sobota, 10 listopada 2012

Game 5 vs. Charlotte Bobcats




Wiwat ten mecz! Wiwat, że Hornets pokonali tak arcytrudnego przeciwnika. Wiwat, że wrócił Davis i Rivers. Miałem poważne obawy przed tym meczem, że jednak coś pójdzie nie tak, że mecz z 76ers zostanie im w bańkach. Na szczęście się pomyliłem, a Nowy Orlean rzucił więcej, niż 62 punkty! Co ja mówię, 62 punkty to rzucili w prawie 2 kwarty (przewaga +10 po połowie to jest coś!). To jest coś, czego nie uświadczyliśmy zbyt często w zeszłym sezonie. 107 punktów! Takie mecze obchodziło się szerokim łukiem, a tutaj niespodzianka.

Hornets praktycznie od początku przejęli kontrolę nad tym meczem i trzymali się jakiejś wyśrubowanej przewagi. Gdyby nie Gordon, to Bobcats dawno by popłynęli. TAK JEST GORDON ZNÓW RZĄDZI W NOWYM ORLEANIE, COŚ NIEPRAWDOPODOBNEGO, HALA SZALEJE, KIBICE GO KOCHAJĄ, TRENER DAJE MU PIŁKĘ DO RĄK. CZYŻBY TO KONIEC JEGO PROBLEMÓW Z KOLANAMI? W KOŃCU TRYUMFALNY POWRÓT, 32 PUNKTY. WUUUUUUUUUUUUUT! Szkoda, że tym zawodnikiem był Ben, a nie Eric... Pomarzyć zawsze można...

Oby zdrowie dopisywało Davisowi jak najdłużej, bo jest zauważalna różnica gdy gra, a gdy jest nieobecny. Riversa zbytnio nie odnotowałem, no ale zdrówka zawszę życzę!

PRZEJŚCIE

AMINU - Początek marzenie, trafiał co miał do trafienia, a potem ucichł ofensywnie, bo w defensywie non stop miał coś do powiedzenia. Wiedział kiedy się przypomnieć punktowo, bo trafił ważne rzuty spod kosza w końcówce (wsady a jak!). I mecz dla niego nie byłby pełny, gdyby nie zaliczył każdej statystyki. KRUL.
DAVIS - Powrót Królewskiej Brwi. Mecz miodzio, choć miewał problemy. Szczególnie początek cichutki, na miernej skuteczności i bez ogólnego ogarniania. Za to później grał jak z nut i za każdym razem gra tak, jakby był w tej lidze kilka lat (i zaczyna być nowym targetem innych zawodników, tej nocy mocno poniewierany przez wszystkich...). Tym razem gorzej czuł się na półdystansie, ale już pod koszem dawał radę (nawet gdy wypadła mu piłka z rąk to trafił - w TOP10!). Zdarzyło mu się, że Biyombo go blokował, ale sam także potrafił odpłacić się blokiem. Pięć bloków! NAJS! 23 punkty! NAJS! 11 zbiórek! NAJS! I dowiedziałem się, że nie jest automatem z linii rzutów osobistych, bo tej nocy spudłował swoje pierwsze rzuty. Tęskniłem, a najsmutniejsze jest to, że był już gotowy mentalnie na 76ers... Oj gdyby tylko mógł zagrać...
LOPEZ - Start 3/3 i już miałem wyłączyć transmisje, bo wiedziałem, że jest coś nie tak. Na szczęście się opanował i nie chciał żachnąć się na 100 punktów Wilta. Solidnie gra, więcej od niego nie wymagam. Szkoda tylko, że te piłki w defensywie zbija, zamiast je łapać.
RIVERS - Głowa. Coś nie tak w tej bańce. Nie rzuca nic z dystansu (i tak chwała), ale wbija się zupełnie bez sensu pod ten kosz i oddaje bezsensowne rzuty... Straty to też bierze z kosmosu, bo wbija się jak debil tam gdzie jest najwięcej przeciwników... MATOŁEK, TAKI SAM JAK TEN Z CZATA PO PRAWEJ!
VASQUEZ - Dystrybucja jak zwykle na poziomie, ale rzutowo to zadziwia. In minus... No miażdży, nie wiem co się z nim dzieje.. Nawet osobiste marnował w samej końcówce...
MILLER - Tylko 15 minut, a chciałbym dla niego dużo więcej. Zaczyna trafiać, coś się zaczyna dziać. Dwie trójki, a mogło być jeszcze więcej, bo nie trafiał z czystych pozycji.
ANDERSON - Spłaca się. Rzutowo 10/16. Trójki sypie, że aż miło patrzeć. To się rozumie. Dystrybucja również na wysokim poziomie, a to podanko do Smitha palce lizać. No i przez jakiś czas utrzymywał Hornets z bezpieczną przewagą, bo potrafił odpowiedzieć Gordonowi trójką. OK.
SMITH - Jest mistrzem, znów wbitka, znów wsady, zbiórki w ofensywie, a to wszystko w tylko 5 minut. Czemu tak krótko?
ROBERTS - Wielkie zaskoczenie. Zawsze lubiłem tych wszystkich nołnejmów, ale Roberts prezentował się dotychczas bardzo marnie. Tym razem grał nawet dłużej niż Vasquez! Ale zapracował sobie na to dobrą grą. 7/8! Czuł się bardzo pewnie, floaterki wpadały, dystans siedział (daggerek na około minutę za 3). Asysty miodzio, bo aż 8. Oby to oznaczało lepszą grę od tego folksdojcza.
MASON - Tym razem nie był potrzebny na crunch. I dobrze, nie musi blokować rozwoju Robertsa i Millera.

Bobcatsi przyzwoicie z pozycjami 1-2. Kemba Walker z fryzurą na Didę może nie zagrał oszałamiająco, ale na pewno ogarnia bardziej niż rok temu. Ben Gordon zmiażdżył po prostu, ale pisałem o tym wyżej. 34 punkty i tylko dzięki niemu Bobcats byli w grze tak długo. Session floaterkował jak największy wyjadacz w tej lidze. Ale poza tymi trzema grajkami była wielka pustka. MKG na razie nie gra jak na drugi pick przystało, zaczął soczyście od cegiełek. Mullens się nie wstrzelił i chwała mu za to! Biyombo czaruje w defensywie, ale dalej popełnia głupie błędy (faulował Masona, gdy ten rzucał za 3). Jeff Taylor, dobry grajek z drugiej rundy z draftu powinien wchodzić z ławki, a nie zaczynać w S5. Tyrus Thomas trochę się ośmieszał ofensywnie.

Gwizdanie bekowe, trochę w końcówce nie ogarniali, ale najlepsza akcja była gdy jeden z sędziów został przewrócony :D. A to wszystko przez to, że chciał wziąć udział w przepychance Mullensa i Davisa. Chyba się tego nie spodziewał, bo była strasznie długa przerwa w grze.

Teraz długa przerwa, chyba aż do środy i jazda z Houston w Rockets :D! Oby tylko Harden się nie obudził na ten mecz, a nawet jeśli, to będę spokojny. TYLKO HORNETS!



I coś do posłuchania:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz