niedziela, 20 stycznia 2013

Game 40 vs. Golden State Warriors



Ma się rozumieć, że Hornets prowadzą kampanię, aby nie dopuścić Lakers do play offów. Jeśli tak, to w pełni rozumiem tą porażkę. W końcu, GSW to jeden z bezpośrednich kandydatów LAL do awansu posezonowego. Jeśli jednak nie prowadzą tej kampanii i dalej będą odstawiać taki ryż, nie mają mojego zrozumienia.

Wrócił nieobecny z Bostonem Gordon, a wiadomo, że jak gra Gordon, gra też cały Nowy Orlean. No i zagrali. Mecz stał na wysokim poziomie i mógł się podobać, ale głównie pod względem ofensywnym, bo obie drużyny zapomniały tego dnia z szatni defensywy (w pierwszych dwóch kwartach Orneci tracili +30 punktów...). Hornets znów pokazali kawał zaangażowania i pokazali, że nikomu nie odpuszczają (w trakcie, bo w końcówce zdarzy się przegrać... taaaa). Znów potrafili dogonić, przegrywając jeszcze w drugiej kwarcie 16 punktami.

Trzecia kwarta to był popis gry graczy z Luizjany. Był zalążek defensywy (GSW zatrzymani na 14 punktach), piękna gra w ofensywie (odrobiony wynik + wyjście na prowadzenie. Niestety, udało się im prowadzić grę tylko do końcówki 4q. Potem nie wiedzieć czemu oddali grę. A raczej to Gordon się poddał. Przy prowadzeniu na minutę dwoma punktami i z piłką w rękach Gordonowi zachciało się podać do Jacunia Jacka. JJ nawet się nie wysilał przechwytując piłkę. Gordon po prostu wrzucił mu ją w ręce. I tak to się zaczęło.

Do tego GSW wygrali ten mecz przez osobiste. Przez długie okresy byli w bonusie, dostawali kontakty i po prostu to wykorzystywali... Jacunio profesor w tym względzie, pokazał za co był kochany w NO!

Oczywiście kto inny mógł zniszczyć Nowy Orlean, jak nie Jacunio, wybitny dowódca Golden State. Ta akcja na 31 sekund do końca to był majstersztyk. Zagrali tak, żeby mieć jeszcze pozycje do rzutu. Jack wziął na siebie ten ciężar i pokazał kto rządzi w San Francisco. Nie Curry, nie Lee, nie Ezeli, nie Bazemore. JACK! A kiedy już Hornets mieli swoją pozycję, to Smith sfaulował w ofensywie... Ehh kur*a, taki dobry meczyk i tak wtopiony...

Po meczu GSW-NOH emocji jednak nie zabrakło. Przeprowadziłem się ze swoim serdecznym przyjacielem z czata zp1, MG na mecz Butler-Gonzaga. Dwie czworonożne ekipy (Buldogi hehehehe) stworzyły wspaniałe widowisko (oglądałem głównie drugą połowę), ale końcówka przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Ależ się działo. Kto nie oglądał ten z policji HOP HOP HOP. Gonzaga już była w ogródku, po ładnym comebacku, ale syn Stocktona, Stockton nie ogarnął samej końcówki. Gdy Gonzalezy wprowadzały piłkę ten wysrał ją do góry, złapał ją najlepszy tego dnia po stronie Butler, Roosevelt Jones i heroicznym biegiem wyprowadził Bulldogs na punktowe prowadzenie. TRAFIENIE Z SYRENĄ! Ile to takich emocji Butler już mi dostarczyli w życiu! Widać Brad Stevens znów ma fajną drużynę do prowadzenia! March Madness czeka!

PS. I Sloan poleciał. Ch*j wie po co był zatrudniony. HURRA!

PRZEJŚCIE

AMINU - 2013 rok to chyba jakiś wybitny rok dla sportowców z Afryki. Szamani wybłagali i mają. Aminu zadziwia z każdym meczem. Niby tej nocy tradycyjne double-double (14-10), ale dodatkowo trafił dwa razy z mid-range. Coś nieprawdopodobnego, coś czego dawno nie widziałem, coś na co nie mogę patrzeć, ale jeśli przynosi efekty, propsuję!
DAVIS - Gdyby nie osobiste (2/7, kilka pudeł w samej końcówce... a tak się śmiałem, że Boston przewalił mecz  NO właśnie osobistymi... Hornets nie lepsi... 56 %, przy 86% GSW), to mógłby być jeden z lepszych występów gracza Hornets w tym sezonie. Po prostu centymetrami robił różnicę (nie zagrał David Lee, jakiś problem z kostką). I w ataku (raz został zablokowany przy próbie jumpshota, weird) i w obronie był najjaśniejszą postacią. Pojawił się nawet w top10, gdzie siatkarskim atakiem, którym zablokował Rycza Jeffersona. Jednak TOP10 było niekompletne. Zabrakło wsadu Davisa, przy którym wybił się tuż zza linii za 3 punkty. Gdyby tak grał cały sezon, ROTY byłoby rozstrzygnięte już dawno. Takie statystyki rażą! 20p, 12r, 4b, 4a. MAGIA! Do tego był tak gorący, że raz chciał dobić piłkę, trzymając się obręczy. Sędziowie byli na miejscu.
LOPEZ - Lopcio ostatnio rozgrywa takie zawody, że nie ma wielkiego sensu tego komentować. Nic nie robi, a jego rolę go-to-guya na samym początku przejęła Mewa Kochana. Do tego wraz z Jasonem Smithem mieli wybitną statystykę. Najwięksi gracze Hornets spędzili na parkiecie koło 40 minut i nie mieli żadnej zbiórki. JAWNA KPINA. 
GORDON - Za tą 'koncertową' końcówkę zostaje okraszony największym gimbusem Nowego Orleanu. Wystarczy, że krew mnie zalewa kiedy ma piłkę w końcówce i ją holuje, ale czasem przynosiło to skutek. Tutaj był to jawny sabotaż... I na nic jego 23 punkty, skoro potrafi odstawić taki ryż... Pozbawia playoffów...
VASQUEZ - Rzadko kiedy nie rzuca +10 punktów, ale w tym meczu nie musiał. Przejął inną rolę. Chyba będzie polował na rekord asyst organizacji Hornets. Tej nocy 15, a mógł sporo więcej, gdyby Komisarz Gordo nie zabierał mu piłeczki. No i trochę szkoda, że ma taką gorącą głowę, jeśli przychodzi do długiego podania. Wtedy wypier*ala te piłki w trybuny...
ANDERSON - Póki nie zaczął rzucać za trzy (jedna trójka mega farciarsko trafiona! - mógłby zagrać w totka, byleby nie skreślał trójki!) rozgrywał bardzo przyzwoite zawody. Sam się w sumie dziwiłem, że on sam z siebie wbijał pod kosz, starał się rzucać za 2. I to mu wychodziło. Odwidziało mu się to dopiero po jakimś czasie i zaczął marnie rzucać z dystansu. No, ale jego mentalności się nie zmieni, a Monty chyba za bardzo nie chce go stopować. 
MASON - Jest Gordon, jest Mason. I w sumie więcej do pisania nie ma. Wystarczy ten mały niuans, a Mason, kochany weteran, gra jak z nut, jak zupełnie inny zawodnik. Znów dwucyfrowa zdobycz z ławki, znów ten błysk (a może piksel) w oku. 
HENRY - Henry już się rozkręcał, już był w ogródku. Ale to jeszcze nie jego czas. Czy kiedyś to będzie jego czas? Do tego niedługo może znaleźć się drugim ulubieńcem Shaqa z Shaqtin a Fool. Wcześniej wypieprzył piłkę w siną dal nie wiedząc czemu, a w tym meczu nie ogarnął podania i dostał w plecy... Smutek...
SMITH - Centrzy tego meczu nie wygrali... Bo bez zbiórek nie ma szans na zwycięstwo, a do tego Smith nie dorzucał swoich punktów...
RIVERS - Widzę światełko w tunelu! Jest zalążek mózgu! Wielkość nadal podobna do tej Stegozaura, ale jest! W 3q ładnie wbił, kreował sobie pozycje, trafiał, uciekał ciałem od bloków. No i gdyby nie straty (zachowanie typowego gimbusa...) to mógłbym go pochwalić już serio serio! Mimo to, WRACAJ ROBERTS PANIE NIEMCU!
THOMAS - Lanca ostatnio krótko, a to wielka szkoda. Po statystykach znów widać, że jest wszędzie...

Barnes pięknie otworzył mecz. Świetna akcja 2+1 (osobisty nietrafiony) i pomyślałem, że Aminu będzie miał zajęcie. Nic z tych rzeczy, rookie zniknął już na cały mecz. Landryna kochany wystąpił w S5, pod nieobecność Davida Lee. No i zagrał tak na pół gwizdka. Oczywiście musiał mieć double-double, ale na szczęście nie mordował w ofensywie. Ezeli zdobył zdecydowanie za dużo punktów, Lopez jakoś go odpuszczał i potem płacił cenę... Klay pierwszą połowę zagrał koncertowo. Myślałem, że rzuci tak ze 100 punktów w sumie, bo Hornets wcale go nie kryli. Czego się nie dotknął, to wpadało. W drugiej trochę przystopował i koniec końców nie dobił nawet do 30. Currym strasznie podniecał się Wesley, ze względu, że grał z jego ojczulkiem. Stephen na szczęście też nie zdecydował się skarcić Hornets i ceglił na potęgę. Biedrins grał 5 minut i nie widziałem osobistych z jego strony... Draymond również bez szału. Jacunio Jack to inna bajka, gdzie GSW byliby bez niego... Tak go im zazdroszczę... Z ławki 25 punktów i 12 asyst. Wiadomo, Horneci rządzą GSW. Rycz Jefferson zadziwiająco dobrze. Ostatnimi czasy pamiętam tylko jak wielkim był marniakiem. A tu raz tak pięknie wjechał pod kosz i skończył reverse dunkiem. Dziwne, że bez TOP10. Jenkins, Tyler i Bazemore zagrali wyśmienite 5 sekund. Każdy z nich nie zrobił nic... A McGrady coś na pewno by rzucił!

Czas na pojedynek z Sacramento. Mam nadzieje, że jeden z ostatnich w historii i wciąż czekam z ręką w gaciach na Seattle! Marcus Thornton wraca do domu, czekam tylko na to!


I coś do posłuchania:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz