wtorek, 16 kwietnia 2013

Game 80 vs. Los Angeles Clippers



No i pękła ósemka z przodu. Teraz to już tylko z górki hehehe. To był przedostatni mecz w domu drużyny z Nowego Orleanu w historii i powrót z długiego, zachodniego wyjazdu. Nie dość, że Hornets wrócili na tarczy, to jeszcze w tym meczu się nie popisali pomagając LAC w zajęciu jednego z wyższych miejsc w konferencji.

No, ale znów zagrali przeciwko nim dobry mecz. I to bez Davisa, Vasqueza (symulka po gównie z Kings?), Riversa, Smitha, Barona Davisa i Muggsy'ego. Da się grać bez nich o dziwo. Da się grać, a do tego prowadzić grę z tak silnym przeciwnikiem, choć początek tego nie zapowiadał, bo Monty wziął najszybszy czas w tym sezonie, już po minucie. Na szczęście pomogło. Szkoda, że jak przyszło co do czego, to jak zwykle odstawili ryż. Nie ma to jak w ostatniej kwarcie stracić prawie 40 punktów. Szczególnie po tak dobrych defensywnie poprzednich odsłonach (nie mówię o meczu z Kings LOL). Ale czego ja się mogłem spodziewać? Co ja w ogóle od nich wymagałem, jak w ogóle śmiałem? Przecież oni nie pożegnają się w wielkim stylu z tymi strojami i parkietem... Nie da rady, jeśli w S5 gra Anderson...

Meczu się nie wygra, jeśli rzuca się 53% z linii rzutów osobistych. A jeśli się nie rzuca przeciw tak mocnym drużynom, to NIE MA MOWY o zwycięstwie. Gdzie oni myśleli że zdobędą punkty? Skoro sędziowie pomylili ich z Lakersami i dawali gwizdki, to należało to wykorzystać... A tak marne 17/32... 15 osobistych spudłowanych, a przegrana 3 punktami...

PRZEJŚCIE

AMINU - Aminu jak zwykle przeciwko byłym ziomkom więcej niż przyzwoicie. Ostatnio ze zbiórkami była u niego posucha, a w tym meczu wrócił na właściwe tory. 
ANDERSON - Kwiecień miesiącem Andersona. [*] dla jego skuteczności rzutowej. No chyba nie ma w NBA zawodnika, który gra większą kupę w kwietniu, a do tego ma tak dużo minut. To jest po prostu nielogiczne, a Mewa Kochana sprawiła niefajny prezent, że teraz Andy te minuty ma. Tym razem 6/18 i ZA NIC nie mógł znaleźć drogi do kosza... Cud, że te dobitki wpadały... O defensywie nie ma co wspominać. Wystarczy zobaczyć sam początek meczu i dwa wsady Griffina...
LOPEZ - Lopez dominator. Początek meczu należał do niego, bo nie pozwolił LAC odskoczyć na zbyt dużą ilość punktów. Do tego, jeśli Robin dostarcza double double, to jest mega dobrze. A jeśli wszystko wygląda tak: 19-12, to ja jestem spokojny i dziwie się tylko, czemu on nie może się ustabilizować. 
GORDON - Gordon o tym, że trzeba zdobywać punkty przypomniał sobie dopiero na koniec sezonu. Trzeci mecz z rzędu kiedy zdobywa 20 punktów i więcej. Tak imponującej serii nie miał od początku sezonu. Aż zacieram rączki na mecz z Dallas. CO TO SIĘ BĘDZIE DZIAŁO JAKBY GORDO RZUCIŁ JESZCZE RAZ 20 PUNKTÓW. 
ROBERTS - Przekot. Co tu dużo mówić. W zastępstwie za Vasqueza rozegrał bardzo dobre zawody. PO PIERWSZE i najważniejsze, był blisko CP3 w każdym momencie meczu i raczej miał wpływ na jego pudła. To największy plus. Wiadomo, double double to była formalność, bo Roberts jest przekotem i prawdopodobnie zagra z Dallas. Znów wielkie zawody pewnie, a statystyki 15-11-6 powinny być u niego na porządku dziennym. A jak pośle bulleta w stylu CP3 to już w ogóle magia. 
HENRY - Odcinanie kuponów od meczu z Lakersami ciąg dalszy. Znów bez głowy, nie wiem o co mu chodzi... 
MASON - Raptem Monty Montana sobie o nim przypomniał. Ja na prawdę byłem pewien, że Roger po prostu sobie odpoczywa pod koniec sezonu, a tu niespodzianka. Po prostu Monty o nim zapomniał. Teraz dał mu 16 minut i nic dobrego z tego nie wynikło. 
AMUNDSON - Lou wreszcie zagrał swoje i pytanie czemu tak krótko przy takiej kupie Andersona. No to dla mnie nie ma w tym logiki. Zebrał wszystko co miał w zasięgu ręki, do tego przyzwoicie trafiał z gry. Niestety...
MILLER - No mi rączki już opadają i pali się pode mną grunt, bo tak chcę zobaczyć jeszcze Millera robiącego coś spektakularnego przed końcem sezonu, a tu klops, bo Monty nie daje mu minut... 
HARRIS - I kiedy myślę, że nic nie poprawi mi humoru, patrze w boxscore i widzę, że Harris zagrał tylko sekundę. Jest kozak trochę. 

Butlerowi za często dają rzucać jak chłopowi nie idzie. Griffin mimo tych 20 punktów na moje zagrał przeciętnie. Jakoś zawsze z Hornetsami przybity, jakby zablokowany. ZA DUŻO rzuca z mid-range i CP3 nie zdobędzie mistrzostwa z tak grającym Blejkiem. Jordan nie powstrzymał Lopeza, a w ofensywie nie był konieczny. Willie Green korzysta na kontuzjach innych i zdobywa te minuty, bo przy pełnym składzie niestety czeka go ławka... CP3 klasa. Stworzył fajny matchup z Robertsem, a do tego ci panowie jako jedyni nie spudłowali osobistego. Paul rzutowo z gry mierniutko, ale nadrabiał asystami więc i tak zaliczył pokaźne double double. Crawford sobie porzucał, to był jego trening strzelecki. No i na szczęście nie pogrążył Hornets w zupełności. Barnes z ławki robił te dobre rzeczy. A double double z ławki to są rzeczy bardzo dobre. Wie po której stronie miedzy być. Hollins i Odom bez szału. Bledsoe grał w crunch zamiast Butlera i wiadomo, że było to posunięcie in plus. Bo Eric potrzebuje minut i na szczęście tu coś dostał. 

Czas na ostatni mecz sezonu przed własną publicznością. Dallas na rozkładzie. Oby się udało wygrać, bo Mavericks nie muszą walczyć już o awans do PO. Chlip chlip, chyba się rozpłaczę...


I coś do posłuchania: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz