piątek, 12 kwietnia 2013

Game 77 vs. Phoenix Suns



Wreszcie zwycięstwo dowiezione do końca! Wreszcie wyjazdowe zwycięstwo! Dowiezione w bólach, ale zawsze coś. Mogło być bardziej okazalsze, ale Hornets zbytnio rozkojarzyli się pod koniec meczu doprowadzając do nerwowej końcówki. Norma.

W tym meczu to Phoenix wcielili się w rolę starych dobrych graczy z Nowego Orleanu, którzy grali swego czasu wielką kupę po przerwie. To właśnie trzecia kwarta ustaliła losy spotkania. Przed ostatnią Hornets wypracowali sobie 12 punktów przewagi, by w 4 podwyższyć do 16 i skończyć na 3. Gdyby przegrali ten mecz to już bym chyba sobie odpuścił całą resztę... Ale wyszli z twarzą, choć to byli tylko Phoenix.

Najbardziej rozwalili mnie komentatorzy z Phoenix właśnie, dzięki którym po raz pierwszy usłyszałem o Andym Andersonie w kontekście walki o nagrodę 6th mana. Mocne słowa, ale w sumie mnie nie zdziwiły. W końcu to komentatorzy Suns, dla nich każdy wygląda jak 6th man, jak MIP (Vasquez), czy jak MVP (Gordon).

PRZEJŚCIE

AMINU - Jak ja kocham, kiedy Aminu pakuję piłkę z góry. Z taką siłą, z takim luzem, na takim wysraniu. Oby robił to jak najczęściej, a będzie wyrabiał sobie coraz lepszą reputację dunkera. I jeśli Aminu trafia daggera, to już w ogóle kosmos! 
DAVIS - Tym razem jego zbiórki nie były niezbędne do wygrania meczu. Ale przydatna była jego bardzo solidna gra w ofensywie. Do tego popisał się zmysłem odnajdywania cutterów i szkoda, że nie nabił dzięki temu większej ilości asyst. 
LOPEZ - Robin znów chciał się spiąć na swoich byłych koleżków. A wyszło marnie niestety. Tak marnie, że 3q zaczął na ławce. Miał przebłyski, ale miał też szczotę w dupie i nie mógł się wyluzować. A Phoenix wciąż nie widzi co widzi w nim Monty Montana. 
GORDON - Gordon znów przyzwoicie punktowo z powodu osobistych. Ostatnim czasy kompletnie rozregulował się mu celownik i nie bardzo widać, kiedy miałby to naprawić. 
VASQUEZ - Vasquez spokojnie, grał swoje. A nie musiał forsować. Do tego sędziowie szybko chcieli się go pozbyć dając mu jakieś z dupy faule. Ale Generał ich przechytrzył i potem grał z głową. 
ANDERSON - W sumie to przeciwko Suns właśnie Anderson zagrał najlepszy mecz w tym sezonie. No i przed tym spotkaniem też trzęśli przed nim gaciami. A nie było najmniejszego powodu ku temu. Co prawda Andy się obudził troszeczkę, dostarczając double double, ale rzutowo znów kulał. 
ROBERTS - Gdy w końcówce była potrzebna ofensywa, to zastąpił Aminu. I coraz częściej widzimy to, jak Monty gra small ballem. Ale zdaje to egzamin, jak na razie. Szkoda, że wtedy to nie Roberts rozgrywa, bo mogłoby wyjść z tego coś fajnego, a na pewno niekonwencjonalnego. Z elementem zaskoczenia. 
AMUNDSON - W tym meczu trochę zamulony, nie dał tej swojej energii z ławki. Mimo wszystko imponujące statystyki, a mogły być jeszcze lepsze, gdyby nie łapał głupich fauli. I z taką częstotliwością...
MILLER - Miller znów z kilkoma fajnymi pomysłami w trakcie meczu, ale znów jakby w cieniu. 
HENRY - Odpalił tryb czołgu (rzutowo, szczególnie jedna cegła, to aż szkoda gadać taka beka :D) i w swoich wjazdach mógł przypominać Gordona. Tak samo bezmyślnie, ale z takim samym, niezłym skutkiem. Szkoda, że Ąłri budzi się na koniec sezonu... 

Tucker starał się wyłączyć z gry Gordona, ale mu się nie udało. Morris (ten co grał hehehe) bardzo solidnie i aż dziw bierze, że przez te 36 minut był tak niewidoczny. Mogli chodzić przez niego częściej. Scola jako center to nie było najlepsze rozwiązanie (ale Gokart i JO out...), bo jak pod względem ofensywnym to klasa, tak zapomniał defensywy. Ale tym nikogo nie zaskoczę. Wes Johnson przeciętnie, a komentatorzy za wszelką cenę chcieli zaznaczyć fakt, że ten trade (Lopez-Wes-ktośtam) wyszedł im na dobre. Hehehe. Niedoczekanie. Goran Drażetka (jego asystowanie najlepiej podsumować jednym alleyem, którego wywalił w kosmos) jak zwykle musiał rzucać za dziesięciu. Ścigał się z B-Easym o to kto sypnie więcej. Goran 4/13, a B-Easy 1/11. Tak to oni nic nie wygrają. Haddadi teraz z minutami. Było jaranie jak blokował, jak zdobywał punkty. Ogólna euforia. Czemu ta irańska bestia grała tak krótko? Marshall wszedł dopiero w drugiej połowie i za to mogę być wdzięczny, bo młodziak od razu pokazał co umie. A umie sporo, tylko jakoś nie potrafi tego udowodnić i nie może przekonać do siebie trenerki. 9 punktów, szybkie 5 asyst. Let him play. 

Czas na Lejki, żeby nie wpuścić ich do PO. Ciężko (niestety...) ale lecimy!


I coś do posłuchania: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz