No to zaczęliśmy playoffy! Jak wszyscy zauważyli bez udziału Hornetsów, a raczej w tej chwili trzeba napisać, że bez udziału Pelikanów. Wszystko stało się faktem, ale na moje ogólne słowo do tej całej sytuacji trzeba będzie chyba jeszcze poczekać.
Wypada chyba jednak zostać przy NBA, nie być widzem zaściankowym i emocjonować się dalej meczami o Mistrzostwo Świata. Tak się wszystko ładnie potoczyło, że wczoraj mecze zaczęły się dość wcześnie i udało mi się coś tam zobaczyć.
New York Knicks - Boston Celtics 1-0
W tej serii spora większość ludzi liczy na 7 spotkań. I w sumie mogłoby się tak skończyć, gdyby nie osoby Marcusa Camby'ego i Pablo Prigioniego. Problem w tym, że ani jeden ani drugi nie zagrali w meczu otwierającym serię. W meczu tym Boston postawił bardzo wysokie wymagania pozostając w meczu do samego końca. Pisałem do znajomych (paru mam!), że po początkowym 4/4 Melo z gry, było już po meczu. Kazali mi czekać. I dość szybko Boston pokazał mi, że nie ma co ich skreślać. Green grał jak z nut, zdecydowanie to on będzie kluczem dla Celtics w tej serii. Skoro Boston potrafił być w grze tak długo, mimo kiepskiej postawy KG i Pierce'a. Szczur znów musiał brać się za rozgrywanie piłki, bo Celtics bez Rondo nie mogą grać z Bradleyem na pozycji PG. Avery 'popisał' się kilkoma bezbłędnymi podaniami, ale udało mu się to wszystko tuszować skuteczną grą w ofensywie. W ogóle pierwsza połowa to był mecz bez defensywy i każdy pukał się w głowę, gdzie z taką grą Knicks chcą zagrozić Heat. W przerwie coś się wydarzyło. Gracze z Nowego Jorku wyszli jak nowo narodzeni tracąc przez kolejne kwarty tylko 25 punktów, z czego 8 w ostatniej odsłonie. To wtedy miejsce miał run, który wszystko ustalił. Celtics nie mają czego szukać w tej serii jeśli nie poprawią zbiórek na atakowanej tablicy. Wiadomo, że to najgorsza drużyna w lidze jeśli chodzi o ten aspekt, ale mówimy tu teraz o playoffach. Tutaj nawet Felton próbuje wsadzać piłę z góry! Próbował nawet Jet Terry, ale nadział się na blok i w konsekwencji przewodniczył w wielkim gównie ofensywnym ze strony ławki Celtów. To MOŻE być krótka seria, ale niczego nie przesądzam po tym jednym meczu. Cichym bohaterem meczu dla Knicks był Jason Kidd. Razem ze Smithem i Martinem dali to dla podstawowej piątki, czego nie mógł dać Terry, Lee i Crawford. I tylko szkoda największa, że B-Diddy jest kontuzjowany...
Denver Nuggets - Golden State Warriors 1-0
Knicks z Bostonem zagrali fajny mecz, ale to dopiero po tym spotkaniu możemy mówić, że playoffy się zaczęły na całego. Wszystko rozstrzygnięte game winnerem. Ja siedziałem jak na szpilkach, bo w tych PO opowiadam się po stronie Denver. A więc korzystam z tego, że mecz ten zaczął się tak wcześnie. Niestety zagrać nie mógł Faried i liczę, że szybko wróci do pełnej formy. Bo będzie bardzo przydatny, jeśli przedłuży się absencja Davida Lee. Nikomu nie życzę kontuzji i liczę na to, że David wróci, bo bez niego GSW tracą sporo pod koszem. W innym wypadku wystąpić będzie musiał (?) Biedrins, a to nie musi się dobrze skończyć. Nuggets obronili swoją fortecę, ale zawdzięczają to wszystko miernej postawie Curry'ego w głównej mierze. Gdyby trafił coś więcej, to dawno mogłoby być już po meczu. Trema trochę go zjadła i w pewnym momencie był 0/8 z gry, a punktowo Wojowników ciągnął Klay Thompson. To jednak Curry swoją trójką wyrównał stan rywalizacji na 15 sekund przed końcem, a więc trema gdzieś uciekła. Z ławki klasą samą dla siebie był Jacunio, ale choć otarł się o TD, to rzucał strasznie miernie. Landry także jakiś poza grą, ale to chyba tylko dlatego, że nie grał Pau Gasol, którego śmiało mógł zniszczyć. Denver też cieniutko jeśli chodzi o ofensywę i jeśli ktoś przed tym meczem powiedziałby, że te drużyny nie dobiją do 100 punktów, to mocno bym się zdziwił. Wszystko wyjaśnił jednak Andre Miller. Ależ to była przyjemność oglądania tego gościa w akcji. Jaranko od zawsze na zawsze. Wielka klasa i to właśnie często gracze z ławki stają się kluczowymi postaciami w playoffach. Nie mam nic na przeciwko, jeśli powtórzyłby ten mecz. 28 punktów, a obrazek na początku wpisu wszystko wyjaśnia. Szkoda, że nie z tego meczu, ale z OKC także sobie radził. Iggy trzymał się z boku, ale chyba z bólem obserwował jak piłki nie wpadały kolejno Chandlerowi, Fournierowi, czy Brewerowi. 'Kozioł' Miller był jednak na posterunku. Z ławki najbardziej pomagał mu Javale. Jak zwykle wniósł masę energii i robił różnicę pod koszem. Następne mecze niestety wracają już do 'normalnych' pór dla tych drużyn, a ja mogę mieć problemy, żeby obejrzeć wszystko live...
Później w nocy oglądałem jeszcze połowę spotkania Nets-Bulls, ale było to spotkanie do jednego kosza. Właśnie z tego powodu połówka wystarczyła mi w zupełności. Bruki Lopez i Deron byli nie do zatrzymania i dali Hoovie 25 punktowe prowadzenie po dwóch kwartach. Na nic zdał się solidny występ Boozera, czy pomoc z ławki Makarona i Nate'a. Jeśli Noah się nie wykuruje w 80%, to Bulls będą mieli wielkie problemy. Bo powrót Rose'a wkładam między bajki.
LAC z kolei nie oglądałem wcale, ale ciesze się ze zwycięstwa (łatwego?). CP3 4 MVP!