czwartek, 3 stycznia 2013

Game 32 vs. Houston Rockets



I znów wynik nie do końca odzwierciedla przebieg spotkania. Odzwierciedla jednak to, że Ornety to najsłabsza drużyna w lidze, bez dwóch zdań. Do tego sami usilnie zaniżają swoją wartość poprzez brak gry Erica Gordona. Już byłem pewien, że znów kolano odmówiło posłuszeństwa i Gordon wypadnie do końca sezonu. Na szczęście sztab Hornets po prostu nie chce go zbytnio obciążać. Jest w tym trochę racji, bo i tak sezon na straty, ale ja słyszałem, że Komisarz jest już zdrowy... On sam chyba nie ma zbyt dużo do powiedzenia w tych sprawach.

Hornets zaczęli przyzwoicie, wydawało mi się, że nie dopuszczą Rakietek do zdobycia nawet 90 punktów (gdzie ostatnio byli non stop +100). Niestety, z biegiem czasu cała defensywa się posypała, a Ornety miały problemy z osiągnięciem nawet tych 90. Choć jak zwykle zapewnili emocje, o tak. Vasq i Anderson obudzili się w drugiej połowie i przeprowadzili gonitwę, doprowadzając nawet do remisu (chwile wcześniej przegrywali 11).

Niestety, sił starczyło im tylko na ten jeden jedyny zryw. Potem oglądali już brodę Hardena od tyłu. A po początku też nie powiedziałbym, że pogrąży nas właśnie James, bo spodziewałem się wybitnego pojedynku Asik vs. Lopez. Zaczęli z wysokiego c, ale ostatecznie nie kończyli spotkań na parkiecie, co jest dziwne. Chciałbym pooglądać te fajerwerki...

PRZEJŚCIE

THOMAS - Pierwszy raz nie zdecydował się na rzut z mid range (niecelny byłby na 101%), a na wjazd pod kosz. Zrobił to skutecznie i poczuł się na tyle dobrze, że widziałem, że domaga się piłki. Nie dostał jej, a Monty w nagrodę widząc, że jakikolwiek SF domaga się piłki usadził go na końcu ławki. 
DAVIS - Niestety fizycznie odstawał od Pattersona, a Morris trzymał go z dala od kosza. Jak już się pod nim znalazł to tak zablokował Lina, że ten już pod koszem się nie pojawił. Zawsze czapy z górnej półki i nigdy nie ma tego w top10... Szkoda, że idzie szlakiem Riversa i nie trafia już osobistych tak dobrze, jak robił to na początku...
LOPEZ - Początek on fire, jak to czasem on. Trafia to tak od niechcenia, ale trafia. Na nim opierała się cała gra ofensywna. Aż dziw, że nie zaczął rzucać trójek. Nie wiedzieć czemu Monty nie zostawił go na Asiku i przetrzymał Lopeza na ławce prawie całą drugą połowę.
RIVERS - Po prostu ręce opadają. Śmiało mogę powiedzieć, że rzucam osobiste lepiej od tego gamonia. Jak on śmie stawać na linii? Była sytuacja gdy Rockets odskakiwali, a Hornets na nim stracili 4 punkty. No po prostu hitowa sytuacja, że większość wysokich w lidze rzuca lepiej od niego. A niby miał być wielki shooter. Goście w liceach i gimnazjach robią to lepiej, pewnie nie odnaleźli by się w tej grze, ale coś by trafili. 1/5 z gry i 1/6 z osobistych. Dziwie się, czemu nie ma jeszcze czegoś takiego jak hack'a'Rivers, albo w ostatnim czasie w ogóle hack'a'Hornet. To co się ostatnio wyprawia na linii osobistych woła o pomstę do nieba. Z jednej z najlepiej wykonujących FT drużyn taki upadek. KLĘSKA. 
VASQUEZ - No początek miał tragiczny, myślałem, że straci tytuł KRÓLA VENEZUELI, ale potem wrócił MVP tygodnia z prawdziwego zdarzenia. W drugiej połowie trafił swój pierwszy rzut z gry, rozdał tyle asyst ile mógł, ale niestety na wiele się to nie zdało. 
AMINU - Chief is back! Wrócił mój ukochany SF. Nie obyło się bez elektryzujących alley-oopów, trzymających dech w piersiach airballi z mid-range (oczywiście w 4q, a jakże). Pełna opcja, czyli to za czym tak bardzo tęskniłem. A już na poważnie wrócił Aminu i z nim defensywa i długie rąsie na atakowanej tablicy. Może się ogarnął?
MASON - To już jest potwierdzone naukowo. Mason bez Gordona to jak rap bez Kuli. Po prostu niemożliwe. 
ANDERSON - Jak dobrze pamiętam, to zaczął mecz 1/9, a i tak usilnie grali przez niego. Za nic nie mógł znaleźć drogi do kosza. W drugiej połowie już się ogarnął, przestał sypać trójkami na lewo i prawo i miał duży udział przy tym ostatnim zrywie Hornetów. 
SMITH - Bardzo solidnie z ławki, występ bardzo w jego stylu. 12 punktów, wszystko z mid range (pod koszem tragedia ofc), do tego pojawienie się w top10 na plakacie (nawet numer 1). Szkoda, że tak nieumiejętnie blokuje niskich zawodników. Dużo lepiej idzie mu z wysokimi, choć i tak nigdy nie zasłuży na miano shot-blockera w tej lidze. Chyba, że chodzi o blokującego Kevina Duranta. Tylko czekać, aż za ten atut ściągną go Miami, albo Clippers. 
ROBERTS - Czemu przesiedział całą trzecią kwartę, tego nie wiem. Wiem natomiast, że wbił i bez Gordona jak gdyby nigdy nic trafił cztery pierwsze rzuty trzymając Ornetów w grze. Był on fire, komentatorzy się jarali, Montana już mniej. Niemiec bez Gordona to jak rap bez Verby. ULGA. 
McGUIRE - Miał wejść jako stoper na Hardena, ale nic nie mógł poradzić na formę Brody. 

Parsons dość długo na parkiecie nie pomagał swojej drużynie, brakowało jego werwy. Miewał przebłyski i skończył z cichutkim double double. Morris na szczęście nie karał Hornetsów swoimi rzutami. Omer wyrównał swój rekord punktowy co jest ujmą na honorze całej organizacji z Nowego Orleanu, jak takie beztalencie ofensywne znalazło tyle razy drogę do kosza. W ogóle Hornets za często puszczali Rakietki przez pomalowane, tam obrona nie istniała... Do tego Apsik wiązał całą akcje buta, chyba nie umie tego robić... Harden jak zwykle dostał każdy gwizdek jaki chciał (jemu nie dawali...), a za to go nie lubię :(. Lubię go jednak za to, że z taką łatwością obnaża wszystkie niedociągnięcia i najmniejsze szpary w obronie. Lin pięknie bronił na Vasquezie, nie było widać przewagi fizycznej Króla z Venezueli. Jeremy miał z kolei trudności w ofensywie, ale McHale długo go trzymał, wierząc w jego zmysł rozegrania. Smith gra bardzo solidny sezon i tylko się cieszyć, że łapie się już w rotacji Rockets. Do tego wygrał w cuglach pojedynek Smith-Smith. Toney Douglas na początku trzymał się równo z Robertsem jeśli chodziło o trafione rzuty. Nie wiedzieć czemu, także potem grał króciutko. Patterson drań zaczął trafiać trójki, gdzie ja byłem, jak się tego nauczył? No i zaliczył z ławki double double, Hornety z łatwością na to pozwalają już w drugim meczu. Delfino nie wiedzieć czemu tak długo grał na parkiecie, skoro wszystko marnował...

Po back2back mamy przerwę, aż do soboty na czym zyska mam nadzieję moje przygotowanie do kolokwium. Mecz z Dallas, dwie słabiutko grające drużyny z zachodu. Gordon chyba już odpoczął, prawda?


I coś do posłuchania:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz