wtorek, 13 września 2016

Stomil Olsztyn - Miedź Legnica

Nigdy bym nie pomyślał, że brak Grześka Lecha na boisku będzie tak widoczny. A był. Mecz z Miedzią obnażył wszystkie braki, jakie w środku pola ma drużyna z Olsztyna. Wystawienie w pierwszym składzie dwóch napastników (młodego Szewczyka i Kujawę) to fajny i odważny zabieg, ale dodanie do tego dwóch nie mających pojęcia o kreowaniu defensywnych pomocników, to już piłkarskie harakiri. Tak. Wystawienie Wiktora Biedrzyckiego i Pawła Głowackiego obok siebie to samobójstwo. Pierwszy z nich, legitymujący się statusem młodzieżowca początek sezonu miał całkiem niezły. Zdarzało mu się sporo głupich błędów, ale nie grał 90 minut na alibi, co moim zdaniem było sporym plusem. Taki Dawid Szymonowicz, który teraz kopie w Ekstraklasie, zaczynał karierę od 98% zagrań do tyłu. Bez inklinacji do gry ofensywnej. Z czasem się to zmieniło, co poskutkowało jego transferem do perspektywicznego Białegostoku. Wracając jednak do samego Wiktora, to jego I Liga powoli weryfikuje. Błyskawiczny przeskok z IV szczebla rozgrywkowego (Huragan Morąg) jest coraz bardziej widoczny. Pojawiają się pomału głosy (od których jestem póki co daleki), że trzyma plac dzięki tatusiowi. W Stomilu nic mnie jednak nie zdziwi. Paweł Głowacki z kolei, opaskę kapitana dostał chyba tylko za swój staż w drużynie. Od dłuższego czasu nie wnosi on bowiem do drużyny nic nowego. Jego długie przerzuty coraz częściej mnie bawią. Zaczyna to bowiem wyglądać tak, że Paweł nie potrafi już podawać po ziemi. Najgorzej jest jednak, gdy jedno z takich długich podań trafi do adresata. Głowackiego rozpiera wtedy duma, co skutkuje kolejną salwą krosów do nikogo. Kiedy to się zmieni? Czemu grający 15 minut Jegliński robi więcej od ww. dwójki? Czemu brak Lecha, na którego jeszcze nie tak dawno nie mogłem patrzeć, był aż tak widoczny? Stomil nie istniał. Owszem, zawodnicy mieli drobne przebłyski, które skutkowały słupkiem i poprzeczką, ale ja pierwszy raz od bardzo dawna miałem krwotok z oczu. Ci co mnie znają, wiedzą, że jestem ostatni do karcenia paskudnej gry Olsztynian. W tym meczu miarka się jednak przebrała. Czarnecki na środku bloku defensywnego to kolejny strzał w stopę. Albo Piotr Klepczarek (gratulację za awans na plażowy Mundial!) wykuruje się w moment, albo na zimę niezbędny będzie powrót Rafała Remisza. Arek coraz częściej jest mijany jak ofiara mafijnych 'betonowych butów'. Skoro nawija go nawet cierpiący na olbrzymią nadwagę Fin - Forsell. Nie jest dobrze. Skreślony przeze mnie Suchocki nagle staje się zbawcą i szarpie najwięcej ze wszystkich. Nie sądziłem, że jeszcze dożyje tych czasów. Walka o jedenastkę między Igorem Biedrzyckim a Marcelem Ziemannem musi się w końcu rozstrzygnąć. Igor kompletnie nie istnieje w ataku, przez co popełnia mniej błędów w ostatecznym rozrachunku. Wielu kibiców tęskni jednak za rajdami Janka Bucholca, a Marcel pokazuje jako taką namiastkę jego gry. Jeśli ograniczy błędy - powinien grać.

piątek, 27 grudnia 2013

ZASPA KOM

Póki co swoje talenty przeniosłem na stronę www.zaspany.com :) to rozwiązanie na ten sezon (i na następne, ale...), wierzę, że wrócę tu już od początku nowego sezonu. W KOŃCU HORNETS WRACAJĄ !!!

niedziela, 21 kwietnia 2013

Playoffy - dzień 1



No to zaczęliśmy playoffy! Jak wszyscy zauważyli bez udziału Hornetsów, a raczej w tej chwili trzeba napisać, że bez udziału Pelikanów. Wszystko stało się faktem, ale na moje ogólne słowo do tej całej sytuacji trzeba będzie chyba jeszcze poczekać.

Wypada chyba jednak zostać przy NBA, nie być widzem zaściankowym i emocjonować się dalej meczami o Mistrzostwo Świata. Tak się wszystko ładnie potoczyło, że wczoraj mecze zaczęły się dość wcześnie i udało mi się coś tam zobaczyć.

New York Knicks - Boston Celtics 1-0

W tej serii spora większość ludzi liczy na 7 spotkań. I w sumie mogłoby się tak skończyć, gdyby nie osoby Marcusa Camby'ego i Pablo Prigioniego. Problem w tym, że ani jeden ani drugi nie zagrali w meczu otwierającym serię. W meczu tym Boston postawił bardzo wysokie wymagania pozostając w meczu do samego końca. Pisałem do znajomych (paru mam!), że po początkowym 4/4 Melo z gry, było już po meczu. Kazali mi czekać. I dość szybko Boston pokazał mi, że nie ma co ich skreślać. Green grał jak z nut, zdecydowanie to on będzie kluczem dla Celtics w tej serii. Skoro Boston potrafił być w grze tak długo, mimo kiepskiej postawy KG i Pierce'a. Szczur znów musiał brać się za rozgrywanie piłki, bo Celtics bez Rondo nie mogą grać z Bradleyem na pozycji PG. Avery 'popisał' się kilkoma bezbłędnymi podaniami, ale udało mu się to wszystko tuszować skuteczną grą w ofensywie. W ogóle pierwsza połowa to był mecz bez defensywy i każdy pukał się w głowę, gdzie z taką grą Knicks chcą zagrozić Heat. W przerwie coś się wydarzyło. Gracze z Nowego Jorku wyszli jak nowo narodzeni tracąc przez kolejne kwarty tylko 25 punktów, z czego 8 w ostatniej odsłonie. To wtedy miejsce miał run, który wszystko ustalił. Celtics nie mają czego szukać w tej serii jeśli nie poprawią zbiórek na atakowanej tablicy. Wiadomo, że to najgorsza drużyna w lidze jeśli chodzi o ten aspekt, ale mówimy tu teraz o playoffach. Tutaj nawet Felton próbuje wsadzać piłę z góry! Próbował nawet Jet Terry, ale nadział się na blok i w konsekwencji przewodniczył w wielkim gównie ofensywnym ze strony ławki Celtów. To MOŻE być krótka seria, ale niczego nie przesądzam po tym jednym meczu. Cichym bohaterem meczu dla Knicks był Jason Kidd. Razem ze Smithem i Martinem dali to dla podstawowej piątki, czego nie mógł dać Terry, Lee i Crawford. I tylko szkoda największa, że B-Diddy jest kontuzjowany... 

Denver Nuggets - Golden State Warriors 1-0

Knicks z Bostonem zagrali fajny mecz, ale to dopiero po tym spotkaniu możemy mówić, że playoffy się zaczęły na całego. Wszystko rozstrzygnięte game winnerem. Ja siedziałem jak na szpilkach, bo w tych PO opowiadam się po stronie Denver. A więc korzystam z tego, że mecz ten zaczął się tak wcześnie. Niestety zagrać nie mógł Faried i liczę, że szybko wróci do pełnej formy. Bo będzie bardzo przydatny, jeśli przedłuży się absencja Davida Lee. Nikomu nie życzę kontuzji i liczę na to, że David wróci, bo bez niego GSW tracą sporo pod koszem. W innym wypadku wystąpić będzie musiał (?) Biedrins, a to nie musi się dobrze skończyć. Nuggets obronili swoją fortecę, ale zawdzięczają to wszystko miernej postawie Curry'ego w głównej mierze. Gdyby trafił coś więcej, to dawno mogłoby być już po meczu. Trema trochę go zjadła i w pewnym momencie był 0/8 z gry, a punktowo Wojowników ciągnął Klay Thompson. To jednak Curry swoją trójką wyrównał stan rywalizacji na 15 sekund przed końcem, a więc trema gdzieś uciekła. Z ławki klasą samą dla siebie był Jacunio, ale choć otarł się o TD, to rzucał strasznie miernie. Landry także jakiś poza grą, ale to chyba tylko dlatego, że nie grał Pau Gasol, którego śmiało mógł zniszczyć. Denver też cieniutko jeśli chodzi o ofensywę i jeśli ktoś przed tym meczem powiedziałby, że te drużyny nie dobiją do 100 punktów, to mocno bym się zdziwił. Wszystko wyjaśnił jednak Andre Miller. Ależ to była przyjemność oglądania tego gościa w akcji. Jaranko od zawsze na zawsze. Wielka klasa i to właśnie często gracze z ławki stają się kluczowymi postaciami w playoffach. Nie mam nic na przeciwko, jeśli powtórzyłby ten mecz. 28 punktów, a obrazek na początku wpisu wszystko wyjaśnia. Szkoda, że nie z tego meczu, ale z OKC także sobie radził. Iggy trzymał się z boku, ale chyba z bólem obserwował jak piłki nie wpadały kolejno Chandlerowi, Fournierowi, czy Brewerowi. 'Kozioł' Miller był jednak na posterunku. Z ławki najbardziej pomagał mu Javale. Jak zwykle wniósł masę energii i robił różnicę pod koszem. Następne mecze niestety wracają już do 'normalnych' pór dla tych drużyn, a ja mogę mieć problemy, żeby obejrzeć wszystko live...

Później w nocy oglądałem jeszcze połowę spotkania Nets-Bulls, ale było to spotkanie do jednego kosza. Właśnie z tego powodu połówka wystarczyła mi w zupełności. Bruki Lopez i Deron byli nie do zatrzymania i dali  Hoovie 25 punktowe prowadzenie po dwóch kwartach. Na nic zdał się solidny występ Boozera, czy pomoc z ławki Makarona i Nate'a. Jeśli Noah się nie wykuruje w 80%, to Bulls będą mieli wielkie problemy. Bo powrót Rose'a wkładam między bajki. 

LAC z kolei nie oglądałem wcale, ale ciesze się ze zwycięstwa (łatwego?). CP3 4 MVP!


sobota, 20 kwietnia 2013

Game 82 vs. Dallas Mavericks


Nastał czas na wypowiedzenie tych słów. To oficjalny koniec... 82 mecze za mną, kolejny w pełni zaliczony sezon. Kolejny sezon wielkiego niedosytu, ale na rozliczenia jeszcze przyjdzie(?) czas. Ostatni mecz sezonu rozegrany w Dallas, a więc już bez żadnego ciśnienia odniesiona kolejna porażka. Mecz był tak nudny, że udało mi się przysnąć w 4q.

Dallas chcieli (za wszelką cenę?) uniknąć ujemnego bilansu, a gracze z Nowego Orleanu im w tym nie przeszkadzali. No bo jak by wyglądało, jeśli Dallas mieliby ujemny bilans? Czegoś takiego nie było bodajże od 13 lat. A do tego Mavericks coś tam jeszcze narobili szumu, że z gównianego bilansu wyszli nawet tak wysoko. Także w meczu 'o nic' górą przeciwnicy.

Vasquez dobrze wszystko przemyślał, bo nie chciał spaść tym meczem poniżej 9 asyst na mecz. Więc znów odezwała się 'kontuzja' kostki i nie musiałem oglądać kolejnego marnego meczu z jego strony. Co ciekawe, na początku w wyjściowej piątce widniał Anthony Davis, a ja miałem nadzieję. Niestety, to był ŻART. Najmarniejszy z marnych, albo po prostu zwykła pomyłka. Tak czy siak, w s5 zagrał Andy...

I w porównaniu do poprzedniego meczu nie było aż tak ohydnej różnicy, a Hornets w 4q zeszli nawet do 6 punktów straty. Odechciało im się. Głowami byli już na wakacjach, a ja się im nie dziwie, choć wypadałoby te stroje uhonorować w jakiś sposób, a tak pozostał mały niesmak z tak słabego bilansu. 27-55. DRAFT! Ale mnie to już zbytnio nie interesuje, choć póki będą grały tam znajome mordki, zawsze będzie fajnie na nich spojrzeć od czasu do czasu.

I w trakcie meczu, miast grać i komentować to Fox Sports zaczęli nawijać o szansach draftu... AMATORKA.

PRZEJŚCIE

AMINU - Dziękuję mu za tą końcówkę sezonu i po cichu liczyłem, że uda mu się dobić do 20/20 w tym meczu. Dwadzieścia zbiórek! CZAICIE? Zebrał chyba każdą piłkę, jaka była w jego zasięgu i szkoda, że grał tak krótko, bo mógł się żachnąć na 50 reboundsów. W zbiórkach właśnie Hornets wygrali aż o 21, ale niestety nie miało to żadnego przełożenia na wynik. Ale Aminu robił to z taką łatwością, że głowa mała. W 7 minut miał ich 11, ale potem powoli wyhamowywał. Do tego był najlepszym punktującym w drużynie i do 20 punktów zabrakło 4 oczek. Atakował kosz, rzucał z mid-range. Do pełni szczęścia brakowało trójki. Poprzedni rekord w ilości zbiórek w kwarcie należał do Rambisa i wynosił 13. KLASA AMINU! Dallas po połowie 15 zbiórek, Aminu 17! Ale za to w stratach było 12-0 dla Hornets LOL! 
ANDERSON - 4/13 z gry to takie małe podsumowanie sezonu przez Andersona. Tribute dla niego samego. Zadziwiające 6 zbiórek w ofensywie, ale gdy blokowali już Lopeza i Aminu, to ktoś musiał. W ogóle, Hornets zebrali 25 piłek na atakowanej tablicy! 
LOPEZ - Co tu dużo mówić. Zagrał w 82 kolejnym meczu. Tytan. On też obudził się dopiero w końcówce sezonu, jeśli chodzi o zbiórki. Bo double double u Robina to niezwykła rzadkość, a 14-13 w tym meczu pozytywnie nastraja w przyszłość. Mógł mieć tego dużo więcej, ale Brand potem ogarnął jak nie dawać zbierać mu w ofensywie. Poczuł też, że już koniec sezonu i rzucił piłkę prawie za 3. 
GORDON - Ścigał się z Andersonem i gdyby nie to, że narzucał trochę osobistych to byłaby kolejna kompromitacja z jego strony. A tak dociułał do 16 punktów, czyli swoją średnią wyrobił. 4/17 z gry, ciekawe czy to jego ostatni mecz w tym stroju. Tzn. w tej drużynie ma się rozumieć. Dziwne było też, że z 4 czy 5 razy bronił na Nowitzkim. To nie mogło być tyle pomyłek... 
ROBERTS - Gordon ścigał się z Andersonem, a z Gordonem ścigał się Roberts. Trzej panowie, których skuteczność przegrała ten mecz. Niemiec 5/17 (dlatego tak mało asyst, każdy grał pod siebie, a Roberts na otarcie łez wrzucił 3+1!), ale i tak się go nie czepiam. Dołożone 6 asyst i jedyne co mógł jeszcze zrobić, to lepiej chronić piłkę. 
AMUNDSON - Hahaha, doprosiłem się na koniec sezonu, żeby Amundson wreszcie zagrał jakieś przyzwoite minuty. Monty zamknął mi tym mordę, bo dał mu 22 minuty. Szkoda, że Lou to gówno z osobistych, bo to akurat gracz na 6 i 6 z ławki i to właśnie zrobił. 
HENRY - ... Gra bez pomyślunku. Ale nadal rzuca więcej osobistych niż ktokolwiek w tej drużynie ostatnimi czasy. 
HARRIS - Wszedł rozgrywać. I tak się skompromitował dwoma stratami, że głowa mała. W dwie minuty całe Dallas tak na nim siadło, że ten poszedł do boksu. Trochę chłopa szkoda, bo za gówno szybko zszedł, ale on na NBA się nie nadaje. 
MILLER - W 7 minut najlepszy +/- drużyny. W 7 minut, przy 20 Henry'ego. Któregoś w przyszłym sezonie pewnie nie będzie. I DON'T CARE. 
MASON - Wreszcie udało mu się coś trafić, bo w ostatnich meczach było z tym słabo, żeby nie powiedzieć źle. 

Zakochałem się w grze Mariona ostatnimi czasy. Szkoda, że tak późno. Cuda panie, cuda wianki to co ten gość robi z piłką. Kocham te jego haki, kocham wszystko! MATRIX! Schodząc dostał owacje na stojąco! Ode mnie nie, bo spałem wtedy LOL! Nowitzki spokojnie, nie forsował nic, żeby nie zrobić głupoty na koniec sezonu. Kaman króciutko i na szczęście nie zjadł Lopeza. OJ Mayo znów poza meczem kompletnie. Mike James klasa, ciekawe który ze starych rozgrywających zagra w przyszłym roku w Mavs. Na to nie chce się zgodzić Collison, któremu nie będzie odpowiadał rola zmiennika, chyba, że będzie grał za CP3. Zdenerwowany Darren rzucił 25 punktów na luzie, karcąc byłego kolegę (tylko Jason Smith z prawdziwych!). Vince też jakoś z boku się trzymał. Nie rzucał już za 3 jak natchniony wiedząc, że nie dogoni Stepha Curry'ego LOL. Wright też spokojnie, już bez tego obsługiwania od koleżków stracił swój błysk. Jae największa klasa, w defensywie co ten gość wyprawiał, to główka mała. Bronić wyższych, niższych, w takim meczu nurkować po piłkę. NAJSYS. Morrow i Żołnierz krótko, a Brand klasycznie ciałem zastawiał Lopeza przydając się w sumie tylko w tym aspekcie.

I to by było na tyle drodzy czytelnicy, dzięki za ten cały sezon i trzymajcie kciuki, aby wena naszła i żebym napisał jakieś podsumowanko sezonu!


I coś do posłuchania: 

czwartek, 18 kwietnia 2013

Game 81 vs. Dallas Mavericks



Jedni za wszelką cenę chcieli zgolić brody. Drudzy mieli totalnie w dupie to, że na takim parkiecie już nie zagrają i stwierdzili, że nie trzeba spinać się na ten mecz, aby pokazać się kibicom ten ostatni raz z dobrej strony. Nie było w tym meczu dobrej strony. Grała tylko jedna drużyna, a szkoda... Szkoda z drugiej strony też, bo Dallas nic to zwycięstwo nie dało w kontekście awansu do PO. Są w dupie, bo w tym sezonie nie zagrają. Ale chociaż się ogolili!

62 punkty Dallas w dwie pierwsze kwarty pokazują, kto tak na prawdę miał ten mecz pod kontrolą już od samego początku. Hornets wtedy nawet nie dygnęli. Zrobili to dopiero po przerwie, kiedy powoli zaczęli schodzić z paskudnego wyniku do przegrywania jednocyfrowego. Niestety, nie poszli za ciosem i przegrali ten mecz z kretesem, bo prawie 20 punktami. Nie ma co do niego wracać. Mi jest tylko szkoda, że odstawili tak totalny ryż na koniec sezonu. Nie podziękowali fanom za nic, a także nie podziękowali mi, za to, że oglądałem każdy mecz...

PRZEJŚCIE

AMINU - Znów potrafi cały mecz skraść jedną akcją, gdzie pakuje z góry nad Carterem uprzednio zabierając mu piłkę. Dawał radę pod koszem nawet. 
ANDERSON 
- Andy wreszcie wyglądał jako tako, jeśli tak można nazwać mecz w którym jest 8/20 z gry. No, ale na pewno dużo lepiej wygląda, gdy Dallas akurat mają wysrane w obronę i zostawiają mu trochę miejsca. I gdyby nie walczył z materią, to miałby jeszcze więcej niż 12 zbiórek... 
LOPEZ 
- Na początku nie radził sobie z Kamanem i szybko poszedł do boksu. Potem odwdzięczył się wsadem na nim i tym sposobem wyrównali rachunki. REMIS. 
GORDON 
- No niestety, czwarty mecz z rzędu z punktami powyżej 20 to nie jest zadanie dla Gordona. W ogóle jakoś na początku meczu nie pchał się do rzucania, był bardzo mało widoczny, chyba że za widoczność uznamy karygodne straty... Trzy z rzędu... Po przerwie sam zaczął kreować sobie rzuty trzymając piłki całe akcje i wychodziło to z różnym skutkiem. 
VASQUEZ 
- Już myślałem, że odpuści sobie do końca sezonu. I w sumie mógłby to zrobić, a tak po prostu zalicza bardzo słaby finisz, nie ma o czym gadać, poniżej swojego poziomu MIP. 
AMUNDSON 
- Jedyny rezerwowy wysoki, w meczu gdzie grano trzeba wysokimi i dostaje 15 minut. Jest strasznie surowy w wykończeniu akcji pod koszem, ale na bank wniósłby więcej energii niż Robin i Andy razem wzięci. No może niż sam Anderson. 
ROBERTS 
- Znów z ławki stuka lepsze cyferki od Vasqueza. Beka z tego, że pominęli go w Rookie Ladder. Beka przeokrutna, bo Roberts zalicza świetną końcówkę. 13 punktów i 6 asyst? KLASA!
HENRY 
- Jestem pod wrażeniem łatwości, z jaką Henry dostaje się na linie osobistych. W każdym meczu jest pewne, że Xavier tam się właśnie dostanie. I udało mu się trafić aż 8/10 stamtąd. Szkoda, że z gry był 0/6... I raz popisał się akcją, gdzie Hornets mieli 15 sekund do końca kwarty, a akcje zrobił w sekundzie 11... Mistrz kalkulacji! 
MASON 
- Tutaj bez komentarza, Roger nie powinien wstawać z ławki. 
MILLER
- Co mu siedzi w głowie, jak widzi, że Henry dostaje jego minuty i pożytkuje je w tak gówniany sposób... Jedyny gracz, który był na plusie, bo zagrał w samej końcówce, ale było z niego więcej pożytku, niż z tej Cegły... 

Marion WUT MATRIX NA KOZAKU. Jak ja kocham to jego kreowanie pozycji, te haki trafiane na wysokim procencie. Marion robił wszystko i po której stronie parkietu się nie znalazł, to robił różnicę. Nowitzki uzyskał w tym meczu swoje 25 tys. punkty w karierze. Każdy obchodzi jubileusze w meczach z Hornets. Ta radość Niemca po trafionym rzucie była piękna. KLASA. Tak jak klasowo zagrał Kaman, w swoim stylu, grając trochę z boku. Mayo jakiś taki zagubiony, pod grą. Mike James zaimponował paroma wjazdami. Wright łapał częstotliwość na te uszy i był świetnie obsługiwany przez partnerów pod koszem. Vince największym zagrożeniem był zza łuku. Coraz mniej dynamiki, ale coraz ładniej rzuca. Collison pokreował sobie sam akcje. Crowder szybko został oddelegowany do gry w defensywie, będąc tylko łącznikiem. Bernard James, Morrow i AKOGNON (KLASA NAZWISKO) zagrali, gdy było już po ptakach. Ten ostatni debiutował w NBA. 

To był ostatni mecz w historii na tym parkiecie, teraz czas na ostatni mecz w historii w ogóle... Łezka się zakręci pewnie, no ale trzeba iść do przodu i krzyczeć TYLKO HORNETS!!!


I coś do posłuchania: 

wtorek, 16 kwietnia 2013

Game 80 vs. Los Angeles Clippers



No i pękła ósemka z przodu. Teraz to już tylko z górki hehehe. To był przedostatni mecz w domu drużyny z Nowego Orleanu w historii i powrót z długiego, zachodniego wyjazdu. Nie dość, że Hornets wrócili na tarczy, to jeszcze w tym meczu się nie popisali pomagając LAC w zajęciu jednego z wyższych miejsc w konferencji.

No, ale znów zagrali przeciwko nim dobry mecz. I to bez Davisa, Vasqueza (symulka po gównie z Kings?), Riversa, Smitha, Barona Davisa i Muggsy'ego. Da się grać bez nich o dziwo. Da się grać, a do tego prowadzić grę z tak silnym przeciwnikiem, choć początek tego nie zapowiadał, bo Monty wziął najszybszy czas w tym sezonie, już po minucie. Na szczęście pomogło. Szkoda, że jak przyszło co do czego, to jak zwykle odstawili ryż. Nie ma to jak w ostatniej kwarcie stracić prawie 40 punktów. Szczególnie po tak dobrych defensywnie poprzednich odsłonach (nie mówię o meczu z Kings LOL). Ale czego ja się mogłem spodziewać? Co ja w ogóle od nich wymagałem, jak w ogóle śmiałem? Przecież oni nie pożegnają się w wielkim stylu z tymi strojami i parkietem... Nie da rady, jeśli w S5 gra Anderson...

Meczu się nie wygra, jeśli rzuca się 53% z linii rzutów osobistych. A jeśli się nie rzuca przeciw tak mocnym drużynom, to NIE MA MOWY o zwycięstwie. Gdzie oni myśleli że zdobędą punkty? Skoro sędziowie pomylili ich z Lakersami i dawali gwizdki, to należało to wykorzystać... A tak marne 17/32... 15 osobistych spudłowanych, a przegrana 3 punktami...

PRZEJŚCIE

AMINU - Aminu jak zwykle przeciwko byłym ziomkom więcej niż przyzwoicie. Ostatnio ze zbiórkami była u niego posucha, a w tym meczu wrócił na właściwe tory. 
ANDERSON - Kwiecień miesiącem Andersona. [*] dla jego skuteczności rzutowej. No chyba nie ma w NBA zawodnika, który gra większą kupę w kwietniu, a do tego ma tak dużo minut. To jest po prostu nielogiczne, a Mewa Kochana sprawiła niefajny prezent, że teraz Andy te minuty ma. Tym razem 6/18 i ZA NIC nie mógł znaleźć drogi do kosza... Cud, że te dobitki wpadały... O defensywie nie ma co wspominać. Wystarczy zobaczyć sam początek meczu i dwa wsady Griffina...
LOPEZ - Lopez dominator. Początek meczu należał do niego, bo nie pozwolił LAC odskoczyć na zbyt dużą ilość punktów. Do tego, jeśli Robin dostarcza double double, to jest mega dobrze. A jeśli wszystko wygląda tak: 19-12, to ja jestem spokojny i dziwie się tylko, czemu on nie może się ustabilizować. 
GORDON - Gordon o tym, że trzeba zdobywać punkty przypomniał sobie dopiero na koniec sezonu. Trzeci mecz z rzędu kiedy zdobywa 20 punktów i więcej. Tak imponującej serii nie miał od początku sezonu. Aż zacieram rączki na mecz z Dallas. CO TO SIĘ BĘDZIE DZIAŁO JAKBY GORDO RZUCIŁ JESZCZE RAZ 20 PUNKTÓW. 
ROBERTS - Przekot. Co tu dużo mówić. W zastępstwie za Vasqueza rozegrał bardzo dobre zawody. PO PIERWSZE i najważniejsze, był blisko CP3 w każdym momencie meczu i raczej miał wpływ na jego pudła. To największy plus. Wiadomo, double double to była formalność, bo Roberts jest przekotem i prawdopodobnie zagra z Dallas. Znów wielkie zawody pewnie, a statystyki 15-11-6 powinny być u niego na porządku dziennym. A jak pośle bulleta w stylu CP3 to już w ogóle magia. 
HENRY - Odcinanie kuponów od meczu z Lakersami ciąg dalszy. Znów bez głowy, nie wiem o co mu chodzi... 
MASON - Raptem Monty Montana sobie o nim przypomniał. Ja na prawdę byłem pewien, że Roger po prostu sobie odpoczywa pod koniec sezonu, a tu niespodzianka. Po prostu Monty o nim zapomniał. Teraz dał mu 16 minut i nic dobrego z tego nie wynikło. 
AMUNDSON - Lou wreszcie zagrał swoje i pytanie czemu tak krótko przy takiej kupie Andersona. No to dla mnie nie ma w tym logiki. Zebrał wszystko co miał w zasięgu ręki, do tego przyzwoicie trafiał z gry. Niestety...
MILLER - No mi rączki już opadają i pali się pode mną grunt, bo tak chcę zobaczyć jeszcze Millera robiącego coś spektakularnego przed końcem sezonu, a tu klops, bo Monty nie daje mu minut... 
HARRIS - I kiedy myślę, że nic nie poprawi mi humoru, patrze w boxscore i widzę, że Harris zagrał tylko sekundę. Jest kozak trochę. 

Butlerowi za często dają rzucać jak chłopowi nie idzie. Griffin mimo tych 20 punktów na moje zagrał przeciętnie. Jakoś zawsze z Hornetsami przybity, jakby zablokowany. ZA DUŻO rzuca z mid-range i CP3 nie zdobędzie mistrzostwa z tak grającym Blejkiem. Jordan nie powstrzymał Lopeza, a w ofensywie nie był konieczny. Willie Green korzysta na kontuzjach innych i zdobywa te minuty, bo przy pełnym składzie niestety czeka go ławka... CP3 klasa. Stworzył fajny matchup z Robertsem, a do tego ci panowie jako jedyni nie spudłowali osobistego. Paul rzutowo z gry mierniutko, ale nadrabiał asystami więc i tak zaliczył pokaźne double double. Crawford sobie porzucał, to był jego trening strzelecki. No i na szczęście nie pogrążył Hornets w zupełności. Barnes z ławki robił te dobre rzeczy. A double double z ławki to są rzeczy bardzo dobre. Wie po której stronie miedzy być. Hollins i Odom bez szału. Bledsoe grał w crunch zamiast Butlera i wiadomo, że było to posunięcie in plus. Bo Eric potrzebuje minut i na szczęście tu coś dostał. 

Czas na ostatni mecz sezonu przed własną publicznością. Dallas na rozkładzie. Oby się udało wygrać, bo Mavericks nie muszą walczyć już o awans do PO. Chlip chlip, chyba się rozpłaczę...


I coś do posłuchania: 

niedziela, 14 kwietnia 2013

Game 79 vs. Sacramento Kings



To był konkretny pojazd, rozmiar porażki koniec końców trochę się zmniejszył, ale bez gadania, to był smutny pogrom. Nie ma sensu się spuszczać nad tym meczem, bo wiele on nie zmienił. Hornets przegrali to sprytnie, bo już pewnie nie dogonią Kings, a strasznie liczą na draft. I tak co roku. W końcu uzbierają 12 pierwszych picków. Taki jest plan.

Hornets w tym meczu nie znali takiego aspektu gry, jakim jest obrona. Po prostu jej nie było. 3 kwarty z 30 lub więcej straconymi punktami. Jedna z 26. W sumie 121 LOL. A mówimy tu o grze z Kings. Jeśli pozwoli się im na wjazdy, to będą skuteczni do bólu. Bo muszą korzystać z prezentów, raczej nie są znani ze specjalnie skomplikowanego ataku. Ale w tym meczu dla Hornets byli wirtuozami. Sposób w jaki byli mijani na prawdę mógł się podobać. Problemem było to, że mijali tyczki. Jeszcze na początku trzeciej kwarty miałem jakąś nadzieję, ale szybko mnie jej pozbawili.

No i najgorsze co może się przytrafić w takich ogórkowych meczach to kontuzje. Mewy w tym sezonie już nie zobaczę... Nie wiem co mu się do końca stało, ale wróci już jako Pelikan... Szkoda... ROTY przegrane na finiszu LOL.

PRZEJŚCIE

AMINU - Jak Aminu gra krócej od Ąłriego, to nie są to dobre wieści. Dziwne, że z taką łatwością leciał przy nim Salmons... 
DAVIS - Mewa aktywny jak zwykle ostatnimi czasy, a to pomogło mu uzyskać double double. Do tego popisywał się nienagannymi zagraniami nie mając buta. A kontuzja sprawia, ze otwierają się minuty przed Andersonem... Niestety...
LOPEZ - Grał dość mądrze, często wykluczając z gry Cousinsa. Rzutowo bardzo przyzwoicie, a szkoda, że popełnił tak dużo strat. Na zdjęciu UP w przyjacielskim objęciu z którymś z przeciwników. 
GORDON - Nie sądziłem, że doczekam tych czasów. Ale Eric Gordon, drodzy państwo, zagrał w meczu b2b w tym sezonie. DZIEŃ PO DNIU. Wielkie wow, bo szykowałem się na dłuższy występ Millera. Nie wiem gdzie w tym sens i gdzie logika, żeby dawać mu grać ten mecz na sam koniec sezonu. Na przykładzie Davisa uważam, że to czysty debilizm. Gordon wybronił się grą, to wiadomo, bo drugi raz z rzędu zdobył +20 punktów (nawet był wsad, w B2B LOL), ale myślę PO CO. 
VASQUEZ - W tym meczu rozmienił się na drobne. Mijany jak tyczka przez Thomasa, który był dla niego w tym meczu piorunem. Nie pamiętam, kiedy zagrał coś tak słabego... 4-2 (po połowie był 2-1, czyli równo gra chociaż LOL) to może grać, ale z zamkniętymi oczami... Nic dziwnego, że Monty wolał posadzić go na ławce, choć i tak grał nim za długo. 
ANDERSON - Ten to w tym miesiącu przechodzi samego siebie, nie dość że nie trafia, to przed każdym pompuje jakby był Bryantem. Jestem załamany. Jak można rzucać na tak gównianym procencie... Do tego być blokowanym przez obręcz(!) i nie trafić na czysty kosz (!!!LOL, chyba nie mógł się zdecydować, czy wsadzić z góry, layupem czy może wrócić i rzucić za 3). Wiem, że już wiosna, że już się nie chce. Ale no do chu*a, on za to bierze poważny pieniądz. A Monty trzyma go na boisku... Układy, układziki. 
HENRY - Już olewam te jego 15 punktów, bo moim zdaniem Xavier nic szczególnego nie pokazał. Owszem, zdarzyło mu się ładnie wjechać, ale większość punktów nastukał pod koniec spotkania i zabrał minuty Millerowi. Do tego ma cały czas głowę w chmurach, że otworzył się przed nim worek z minutami. Ponownie... 
ROBERTS - Potwór z ławki. Szkoda, że taki mecz przypadł na koniec sezonu. I pewnie nie wskoczy ponownie do rookie laddera, a robi rzeczy niesamowite. Śmiem twierdzić, że końcówkę sezonu ma lepszą od Generała, który spoczął już na laurach. Rekord kariery w punktach (20, przyjemność patrzeć jak on rzuca), przyzwoite rozgrywanie (5), no i ustawiał się do zbiórek lepiej od Lopeza (6). 
MILLER - Psie minuty na koniec sezonu, zamiast dać się ograć młodziakom... Szkoda gadać. A zszedł już po pierwszym swoim rzucie. 
AMUNDSON - Energia i zaangażowanie Montanie w tym meczu nie były potrzebne. W pełni zrozumiałe 3 minuty dla Amundsona LOL. 
HARRIS - Hahaha, to je ziomek, który zawszy dostarczy sporo uśmiechu. Potrafi mnie rozbawić w 4 minuty. Nie dość, że zagrał gówno i szybko stracił piłkę, to jeszcze oddając ostatni rzut w ogóle nie ogarnął, że ktoś się za nim czai do bloku i dostał taką czapę, że szok :D.

Salmons zagrał taki mecz, którego w życiu bym się nie spodziewał. Na pewno nie po nim. Łatwość z jaką mijał przeciwników, umiejętność kreowania sobie pozycji. Thompson zawsze jak oglądam mecze Kings, to wznosi się na jakiś wyższy poziom. Rzutowo bardzo przyzwoicie, prawie się nie mylił. Cousins ponownie nie mógł dominować przez problemy z faulami. Musi się ogarnąć. Reke niby cichutko, ale jak mógł to wjechał propsowany. Szkoda, że tak rzadko. Thomas w pierwszej kwarcie miał dwa takie zwody, że kopara mogła opaść. Klasa. Reszta nie tak dobrze, ale nadrabiali za niego. Thornton na największym luzie punktował. Miał piłkę to nie bał się, tylko wyskakiwał do góry i zdobywał punkty. Proste. Hayes jak zwykle mądrością ogrywał wysokich Hornets. Douglas zawsze był tam gdzie być powinien, jeśli chodzi o obronę. Outlaw pozytywnie zaskoczył i potrzebuje więcej takich meczy, żeby wskoczyć na spokojnie do rotacji. Aldrich nie pokazał nic ciekawego i cud, że jest w Kings, a nie w Hornets... Fredette wszedł, jak już wszystko było jasne. No i mógł sobie porzucać.

Czas na mecz z LAC, już o pietruszkę, więc bez Davisa i Vasqueza... Ale LAC wciąż walczą o jakieś tam miejsce przed PO. Niech walczą.


I coś do posłuchania: