niedziela, 14 kwietnia 2013

Game 79 vs. Sacramento Kings



To był konkretny pojazd, rozmiar porażki koniec końców trochę się zmniejszył, ale bez gadania, to był smutny pogrom. Nie ma sensu się spuszczać nad tym meczem, bo wiele on nie zmienił. Hornets przegrali to sprytnie, bo już pewnie nie dogonią Kings, a strasznie liczą na draft. I tak co roku. W końcu uzbierają 12 pierwszych picków. Taki jest plan.

Hornets w tym meczu nie znali takiego aspektu gry, jakim jest obrona. Po prostu jej nie było. 3 kwarty z 30 lub więcej straconymi punktami. Jedna z 26. W sumie 121 LOL. A mówimy tu o grze z Kings. Jeśli pozwoli się im na wjazdy, to będą skuteczni do bólu. Bo muszą korzystać z prezentów, raczej nie są znani ze specjalnie skomplikowanego ataku. Ale w tym meczu dla Hornets byli wirtuozami. Sposób w jaki byli mijani na prawdę mógł się podobać. Problemem było to, że mijali tyczki. Jeszcze na początku trzeciej kwarty miałem jakąś nadzieję, ale szybko mnie jej pozbawili.

No i najgorsze co może się przytrafić w takich ogórkowych meczach to kontuzje. Mewy w tym sezonie już nie zobaczę... Nie wiem co mu się do końca stało, ale wróci już jako Pelikan... Szkoda... ROTY przegrane na finiszu LOL.

PRZEJŚCIE

AMINU - Jak Aminu gra krócej od Ąłriego, to nie są to dobre wieści. Dziwne, że z taką łatwością leciał przy nim Salmons... 
DAVIS - Mewa aktywny jak zwykle ostatnimi czasy, a to pomogło mu uzyskać double double. Do tego popisywał się nienagannymi zagraniami nie mając buta. A kontuzja sprawia, ze otwierają się minuty przed Andersonem... Niestety...
LOPEZ - Grał dość mądrze, często wykluczając z gry Cousinsa. Rzutowo bardzo przyzwoicie, a szkoda, że popełnił tak dużo strat. Na zdjęciu UP w przyjacielskim objęciu z którymś z przeciwników. 
GORDON - Nie sądziłem, że doczekam tych czasów. Ale Eric Gordon, drodzy państwo, zagrał w meczu b2b w tym sezonie. DZIEŃ PO DNIU. Wielkie wow, bo szykowałem się na dłuższy występ Millera. Nie wiem gdzie w tym sens i gdzie logika, żeby dawać mu grać ten mecz na sam koniec sezonu. Na przykładzie Davisa uważam, że to czysty debilizm. Gordon wybronił się grą, to wiadomo, bo drugi raz z rzędu zdobył +20 punktów (nawet był wsad, w B2B LOL), ale myślę PO CO. 
VASQUEZ - W tym meczu rozmienił się na drobne. Mijany jak tyczka przez Thomasa, który był dla niego w tym meczu piorunem. Nie pamiętam, kiedy zagrał coś tak słabego... 4-2 (po połowie był 2-1, czyli równo gra chociaż LOL) to może grać, ale z zamkniętymi oczami... Nic dziwnego, że Monty wolał posadzić go na ławce, choć i tak grał nim za długo. 
ANDERSON - Ten to w tym miesiącu przechodzi samego siebie, nie dość że nie trafia, to przed każdym pompuje jakby był Bryantem. Jestem załamany. Jak można rzucać na tak gównianym procencie... Do tego być blokowanym przez obręcz(!) i nie trafić na czysty kosz (!!!LOL, chyba nie mógł się zdecydować, czy wsadzić z góry, layupem czy może wrócić i rzucić za 3). Wiem, że już wiosna, że już się nie chce. Ale no do chu*a, on za to bierze poważny pieniądz. A Monty trzyma go na boisku... Układy, układziki. 
HENRY - Już olewam te jego 15 punktów, bo moim zdaniem Xavier nic szczególnego nie pokazał. Owszem, zdarzyło mu się ładnie wjechać, ale większość punktów nastukał pod koniec spotkania i zabrał minuty Millerowi. Do tego ma cały czas głowę w chmurach, że otworzył się przed nim worek z minutami. Ponownie... 
ROBERTS - Potwór z ławki. Szkoda, że taki mecz przypadł na koniec sezonu. I pewnie nie wskoczy ponownie do rookie laddera, a robi rzeczy niesamowite. Śmiem twierdzić, że końcówkę sezonu ma lepszą od Generała, który spoczął już na laurach. Rekord kariery w punktach (20, przyjemność patrzeć jak on rzuca), przyzwoite rozgrywanie (5), no i ustawiał się do zbiórek lepiej od Lopeza (6). 
MILLER - Psie minuty na koniec sezonu, zamiast dać się ograć młodziakom... Szkoda gadać. A zszedł już po pierwszym swoim rzucie. 
AMUNDSON - Energia i zaangażowanie Montanie w tym meczu nie były potrzebne. W pełni zrozumiałe 3 minuty dla Amundsona LOL. 
HARRIS - Hahaha, to je ziomek, który zawszy dostarczy sporo uśmiechu. Potrafi mnie rozbawić w 4 minuty. Nie dość, że zagrał gówno i szybko stracił piłkę, to jeszcze oddając ostatni rzut w ogóle nie ogarnął, że ktoś się za nim czai do bloku i dostał taką czapę, że szok :D.

Salmons zagrał taki mecz, którego w życiu bym się nie spodziewał. Na pewno nie po nim. Łatwość z jaką mijał przeciwników, umiejętność kreowania sobie pozycji. Thompson zawsze jak oglądam mecze Kings, to wznosi się na jakiś wyższy poziom. Rzutowo bardzo przyzwoicie, prawie się nie mylił. Cousins ponownie nie mógł dominować przez problemy z faulami. Musi się ogarnąć. Reke niby cichutko, ale jak mógł to wjechał propsowany. Szkoda, że tak rzadko. Thomas w pierwszej kwarcie miał dwa takie zwody, że kopara mogła opaść. Klasa. Reszta nie tak dobrze, ale nadrabiali za niego. Thornton na największym luzie punktował. Miał piłkę to nie bał się, tylko wyskakiwał do góry i zdobywał punkty. Proste. Hayes jak zwykle mądrością ogrywał wysokich Hornets. Douglas zawsze był tam gdzie być powinien, jeśli chodzi o obronę. Outlaw pozytywnie zaskoczył i potrzebuje więcej takich meczy, żeby wskoczyć na spokojnie do rotacji. Aldrich nie pokazał nic ciekawego i cud, że jest w Kings, a nie w Hornets... Fredette wszedł, jak już wszystko było jasne. No i mógł sobie porzucać.

Czas na mecz z LAC, już o pietruszkę, więc bez Davisa i Vasqueza... Ale LAC wciąż walczą o jakieś tam miejsce przed PO. Niech walczą.


I coś do posłuchania: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz