środa, 4 maja 2011

Game 6

Wybaczcie za spóźnioną notkę, no ale majówka i te sprawy. Trzeba było odreagować ;)
No, ale od początku. Po tym meczu czułem i radość i smutek. Smutek, ponieważ to już koniec PO i uciekła szansa na wyeliminowanie tych ogórków. Radość, ponieważ Hornetsi, mimo iż bronili się przed wpadnięciem w PO na Lakersów pokazali kawał dobrej koszykówki i nie ma wstydu w postaci wyniku 4-0. Pierwsza połowa była naprawdę obiecująca, a podopieczni Monciaka byli tylko -6. Druga połowa to kompletny odjazd Lakersów, ale co poradzić, byli po prostu lepsi. Miało być NO L.A. ale niestety się nie udało. Szkoda, że CP3 był tak mało agresywny, że Ariza nie miał swojego strzeleckiego dnia, ale nic się nie poradzi... nie można mieć wszystkiego. Fajnie w mecz wszedł JJ2, który połamał kostki Zombiemu i miałem nadzieję na zryw w tamtym momencie, bo CP3 aż wyskoczył z ławki rezerwowych, co w całej serii rzadko się zdarzało. Paul zagrał najwięcej ze wszystkich i na możliwe 288 minut zagrał 250. Emeka znów miał paręfajnych akcji, ale to były tylko przebłyski. Fajny było to wsparcie kibiców, którzy tak jak ja mają nadzieje, że Hornetsi zostaną na dłużej w Nowym Orleanie, tak jak wiemy, że Kings zostali w Sacramento. Mbenga na boisku od razu robił różnice i zebrał 2 piłki w ataku w 7 minut. Niestety, to wszystko na co było go stać

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz