIELKIE WOW! Tego nie spodziewał się nikt, choć nie powiem, miałem ochotę uderzyć do buków tego dnia i rzucić coś na Luizjanę. Ale bałem się stracić hajs tak łatwo... Wiem wiem, nie wierzyłem w zwycięstwo, choć od samego początku Hornety utwierdzały mnie w przekonaniu jak bardzo się mylę. TO JE DRUŻYNA NA PLAY OFFY BICZYZ! Szkoda, że nie w tym roku, a w następnym Pelikany, no ale jednak :). Propsowani za te dwa zwycięstwa z rzędu! Taki acziwment osiągnięty po raz drugi w tym sezonie! Ale teraz z nie byle kim! ANTONIO SPRUSY! Jedna z lepszych drużynek w NBA. I O TO CHODZI!

Każdy wywiązywał się ze swojego zadania nienagannie. Widać było to olbrzymie zaangażowanie w grę, za to serducho! Od świetnej defensywy (już od początku spotkania), po przyzwoitą grę w ofensywie. Kto by pomyślał, że uda się im kontrolować mecz przez 48 minut (no prawie, bo na starcie to bardziej bawili się w piłkę nożną notorycznie kopiąc pomarańczowe biedactwo). Jak już uzyskali jakąkolwiek przewagę, nie dali jej sobie wyrwać i mimo iż ta przewaga raz się kurczyła, a raz powiększała, to i tak dali radę i jestem pod olbrzymim wrażeniem.

Trzecia kwarta była bardzo ciekawa i niejednolita, co dziwne jak na Hornetów, bo zaczęli jak zawsze, dając dupska na całego i tracąc część przewagi, potem grając taką magię, że wygraliby z Washington Bullets taką grą, żeby pod sam koniec znów się zesrać. Miałem wizję, że znów Parker będzie mógł nas pogrążyć w końcówce 4q. NA SZCZĘŚCIE MARNIAKI ZE SPRUS NIE DAŁY RADY!

Aha, i Hornety zatrudniły Donalda Sloana. Hmm... w końcu znajoma twarz, ale decyzja dla mnie głupiutka. I tak nie podpiszą z nim nic, bo jest marniakiem, ale jakoś potrafię zrozumieć tą decyzje zarządu i sztabu szkoleniowego. Donald przyciągnie kibiców, bo balet to jego specjalność ma się rozumieć! Zamiast Donalda można by wyciągnąć Dysona z Ziemi Obiecanej! Albo Millera z tej marnej D-Leauge i zesłać tam Riversa. NAWOŁUJE DO CIEBIE MONTANA!

I oficjalnie jebać Fox Sport New Orleans za to, że wypuszczają nawet reklamówki, na których propsują własnych siebie. Przecież to gówno straszne... Ci dwaj panowie usypiają, a lalunia cycuszkami niczego nie zdziała. TYLKO LICHT I MCGREGOR!

PRZEJŚCIE

AMINU - Progres cały czas zauważalny! Trafia rzuty z własnej, przeprowadzonej kontry, coś co do tej pory się nie zdarzało. Do tego ostatnimi czasy zbiera jak natchniony i przede wszystkim znów jego konkurencja na pozycji SF przepadła gdzieś w otchłani. Aminu jest wszędzie! 
DAVIS - Odrobił pracę domową, którą zadał mu Dirk. Broniąc na wysokich Spurs popełnił tylko jeden faul, do tego wymusił chyba ze trzy szarże i był często wykorzystywaną opcją w ataku. Bardzo przyzwoicie, masa dobrej energii w tym chłopaku. 
LOPEZ - Przydał się w trzeciej kwarcie mocno, trafiając 6 ze swoich 8 punktów. Te komiczne haki wpadają i to się liczy. No i trzeba mu przyznać, że nieźle dawał sobie radę z bronieniem Duncana. 
GORDON - Nie mógł lepiej zacząć tego meczu. Ta czapa powinna być pokazywana wszędzie i wszystkim. Definicja bloku. Coś nieprawdopodobnego. Myślałem, że z jego strony takich skoków przez dłuższy czas nie zobaczymy. PIĘKNA SPRAWA. Beka, że brak tego cuda w TOP10! Rzutowo zaczął znów gównianie, bo chyba od 2/9 (pierwszy rzut z gry to hak nad Timmym :D). No myślałem, że już nie przypomni sobie nigdy, jak się rzucało. Na szczęście się ogarnął i potem zaczął trafiać. Piękna sekwencja, gdy trafił 3 z rzędu step back jumpery w tak ważnej 4q. No po prostu klasa światowa. Do tego nie dba o procent z gry i nie czai się z rzutem za 3 na sekundę przed końcem kwarty spod własnego kosza. OK ERIK. 
VASQUEZ - PRZEKOT I KANDYDAT NIE DO MIP TYLKO MVP. Średnia asyst rośnie z meczu na mecz (Paul i Rondo już cieplutko majo), średnia i styl przechwytów także. Powoli zaczyna ogarniać to, że Gordon jest na parkiecie i też trochę piłki potrzebuje. Rzutowo magia, ma swag! Potrafi tak nakręcić kibiców, że wstaną z ociężałych, amerykańskich dup. 
ANDERSON - Miałby obcięte jajka za tą trójkę, którą odpalił w samej końcówce, gdy trzeba było trzymać piłkę jak najdłużej. Na zegarze było chyba 17 sekund jeszcze do końca akcji. Po nim bym się tego nie spodziewał. Wiem, że chciał skończyć mecz, ale niestety przysporzył troszeczkę nerwów. 
SMITH - Szkoda, że pierwsza kwarta nie była dłuższa, bo przez na prawdę małą chwilkę był 3/3 z gry. Potem jeszcze jeden rzut dodany, ale niestety zrobił sobie coś z barkiem chyba znów... Dlatego tak mało minutek na parkiecie. 
RIVERS - Do obrony tak dobrego SG jak Ginobili się po prostu nie nadaje. Ogrywany przez niego raz po raz, do tego nieudolnie w ofensywie. Holuje piłkę przez całą akcje, żeby oddać ją komuś innemu na 5 sekund przez syreną. Dureń. A ten ktoś jest w takiej sytuacji, że nie ma co zrobić i tak powstają straty. Miernie od tylu lat. 
ROBERTS - Mając na sobie Mistrza Splintera tak go skręcił, że Brazyl nie wiedział co się dzieje. Niemiec jednak na pustym koszu spudłował layupa, a gdyby trafił, ten crossover mógłby być pokazywany w mediach. Szkoda... 
THOMAS - Pięknie chowa ręce przed faulami, nie daje się nabierać frajerni (no dobra, poza jednym przypadkiem...). I sideline two dodane do repertuaru zagrań. Z ławki naturalnie. 
SLOAN - Zawrotne 28 sekund na parkiecie, kiedy mecz był już rozstrzygnięty. DONALD, NIE ZBAWISZ POLSKI HORNETS.

Leonard te trójki rzucał w takich momentach, że doprowadzał mnie do białej gorączki. Na szczęście wyzdrowiałem! Pop nie szalał z minutami Duncana widząc, że jakoś średnio wszedł w ten mecz. I chwała Timmiemu, bo zazwyczaj do spółki z Parkerem rozjeżdżali Hornets. Mistrz Splinter zbytnio niewykorzystywany w ataku, robił co mógł w obronie. Green się spalił po tym bloku Gordona i ceglił cały mecz. ŁADNIE! Co jeden blok może zrobić z mózgiem przeciwnika. Pewnie cały czas miał to przed oczami i myślał, że Gordo gdzieś tam się czai. Parker rzutowo bardzo przyzwoicie, trochę pobujał Vasquezem w obronie, ale chyba nie chciał przejmować meczu. Manu trochę poszalał, trochę poflopował (beka z jednego gwizdka straszna, tak samo z tego, że Pop nie dostał technicznego za wbitkę prawie na połowę boiska z drącą się japą) i trzymał w grze Spurs jak długo mógł. NIE MÓGŁ ZBYT DŁUGO! De Colo i Mills poszaleli sobie na koniec 4q gdy mecz był już rozstrzygnięty. Kapitan Jack jakoś nie może sobie znaleźć miejsca na parkiecie od czasu powrotu Leonarda. Rudolfowi na szczęście nie chciało rzucać się za trzy. Neal i Diaw jak zwykle przyzwoicie i na swoim poziomie. 

Czas na mecz z Rakietkami. ZNÓW... Na szczęście będą po meczu back2back z Lakers (gdzie Duhon gra na centrze!!! HIT) i mogą być zmęczeni. W tym upatrywana szansa uderzenia w WINNING STREAK 3. 


I coś do posłuchania:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz